Kto powstrzyma gotówkę?

Wizja krąży po Europie – wizja obrotu bezgotówkowego. Już co najmniej od kilku lat. Zakłada ona redukcję lub całkowitą eliminację rozliczeń gotówkowych z obrotu, w którym udział biorą krajowe podmioty sektora publicznego, firmy, konsumenci.

Skala gotówkowości obrotu


Stopień gotówkowości obrotu mierzyć można na różne sposoby. W Polsce, najczęściej wspomina się o udziale transakcji gotówkowych w ogólnej liczbie transakcji detalicznych. Wartość 81,8%, zaczerpnięta z badania NBP Zwyczaje płatnicze Polaków (opr. Tomasz Koźliński, Warszawa, maj 2013,), była chyba najczęściej wspominanym, najbardziej „medialnym” wskaźnikiem opisującym skalę obrotu gotówkowego w Polsce. Podobnie jest obecnie z ilościowym udziałem transakcji gotówkowych w całości obrotu płatniczego w Polsce, który wynosi 79,9%.

Polska jest, przy okazji wymieniania tego wskaźnika, przeciwstawiana takim krajom, jak Niemcy (60,8%), Wielka Brytania (45,3%), Szwecja (38,3%), Finlandia (36,1%), czy choćby średnia UE (59,7%). Rzadziej wspomina się o przypadku Austrii, w której wskaźnik ten (zgodnie z wynikami badania prowadzonego przez Komisję Europejską) wyniósł ponad 85%.

Sporo uwagi i badań poświecono analizie przyczyn tak wysokiego – w przypadku Polski – udziału transakcji gotówkowych w obrocie. Wnioski wskazują na kompleks przyczyn, nie zaś na pojedynczego „winowajcę”. Nie ma też konsensu co do czynnika dominującego. Jeszcze więcej mówi się i pisze o sposobach upowszechniania obrotu bezgotówkowego, ale tu, o jednolite stanowisko, w rozumieniu bardzo konkretnej praktyki, która miałaby objąć większość rynku, jeszcze trudniej.

Motywy „walki z gotówką”


Nie podaje się w wątpliwość tezy, że obrót gotówkowy – w sensie zarówno inwestycji, jak i bieżącej eksploatacji – jest bardziej kosztowny od bezgotówkowego. Szacunki kosztów obrotu gotówkowego w skali całej gospodarki są – w zależności od instytucji, która je przeprowadza i momentu badania – mocno zróżnicowane. Raport NBP na ten temat (Diagnoza stanu obrotu bezgotówkowego w Polsce, grudzień 2013, s. 59,) wskazuje, że w Polsce koszty te mogą kształtować się na poziomie 0,8%-1,0% PKB. To właśnie ten koszt miałby być podstawowym i ostatecznym motywem redukowania skali obrotu gotówkowego.

Zmniejszanie obrotu gotówkowego jest też celem Ministerstwa Finansów, które postrzega go jako wehikuł rozliczeń – pozostającej poza kontrolą systemu fiskalnego – „szarej strefy”. Stąd właśnie, to MF wystąpiło niedawno z inicjatywą, powstrzymaną przez Ministerstwo Gospodarki, obniżenia progu gotówkowych rozliczeń gospodarczych z pułapu równowartości 15 tys. EUR do 3 tys. EUR.

Fiskalizm jest dość powszechnym motywem wprowadzania limitów transakcyjnych w Europie: kilka lat temu Włochy wprowadziły pułap do 1 tys. EUR dla transakcji gotówkowych, a Francja wprowadza taki limit w bieżącym roku. Pomimo kontrowersji, związanych niemal wyłącznie z poziomem limitu dopuszczalnych transakcji gotówkowych, zasadność postępowania w kierunku elektronizacji obrotu nie jest w Polsce kwestionowana i uznawana jest za powszechnie przyjęty cel „modernizacyjny”.

Niewątpliwie, ograniczenia obrotu gotówkowego są też wymuszane przez globalną politykę zwalczania prania pieniędzy i finansowania terroryzmu. Ten motyw staje się z czasem coraz silniejszy i choć często postrzegany jest jako przejaw stopniowego zacieśniania sfery prywatności obywateli, w zasadzie nie jest głośno kwestionowany.

Być może krajowy konsens w sprawie elektronizacji obrotu jest tak powszechny, bowiem w Polsce nikt nie wygłasza tak radykalnych poglądów polityczno-ekonomicznych, jak niedawny głos b. ekonomisty Banku Anglii, Jima Leavissa, który na łamach londyńskiego The Telegraph z 13 maja br. opowiedział się za całkowitym wyjęciem gotówki spod prawa. W artykule pt. Jak skończyć z hossą i krachem: zdelegalizować gotówkę, Leaviss sugeruje umieszczenie całych płynnych zasobów finansowych ludności na rachunkach w jednym banku państwowym albo centralnym. Od tej chwili, władze mogłyby ręcznie sterować skłonnością obywateli do konsumpcji i oszczędzania, w odpowiednich momentach pobudzając konsumpcję podatkiem od utrzymywanych oszczędności. Gdy zaś władze chciałyby powstrzymać konsumpcję, nakładałyby podatek na każdą, dokonywaną za pomocą bezstykowej karty, mobilnej aplikacji albo przelewu, płatność.

Polska pozostaje pod tym względem na pozycji racjonalnej modernizacji: granica pomiędzy celem tj. gospodarką zdominowaną przez obrót elektroniczny, a jedynie wizją tj. społeczeństwem całkowicie bezgotówkowym, wydaje się być wyraźna.

Wyznaczanie ról


Sporo mówi się o tym, co mogłoby mieć istotny wpływ na zwiększenie udziału płatności bezgotówkowych w obrocie. Mniej jednak o tym, kto miałby realizować konkretne działania, tj. na czyich barkach miałoby spoczywać główne brzemię działań zmierzających do zaplanowanej z góry redukcji udziału płatności gotówkowych w gospodarce. Zadania nie zostały ostatecznie wyznaczone ani przydzielone. Poszczególne grupy podmiotów działają zatem na rzecz obrotu bezgotówkowego w takim stopniu, w jakim jest to zgodne lub co najmniej nie kłóci się z ich ekonomicznymi i społecznymi interesami. Niezależnie od niedawnych, ustawowych zmian zasad rządzących dotąd rynkiem płatności kartowych, jak i reguł realizacji usług płatniczych, nie podejmowano dotąd w Polsce – w tym zakresie – działań o charakterze bezpośrednio administracyjnym.

Przyjrzyjmy się krajowemu otoczeniu rynkowemu i wynikającym z niego motywacjom poszczególnych stron do zwiększania skali płatności bezgotówkowych.

Do roku 2014, funkcjonujący w Polsce model biznesowy dla kart płatniczych, oparty na stosunkowo wysokim interchange fee, skłaniał wydawców kart (głównie banki) do motywowania płatników, aby w transakcjach detalicznych korzystali raczej z kart płatniczych, niż z gotówki. Co więcej, nagrody w konkursach i zwroty (tzw. moneybacki) oferowane przez banki, nakierowane były na zwiększanie przez użytkowników częstotliwości i skali zakupów dokonywanych kartami. Przy okazji, do kart dodawane były różnorodne usługi, takie jak assistance, czy ubezpieczenia. Ważną częścią tych usług był niemal powszechny dostęp do bezpłatnych bankomatów.

Na tym polu widać było silną, wzajemną konkurencję banków, prześcigających się w coraz to atrakcyjniejszych, kierowanych do klientów, pakietach promujących płatności bezgotówkowe. Mechanizm transferu wartości finansowej był następujący: interchange fee, pobierana przez wydawcę karty od sprzedawcy, przeznaczana była w istotnej części na marketing i komunikację oraz na darmowe usługi (np. wydanie karty, ubezpieczenie, wypłaty gotówki z bankomatów), jak również na transfer do finalnego użytkownika karty. Pod wpływem wszystkich tych bodźców, posiadacz karty nie tylko chętniej po nią sięgał, ale też coraz częściej z niej korzystał, rezygnując z dokonywania wielu transakcji gotówką.

Ostatni rok przyniósł istotną zmianę mechanizmu finansowania płatności kartowych. Od sprzedawcy otrzymywana jest dziś przez wydawcę karty kwota ok. 5 razy mniejsza, niż poprzednio. Pozwala to bankowi na dokonanie tylko niektórych dalszych transferów i to w stopniu często niewystarczającym do pokrycia kosztów szeroko rozumianej obsługi kart. Dlatego też wydawca karty rezygnuje często z gotówkowego transferu (moneybacku) środków do użytkownika karty z tytułu samej realizacji transakcji bezgotówkowych. Co najwyżej, aktywny użytkownik instrumentu płatniczego może zostać zwolniony z opłat za jego wydanie. Ponadto, wobec braku finansowania infrastruktury i kosztów eksploatacji bankomatów, wycofywane są bezpłatne usługi wypłaty gotówki.

To samo dotyczy bezpłatnych dotąd albo oferowanych poniżej kosztów usług assistance, ubezpieczenia itp. Ograniczona zostaje zatem treść komunikacji do klientów, a tym samym nakłady na marketing instrumentu płatniczego i na skłanianie użytkownika do zwiększania częstotliwości płatności bezgotówkowych.

Cześć przychodów z interchange fee banki przeznaczały na modernizację i utrzymanie infrastruktury: także gotówkowej, w szczególności bardzo kosztownych bankomatów. Były one finansowane przede wszystkim z przychodów kartowych. Dziś, wobec ich odpływu, właściciele bankomatów podejmują kroki, aby zbierać środki na utrzymanie i rozwój tych urządzeń bezpośrednio od posiadaczy kart.

Zmiany w ustawie o usługach płatniczych spowodowały odwrócenie mechanizmu finansowania operacji kartowych: środki pobierane wcześniej od akceptantów przez banki w postaci interchange fee, pozostają niemal w całości w sklepach. Oznacza to transfer tych wartości z powrotem do sprzedawców. Jeśli jednak banki, wraz z organizacjami płatniczymi, zachęcały dotąd konsumentów do płatności kartami (w tym: do wywierania „negatywnego nacisku” na sklepy, które kart nie akceptowały) wszędzie tam, gdzie było to możliwe, obecnie, środki pozostające w sklepach przeznaczane być mogą co najwyżej na zachęcanie do płatności bezgotówkowych w wybranych punktach, czyli tam, gdzie właściciel sklepu zdecydował o nagrodzeniu klienta płacącego kartą.

Fakt, iż znaczne środki, których sprzedawcy nie muszą przeznaczać już na interchange fee, zatrzymywane są w sklepach, niekoniecznie wpłynął na obniżkę cen dla nabywców. W efekcie, nie przełożył się też na tańsze zakupy dla płacących bezgotówkowo. Środki odzyskane przez sprzedawców z mechanizmu interchange fee, w przeważającej części bezpośrednio powiększyły przychody sklepów.

Stało się tak przede wszystkim dlatego, że ten nowy model biznesowy nie niesie z sobą jednoznacznych, silnych bodźców, które motywowałyby sprzedawców do promowania obrotu bezgotówkowego. Różnice w kosztach przyjmowania gotówki i akceptacji płatniczych instrumentów bezgotówkowych są – dla sklepów – zdecydowanie niższe, niż różnice w marżach, które sklepy te stosują z powodów marketingowych. Powodem nie są tu zbyt wysokie koszty obrotu bezgotówkowego, ale niskie ceny obsługi gotówkowej, oferowane przede wszystkim przez banki, klientom firmowym. Co więcej, ostra konkurencja pomiędzy instytucjami finansowymi utrzymuje poziom kosztów gotówki pod względną kontrolą.

Obrót bezgotówkowy czy budowanie lojalności


W tej sytuacji, sprzedawcy, którzy akceptują karty, ostrożnie podchodzą do promowania zakupów bezgotówkowych. Jeśli już oferują rabaty za płatności kartowe, to czynią to mając na celu coś innego, niż redukcję częstotliwości transakcji gotówkowych. Programy rabatowe sklepów i sieci handlowych – nawet jeśli powiązane są z faktem realizacji zakupu kartą – tworzone są głównie w celu pozyskiwania nowych klientów lub przyzwyczajania ich do zakupów w danym sklepie lub sieci.

Dobrym przykładem tej nowej tendencji jest półtoramiesięczna (maj-czerwiec 2015) kampania promocyjna VISA związana z płatnościami kartami tej organizacji, dokonywanymi w Biedronce i na stacjach Orlen. Nagrody lub rabaty realizować można w Allegro, Cinema City, C&A, Intersport, Orlen, Praktiker, Stop Cafe, Telepizza. Dystrybucja wartości dodanej dokonuje się tu bez udziału wydawców kart. Choć promocja ta jest w znacznym stopniu integracją rozproszonych dotąd rabatów, oferowanych wcześniej przez wymienione sieci, stanowi ona pewien krok w kierunku aktywizacji nabywców do zakupów kartami płatniczymi.

Jednocześnie, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w aliansie z MasterCard organizuje cykl seminariów „Kartą się opłaca”, adresowany do firm małych i średnich, które płatności bezgotówkowych dotąd nie akceptują. Celem seminariów jest przekonanie słuchaczy do akceptacji kart i pomoc w przygotowaniu się do wdrożenia tej formy płatności.

Choć obie akcje są godne zauważenia, nie mają jednak charakteru trwałego, a ich wpływ na zmiany zwyczajów płatniczych Polaków można ocenić jako nieznaczny.

Z drugiej strony, widzimy, że emitenci kart coraz silniej skręcają w kierunku „sprytnych programów lojalnościowych” (skłaniających nie tyle do zakupów „bezprzymiotnikowych”, ale do bardzo konkretnych), których adresatem jest konsument, płacący kartą lub – coraz częściej – mobilnie. Stopniowo znikają z rynku oferty rachunków lub kart z atrakcyjnym, ale nie związanym z konkretnymi zakupami, moneybackiem. W ich miejsce promowane są programy korzyści, które dany bank realizuje we współpracy z konkretnymi grupami sprzedawców. Choć w programach takich – przede wszystkim rabatowych – mogliby uczestniczyć nabywcy niekoniecznie płacący bezgotówkowo, jednak łatwiej jest poszczególne zakupy identyfikować, gdy dokonywane są konkretnym elektronicznym instrumentem płatniczym. Niemniej, celem tych akcji nie jest upowszechnianie płatności bezgotówkowych w ogóle, ale zachęcanie do zakupów – zazwyczaj kartowych – w konkretnych sklepach, a czasem: ściśle określonych asortymentów.

W takim otoczeniu rodzi się oczywiście zapotrzebowanie na szersze programy lojalnościowe, prowadzone przez wyspecjalizowane w tym zakresie firmy. Kłopot w tym, że takie programy nie muszą wcale wiązać się z dokonywaniem zakupów bezgotówkowo.

Skoro środki wykorzystywane dotychczas na finansowanie obrotu bezgotówkowego zostały odzyskane przez akceptantów kart, a jednocześnie, aktualny model finansowy transakcji kartowych i mobilnych nie motywuje zbytnio sprzedawców, by ten rodzaj obrotu upowszechniać wśród nabywców, to co mogłoby takiej motywacji dostarczyć?

Płatności bezgotówkowe w rękach sprzedawców?


Teoretycznie, ważnym impulsem do zainteresowania sprzedawców płatnościami bezgotówkowymi byłby fakt współposiadania przez nich (i czerpania stąd korzyści) elektronicznego systemu płatności detalicznych. Nawet jeśli taki system nie byłby finansowany żadnymi dodatkowymi prowizjami pochodzącymi z zewnątrz, dawałby sklepom uprzywilejowany dostęp do informacji o transakcjach w nim realizowanych.

Choć w większości krajów systemy bazujące na elektronicznych instrumentach płatniczych tworzone są przez organizacje płatnicze, banki, ew. telekomy, duże sieci handlowe przejawiają takimi systemami coraz większe zainteresowanie.

Przykładem takiego aktywnego zainteresowania może być historia tworzenia amerykańskiego systemu płatniczego MCX. Projekt tego wielostronnego systemu płatniczego uzyskał silne wsparcie uczestniczących w tym konsorcjum sieci handlowych (m.in. BP, Walmart, Gap, Dunkin Donuts) w opozycji do systemu ApplePay, w którym akceptanci nie mieli mieć udziału.

Aby takie silne wsparcie było możliwe, sieci sprzedaży muszą przejawiać dostateczne zainteresowanie możliwościami, jakie dawać mogą elektroniczne instrumenty płatnicze w wymiarze systemowym. Oznacza to nie tylko skłonność do inwestowania, ale także rzeczywiste rozpoznanie własnego interesu w tym, jaki użytek (zwł. marketingowy) można czynić mając bezpośredni, bieżący kontakt z szeroką rzeszą klientów i uzyskując uprzywilejowane informacje o ich zachowaniach.

W Polsce, podobne przedsięwzięcia inwestycyjne, które miałyby na celu stworzenie przez sieci handlowe ekosystemu płatności bezgotówkowych, nie są szczególnie popularne. Interesujący, precedensowy projekt zamkniętego systemu płatności mobilnych w sklepach sieci Biedronka – iKasa – najwidoczniej nie spełnił oczekiwań swoich twórców i jego dalszy rozwój został zarzucony. Z drugiej strony, uruchamianie kartowych płatności autostradowych przez Orlen, Routex, a ostatnio Stalexport Autostrada Wielkopolska, sugerowałoby, że systemy płatnicze należące do akceptantów stawiają dopiero pierwsze kroki.

Polskie sieci handlowe wydają się wykazywać ograniczone zainteresowanie podobnymi projektami. W dialogu z przedstawicielami systemów płatniczych formułują oczywiście swoje oczekiwania co do powszechności danego instrumentu płatniczego, jego popularności wśród określonych grup klientów, ich skłonności do wydatków itp. Interesują się też samym przebiegiem procesu zakupowego. Niemniej, polskie sieci handlowe nie wypracowały dotąd jednolitych, wspólnych, bardziej szczegółowych zasad dot. elektronicznych instrumentów płatniczych, które skłonne byłyby akceptować.

Ich stanowisko wobec propozycji banków lub organizacji (instytucji) płatniczych jest raczej reaktywne, precyzowane w odpowiedzi na konkretną propozycję właściciela systemu. To zaś oznacza, że do ew. samodzielnego stworzenia przez sieci handlowe własnego systemu płatniczego droga stosunkowo daleka.

Nie można oczywiście wykluczyć, że w obliczu postępującej demonopolizacji wydawnictwa elektronicznych instrumentów płatniczych, wobec zbliżających się zmian Dyrektywy o Usługach Płatniczych, niosącej dostawcom usług płatniczych otwarcie dostępu do rachunków bankowych osób fizycznych, sytuacja ta ulegnie zmianie. Niemniej jednak, w chwili obecnej, trudno jest dostrzec jakiś dodatkowy impuls do promowania płatności bezgotówkowych przez sklepy, który płynąłby z motywu ich aktywnego uczestnictwa w jakimś systemie płatniczym.

Podsumowanie


Spróbujmy nakreślony wyżej obraz podsumować. Jakie płyną z tego opisu wnioski i wskazówki, przede wszystkim co do tego, kto powinien grać aktywną rolę w promocji korzystania z bezgotówkowych instrumentów płatniczych?

  1. Banki (jako emitenci) utraciły w finansowym modelu detalicznych płatności bezgotówkowych pozycję najbardziej uprzywilejowaną. W tej sytuacji, ew. rola lidera intensyfikacji korzystania z istniejącej infrastruktury i znaczącego ukartowienia konsumentów powinna przypaść sektorowi akceptantów kart. Przy tej okazji, wpływ Narodowego Banku Polskiego – jako najważniejszej instytucji publicznej, która za program rozwoju obrotu bezgotówkowego i za nadzór nad jego realizacją czuje się odpowiedzialna – na kluczowy dla promocji płatności bezgotówkowych sektor, będzie teraz mniejszy,

  2. Aktualny model biznesowy dla kart płatniczych i większości schematów płatności mobilnych nie niesie bieżącym ani potencjalnym akceptantom kart szczególnych zachęt do intensywnego promowania płatności bezgotówkowych. O ile przyjmowanie gotówki nie stałoby się znacząco droższe od akceptacji transakcji kartowych, ta sytuacja nie ulegnie istotnej zmianie,

  3. Warto zatem powrócić do pytania o aktywną rolę rządu jako głównego agenta mogącego promować obrót bezgotówkowy. Fakt, iż Program Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego w Polsce nie został finalnie rozpatrzony przez Radę Ministrów, nie stwarzał optymistycznych perspektyw na przyszłość. A przecież rząd właśnie mógłby zdecydować m.in. o powszechnej akceptacji elektronicznych instrumentów płatniczych w urzędach i w relacjach obywateli oraz firm z własnymi agendami. Warto więc zwrócić uwagę na jaskółkę zmiany: rządowy projekt nowelizacji Ordynacji podatkowej zakłada możliwość zapłaty podatku lub należności celnej kartą płatniczą. Szkoda, że koszty obsługi takiej transakcji pokryć miałby – dodatkowo – wpłacający.

  4. Uczestnicy obrotu handlowego powinni przy tym jasno artykułować, że „walka z gotówką” nie powinna być realizowana w trybie obciążania obrotu gotówkowego jakimś dodatkowym – jawnym albo ukrytym – podatkiem lub tp. Taki kierunek stanowiłby bowiem dodatkowe obciążenie obrotu gospodarczego, w miejsce działań, które powinny go ułatwiać.

  5. Jednym z kierunków ew. dalszego regulowania obrotu może być określenie dopuszczalnych stawek obciążenia akceptantów z tytułu opłat należnych agentom rozliczeniowym. Zapewne nie należałoby stosować tu jakiegoś pojedynczego pułapu prowizji, lecz zależny np. degresywnie od realizowalnego przez sprzedawcę obrotu. Niemniej, prowizje i opłaty na rzecz agentów rozliczeniowych pozostają barierą upowszechniania akceptacji elektronicznych instrumentów płatniczych, której nie poddano regulacji przy ostatnich nowelizacjach ustawy o usługach płatniczych.

  6. Wobec dynamicznego rozwoju e-handlu i związanych z nim usług kurierskich, Ministerstwo Finansów mogłoby rozważyć preferencje szczególnie w tym sektorze (np. związane z zakupami i eksploatacją terminali płatniczych), co zapewniłoby dostępność transakcji kartowych także tym nabywcom, którzy nie są skłonni do przedpłacania należności za zamówione w sieci towary.

  7. Aby zredukować koszty obrotu gotówkowego (w maju 2015 pieniądz gotówkowy rdr przyrósł o 15,5%), wskazany byłby powrót do zarzuconego pomysłu zaokrąglania należności – płatnej gotówkowo – np. do 5 gr, co pozwoliłoby na wycofanie z obrotu monet o nominale 1 gr i 2 gr, znacząco ograniczając ciężar finansowy utrzymywania przez NBP obrotu gotówkowego.

Warto cały czas pamiętać o tym, że koszty obrotu gotówkowego są wysokie nie tyle z punktu widzenia indywidualnego sprzedawcy, sklepu, ale właśnie z punktu widzenia państwa. W przeciwieństwie bowiem do systemów rozliczeń transakcji kartowych i mobilnych, które znajdują się w rękach prywatnych właścicieli, nadmiarowe koszty utrzymywania systemu obrotu gotówkowego ponosi w znacznej mierze państwo i dlatego ono właśnie mogłoby stać się bezpośrednim liderem i najbardziej skutecznym z promotorów rozwoju alternatywnego (elektronicznego) obrotu płatniczego. Aktywność takiego lidera mógłby zostać skuteczniej wsparta przez sektor zarówno handlu, jak i usług płatniczych.

Grzegorz Hansen

Autor jest dyrektorem ds. strategii i rozwoju w Departamencie Bankowości Transakcyjnej mBank SA. Prezentowane tezy odzwierciedlają indywidualne opinie autora.