Miniony tydzień można uznać jako kolejny odcinek serialu pod umownym tytułem „Poszukiwanie dna bessy”. Kulminacyjnym dniem wyprzedaży był wtorek, jednak wybitnie niski dołek w ramach półtorarocznego rynku niedźwiedzia ustanowiono w środę.
Przypomnijmy: indeks WIG20 znalazł swoje kolejne minimum na poziomie 1253 pkt, po czym nastąpił dynamiczny krótkoterminowy odwrót. Od kilku tygodni giełda pozostaje niemal w perfekcyjnej korelacji z notowaniami złotego, zatem każdy rekord jego słabości znajduje odzwierciedlenie w wyprzedaży akcji (w większości przypadków obecnie już za bezcen).
Wszystkie te niepokoje zawieszone są w oparach kryzysu, którego najnowsza odsłona dotknęła nasz środkowoeuropejski rejon. Dlatego analizując zachowanie parkietów giełdowych należy szczególnie dużą wagę przykładać do kursów walutowych. Mimo faktycznej recesji dotykającej niemałą grupę krajów Nowej Europy na złotym toczy się odrębna, dzika gra z opcjami walutowymi w tle. Właśnie to tło tłumaczy, dlaczego nasza waluta traciła nawet do litewskiego lita czy ukraińskiej hrywny. Napięcie narosło do tego poziomu, że rząd postanowił sprzedać nieco euro na rynku, kontrując jego kurs spod werbalnie wzmiankowanej bariery 5 zł.
Problem bezpardonowej spekulacji uprawianej przez kilka amerykańskich banków inwestycyjnych wraz z podłączonymi doń funduszami hedgingowymi wreszcie doczekał się zainteresowania gremiów unijnych. Dlaczego UE dopiero teraz zauważyła, że niestabilność i wymuszona panika w krajach Środkowej i Wschodniej Europy z dużą siłą bije w komercyjne banki krajów eurolandu, które od kilku lat gwałtownie zwiększały tu swoją ekspozycję? Gdy kwitł niezdrowy boom, to wszystko było wspaniale, a teraz?…
W każdym razie pojawił się pierwszy „skruszony”. Bank Goldman Sachs przyznał się do prowadzonej gry na spadek złotego, ogłaszając jednocześnie zakończenie tej operacji w obliczu niedowartościowania naszej waluty. Mówi się o zarobku 8 proc., tylko jak odczytywać ten wynik? Na pewno bilans banku na posiadaniu „krótkiego” złotego jest większy mając na uwadze operowanie posiadającymi lewar derywatami. Sama skala osłabienia złotego do euro, dolara czy franka sięga w br. 15-20 proc., a więc coś tutaj nie pasuje. (Roztrząsanie domniemanej roli pewnego byłego premiera z niedużego miasta nad Wartą pozostawmy tabloidom.) Na pewno GS prowadzi tę grę równolegle do kilku innych instytucji. Ujawnił się Danske Bank, który jakoś tak dziwnie zajmował pozycje zgodne z kasandrycznymi analizami dla regionu autorstwa swojego własnego analityka. Przypomnijmy sobie także jesienno-zimowe (kontrolowane?) analityczne wpadki JP Morgan i powoli zacznie się wyłaniać cały front tej walutowej walki.
Ciągle jak miecz Damoklesa wisi nad rynkiem wizja ataku na psychologiczny poziom 5 zł za euro (uważam, że okrągłe poziomy docelowe oprócz rozgłosu medialnego mają jedynie wątpliwy walor „wymacywania” zleceń typu stop-loss, eliminujących z rynku część naiwnych). We wtorek bacznie śledzone będą ustalenia rządu dotyczące opcji walutowych. Wydaje się, że potencjalnie zgubna zapowiedź unieważnienia tych umów przepadnie (słusznie i pożytecznie), jednakże pod lupę wzięte zostaną same banki pod kątem rzetelności informowania podmiotów o ryzyku. Nie można bowiem mamić przedsiębiorstw strategią zerokosztową, nie zająkując się o jej drugim, niszczycielskim obliczu w razie nagłego zwrotu na rynku walutowym. Tu dochodzi kwestia obiektywności tudzież kompetencji wielu bankierów, kreślących jeszcze latem ubr. wizję dalszego umacniania się złotego. Niestety podłączyli się do tych opinii liczni polscy „niezależni” analitycy bądź eksperci. Skutki tego właśnie widzimy: kryzys zaufania a także pośpieszne dążenia na szczeblu międzynarodowym do zwiększenia stopnia regulacji rynków (weekendowe posiedzenie grupy państw G-20). Pewne instytucje bądź personalia już dawno skompromitowały się same.
Wróćmy do giełdy. Im dalej brnie aktualny trend spadkowy, tym bardziej zwiększa się szansa na ukształtowanie ostatecznego długoterminowego dołka. Trwa polowanie analityków i komentatorów na medialne złapanie tego właśnie krytycznego punktu zwrotnego. Szkopuł tkwi w tym, że prawdziwość tej diagnozy weryfikowana jest poniewczasie: albo pojawią się nowe minima, albo rynek faktycznie rozpocznie nową kilkuletnią hossę. Wypadkową tej niepewności są przeciwstawne oczekiwania graczy, obrazowane tak dobitnie choćby w 100 tys. otwartych kontraktów futures na WIG20. Pod koniec tygodnia byliśmy świadkami odbicia o ponad 10 proc. od wspomnianego dołka, przy czym najbardziej wiarygodnie wygląda długi dolny cień na świeczce środowej, poparty doprawdy wielkimi obrotami. Wskaźniki techniczne są już bardzo wyprzedane, a giełdowe wyceny rodzimych banków krążą wokół ich wartości księgowej (ledwie półtora roku temu ich wskaźniki C/WK szybowały wokół astronomicznych 4-5).
Pomimo mizerii panującej na froncie makroekonomicznym, obrazowanej choćby w dużym spadku styczniowej produkcji przemysłowej (niemal 15 proc. r/r), kondycja finansowa naszych banków wygląda wręcz bardzo dobrze na tle zagranicznych kulejących goliatów. Szczególnie tani fundamentalnie wydaje się PKO BP i Pekao, a pogorszenie wyników wydaje się być zdyskontowane z naddatkiem. W rozpoczynającym się tygodniu poznamy rozstrzygnięcia monetarne naszej Rady Polityki Pieniężnej (gremium to chyba się teraz po dwakroć zastanowi nad sensownością dalszych gwałtownych cięć?). Rynkowi walutowemu brak obniżki bądź jej symboliczny wymiar mogą się w obecnej sytuacji dobrze przysłużyć.
Ciężar gatunkowy publikowanych w rozpoczynającym się tygodniu danych makroekomicznych jest znaczny. We wtorek przedstawiona zostanie dynamika naszej sprzedaży detalicznej w styczniu (typuje się wzrost o 3 proc.), niemiecki indeks IFO za luty (83,2 pkt) oraz skala spadku cen nieruchomości w 20 amerykańskich aglomeracjach (indeks Case/Schiller może pokazać przecenę bliską 20 proc., co dałoby zniżkę od szczytu już o ok. 30 proc.). W środę dynamiką PKB za miniony kwartał pochwalą się Wielka Brytania i Niemcy, wyniki kwartalne przedstawią rodzime deweloperskie tuzy, a także poznamy decyzję monetarną RPP. Bardzo ważny będzie również czwartek, gdy nadejdą kwartalne wyniki PKOBP, PKN, TPSA i PGNiG, mających blisko połowę udziału w indeksie WIG20. Tego samego dnia standardowo o 14.30 podana zostanie dynamika zamówień na dobra trwałe w USA, natomiast piątek zaowocuje wynikami KGHM oraz drugim przybliżeniem amerykańskiego PKB za IV kw. ubr. (wstępne szacunki sprzed miesiąca to spadek o 3,8 proc., obecnie oczekuje się rewizji w dół do minus 4,9 proc.). Bilans giełd w tym tygodniu będzie zatem mieć bardzo istotny wydźwięk i posłuży do budowania perspektywicznych prognoz.
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions