Lampą w fałszerza

Gdy kilka lat temu rozmawiałem z fachowcami zajmującymi się fałszywymi pieniędzmi, to miałem w ręku prawdziwy majątek: kilkaset tysięcy złotych w najróżniejszych walutach świata. I to wszystko w banknotach podrobionych na tyle doskonale, że z rozpoznaniem ich mieli kłopoty nawet najbardziej doświadczeni pracownicy banków.

Systemy zabezpieczeń papierowych pieniędzy są coraz nowocześniejsze i coraz skuteczniejsze – problem w tym, że bankowcy ich nie znają lub nie wykorzystują odpowiednio. Dlatego przy produkcji fałszywych banknotów fałszerze mają ułatwione zadanie. Przeciętny klient banku nie wie, po czym rozpoznać, że został oszukany. Pracownicy bankowych front-office’ów wiedzę mają wprawdzie większą, ale do dokładnego sprawdzenia banknotów wykorzystują jedynie zawodne lampy ultrafioletowe, które wymagają umieszczenia pod nimi sprawdzanych banknotów, a inne urządzenia liczące (liczarki), posiadające opcję wychwytywanie falsyfikatów – zawodzą. Największy kłopot pojawia się wówczas, kiedy klient przyniesie tych banknotów dużo – skrupulatne sprawdzenie każdego zabrałoby wiele czasu. A na stratę czasu i kolejnych klientów żaden bank w dzisiejszych czasach nie może sobie pozwolić.

Nie inaczej jest w sklepach, szczególnie w wielkich supermarketach. Praktyka dowodzi, że w godzinach handlowego szczytu, gdy w kolejce stoi kilkunastu zniecierpliwionych klientów, ostatnią rzeczą, którą zrobi kasjerka, jest sprawdzanie autentyczności banknotów. Przyjmie niemal każdy falsyfikat, żeby po kilku minutach wydać go jako resztę kolejnemu klientowi.

Od wieków

Wojna między fałszerzami i emitentami banknotów trwa niemal tak długo jak istnieje pieniądz jako taki. W późnym średniowieczu nawet królowie fałszowali… swoje własne pieniądze. Po to, aby zwiększyć dochody budżetu poprzez wytwarzanie w mennicach monet o innym składzie metali. Obecnie fałszerze zajmują się produkowaniem pieniędzy będących w obiegu, bądź falsyfikatów banknotów kolekcjonerskich. W tym ostatnim przypadku stosują szczególnie wyrafinowane metody: zmieniając nieznacznie podpis prezesa banku centralnego, lub dokonując innej, celowej „pomyłki” w wydruku, czynią z takich kolekcjonerskich egzemplarzy „białe kruki”. Wielokrotnie cenniejsze na kolekcjonerskim rynku od egzemplarzy prawdziwych.
Służby specjalne w każdym kraju walczą przede wszystkim z falsyfikatami pieniędzy znajdującymi się w aktualnym obiegu. I tak, np. w USA, gdzie powszechnie używanymi nominałami są banknoty od 1 dolara do 20 dolarów – jak informują amerykańskie instytucje System Rezerwy Federalnej, Departament Skarbu oraz Secret Service, fałszerstwa dolarów w granicach USA utrzymywane są na stałym, niskim poziomie od ponad 100 lat (aktualnie ocenia się, że na 10 tys. autentycznych banknotów 10-dolarowych znajdujących się w obiegu, przypada mniej niż jeden banknot podrobiony). Ale poza granicami USA sytuacja jest tragiczna: wiele banknotów 50- i 100-dolarowych to fałszywki.

Kopalnie pieniędzy

Na początku lipca policjanci z Centralnego Biura Śledczego zlikwidowali największą fabrykę fałszywych pieniędzy w Polsce. Prywatna wytwórnia znajdowała się na posesji jednego z aresztowanych: doskonale ukryte wejścia, m.in. za ścianą w piwnicy otwieraną kranem wodnym (fragment ściany znajdował się na specjalnym stelażu i zawiasach), oraz pod wybrukowanym chodnikiem (tu wejście znajdowało się w studzience kanalizacyjnej).
Odkryta przez policję linia produkcyjna miała najnowocześniejsze matryce, maszyny drukarskie i offsetowe – wszystkie przygotowane do drukowania banknotów o nominałach 100 zł i 50 euro. Samych jeszcze nie wprowadzonych do obiegu polskich „setek” znaleziono w drukarni ponad 4 tysiące. Niezależnie od tego sam właściciel miał przy sobie 60 tys. zł w fałszywych banknotach. Jak ustalili policjanci, w ostatnich kilku latach z tej wytwórni trafiło na polski i europejski rynek kilkadziesiąt tysięcy podrobionych banknotów o wartości kilku milionów złotych.

Takich lokalnych – o znacznie mniejszej skali, choć produkujących niemal równie doskonałe fałszywki – drukarni banknotów jest w Polsce przynajmniej kilka.

Odnalezienie i rozpoznanie wyprodukowanych „fałszywek” to dla policji i sektora bankowego zadanie na wiele lat. Nawet jeśli banknoty będą trafiać do doskonale przygotowanych pracowników banków i będą każdorazowo sprawdzane przy próbie dokonania wpłaty na bankowe konto, przez wiele miesięcy będą się znajdowały w obiegu, krążąc między punktami handlowymi i usługowymi.

A znajdujące się w miarę powszechnie na rynku lampy ultrafioletowe nie spełniają już w pełni swojej roli, gdyż fałszerze drukują pieniądze ze znakami widocznymi w ultrafiolecie.

Macanie nie wystarcza

Kiedy sprawdzaliśmy, w jaki sposób radzą sobie z wykrywaniem fałszywych pieniędzy pracownicy banków detalicznych, gdzie zdarzają się wpłaty od klientów po kilkaset tysięcy złotych, to okazało się, że większość pracowników banków jest przeszkolona w zakresie rozpoznawania fałszywych banknotów. Ale w praktyce mało kto umie rozpoznawać banknoty po zabezpieczeniach, takich jak efekt kątowy czy farba zmienno-optyczna. Część z nich korzysta z zawodnych ultrafioletowych lamp. Tymczasem w Polskim Urzędzie Patentowym od kilku lat zgłoszony jest wynalazek (specjalna lampa) Urszuli Morawskiej.

Zgodnie z założeniami pomysłodawczyni, lampa służyć ma wszystkim osobom liczącym banknoty, zarówno polskie jak i zagraniczne – w celu szybkiego rozpoznania ich autentyczności. Korzystanie z lampy pozwala na swobodną i płynną pracę kasjera z banknotami. Sprawdzanie autentyczności banknotów w świetle tej lampy dokonywane jest podczas ich liczenia. – Uważam, że sektor bankowy wciąż jest zagrożony przez fałszerzy, którzy wprowadzają coraz to nowe typy fałszywek, a metoda macania banknotów jest niewystarczająca – mówi Urszula Morawska. Bo też trzeba mieć jasność, że mimo coraz większej popularności obrotu bezgotówkowego, banknoty jeszcze długo pozostaną obecną na rynku formą płatności. I dopóki tak będzie, dopóty istnieć będzie jeden z najstarszych przestępczych zawodów świata – fałszerzy pieniędzy.

PAWEŁ PIETKUN