Przewiduje Pan „złotą polską dekadę”, od 2011 roku zaczęłoby się najlepsze 10 lat w historii gospodarczej Polski.
Pod warunkiem że przeprowadzimy minimum reform. Polska jako kraj mogła się rozwijać do tej pory dzięki temu, że miliony Polaków i tysiące firm podejmowało dobre decyzje i odnosiło swoje małe sukcesy, a suma tych indywidualnych sukcesów złożyła się na sukces minionych 20 lat. Ale dalej już się tak nie da.
Dlaczego?
Bo jedziemy już tylko na mądrych decyzjach, które podjęto 20 lat temu. Ale potencjał, który dzięki nim powstał, już się wyczerpuje. Cóż z tego, że się wzbogaciliśmy, mamy samochody, kiedy może poza Szczecinem, który się nie rozwija, wszystkie polskie miasta są już zakorkowane. W wielu miejscach dojazd do pracy zajmuje w sprzyjających okolicznościach godzinę, przez to jakość życia jest niższa, niż mogłaby być. Ponadto, od lat nie inwestujemy w budowę nowych mocy wytwórczych i sieci transmisyjne energii elektrycznej. Zamiast tego tylko mówi się o elektrowniach atomowych, które i tak mogą powstać najwcześniej za kilkanaście lat. W efekcie gdzieś w okolicach 2015 roku grożą nam powszechne wyłączenia prądu. Aby takiego scenariusza uniknąć, potrzeba prawie 100 mld zł na inwestycje, czyli mniej więcej tyle, ile wyniesie przyszłoroczny deficyt sektora finansów publicznych. Inne zagrożenie to ogromne podatki, które w najbliższej dekadzie zostaną nałożone na kraje emitujące dużo dwutlenku węgla, a więc i Polskę. Opłaty te mogą spowodować utratę naszej konkurencyjności w światowej gospodarce. Mamy mało czasu, by się do tego przygotować.
Prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego uważa, że grożące nam wielkie bezrobocie jest mitem ze względów demograficznych.
Ale to nie są dobre informacje, bo ubywa pracowników.
Demografia jest wielkim kolejnym problemem, przed którym właśnie stajemy. Z rynku pracy schodzi poprzedni wyż demograficzny, na razie rekompensuje to jeszcze kolejny wyż, czyli obecni 30-latkowie, ale po 2020 roku Polska stanie się jednym z najszybciej starzejących się krajów na świecie. W 2050 roku będzie nas tylko 32 mln wobec 38,5 mln obecnie. Nasza populacja będzie się więc kurczyć. Staniemy się małym krajem starych ludzi, w dodatku nieszczęśliwych, jeśli nie rozwiążemy całej listy problemów. Dziś co drugie dziecko, które rodzi się w Europie, ma oczekiwaną długość życia 100 lat. A my mamy wiek emerytalny 58 lat. Połowa życia na emeryturze to kompletny absurd. Jesteśmy w kluczowym momencie rozwoju Polski. Jeśli przez najbliższe dwa lata nie przeprowadzimy reform, to potem będzie nam już bardzo ciężko i zmarnujemy wielką szansę
Może trzeba radykalnie zwiększyć liczę urodzeń. Na razie wymyślono becikowe.
Powinniśmy prowadzić mądrą politykę demograficzną i imigracyjną, a nie zastępować ją bezsensownym becikowym. Becikowe to przykład placebo. Jest ono i dla bogatych, i dla biednych. Co bogatemu po tysiącu złotych?
Chodzi o to, by bodźce finansowe skłaniały nie tylko do rodzenia dzieci. Francja sobie z tym poradziła, wprowadzając bardzo wysokie ulgi podatkowe na dzieci. To pozwala je ubrać, nakarmić i posłać do dobrej szkoły. Polska ma poważny problem z 1,25 dziecka na rodzinę, gorsze są obecnie w Unii tylko Włochy. Aby nasz system emerytalny nie zbankrutował, trzeba zwiększyć ten wskaźnik do dwójki dzieci na rodzinę.
Jak to zrobić?
Przede wszystkim skłonić rodziny, by decydowały się na dzieci wcześniej. Obecnie kobiety opóźniają decyzję o pierwszym dziecku, a po 30-ce gwałtownie rośnie ryzyko nieudanej ciąży. Niedawno GUS napisał w raporcie, że ten proces jest tak silny, że zniweluje efekty poprawy technologii medycznych i w Polsce zacznie rosnąć umieralność niemowląt. Tak może być w krajach trzeciego świata, gdzie ludzie chodzą na bosaka, ale w Polsce? Tymczasem w Polsce na żadnej uczelni nie ma darmowego przedszkola czy żłobka, by pomóc studentkom. W Polsce nie ma dobrej polityki prorodzinnej. Nie ma na ten temat nawet poważnej debaty. Teraz dodatkowo nie stać nas na politykę prorodzinną na skutek błędów przeszłości i doprowadzenia do wielkiej dziury budżetowej. Przyszła dekada to ostatnie 10 lat, gdy mamy jeszcze korzystną demografię, gdy możemy szybko rosnąć. To rzeczywiście może być złota polska dekada, najlepsza w naszej historii. Pod warunkiem podjęcia mądrych, zbiorowych decyzji. Tymczasem dziś politycy robią wszystko, byśmy za 20-30 lat wstydzili się naszym dzieciom spojrzeć w twarz, bo zostawimy im gospodarkę i finanse publiczne w fatalnym stanie.
Może zamiast zachęcać kobiety do rodzenia, postawić na imigrantów?
Jeśli czegoś nie wymyślimy, to i tak czeka nas najazd przypadkowych ludzi z Azji i Afryki. Nagle staniemy się krajem wieloetnicznym z licznymi obszarami zdominowanymi przez mniejszości. A na to nie jesteśmy przygotowani. Imigranci mogą pomóc nam utrzymać wzrost gospodarczy i poziom życia. Trzeba tylko w sposób planowy pozyskiwać kreatywną młodzież z całego świata. Najlepszym sposobem byłoby otwarcie się polskiego szkolnictwa wyższego na studentów zagranicznych. Niech później taka osoba podejmie pracę w Polsce, wtopi w nasze społeczeństwo i płaci podatki, by starsze osoby miały na emeryturę. Na razie nie mamy nawet porządnej oferty edukacyjnej w języku angielskim. W Polsce udział studentów zagranicznych to 0,6 proc. ogółu, najmniej w Europie. Są kraje, gdzie jest to kilkanaście procent.
Czyli kluczem jest edukacja.
Z pewnością, i to od przedszkola po uczelnię wyższą. Co z tego, że wyprodukowaliśmy mnóstwo studentów i jesteśmy pod tym względem w absolutnej czołówce, skoro odbyło się to kosztem ogromnego obniżenia jakości. Poza nielicznymi kierunkami jakość studiów w Polsce jest żenująco niska. Do tego polscy naukowcy są bardzo słabo cytowani za granicą. Badania dowodzą, że najskuteczniejszym działaniem przeciwdziałającym bezrobociu w przyszłości jest zapewnienie małemu dziecku porządnej edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, dotyczy to szczególnie dzieci ze wsi i z małych miasteczek, bo takie dziecko dobrze się potem rozwija. Tymczasem u nas rekordowo duża liczba dzieci zostaje w domu z mamą lub babcią.
Reformy są w rękach polityków. A z nimi jak z koniem – jaki jest, każdy widzi.
Jest gorzej, politycy to jak ślepy koń zapytany, czy wystartuje w Wielkiej Pardubickiej, koń odpowiedział – „nie widzę przeszkód”, politycy też ich nie widzą, a potem wszyscy połamiemy na nich nogi. Albo poprawi się sposób rządzenia krajem i podejmiemy wyzwania, które przed nami, albo utrzymamy obecne standardy uprawiania polityki. Obecnie polega to na tym, że wściekłe buldogi z obu stron sceny politycznej skaczą sobie do gardeł. Społeczność musi wymusić pewne działania na swoich przedstawicielach, których jakość jest obecnie żenująco niska. Czy tak się stanie, nie wiem.
Profesor Czapiński pokazał na Kongresie Obywatelskim parę dni temu, że jeśli jednak w ciągu kilku lat nie zbudujemy kapitału społecznego, rozwój Polski się gwałtownie zatrzyma już pod koniec przyszłej dekady. I nigdy nie dogonimy krajów zachodnich pod względem poziomu życia. Dziesięć lat temu można było mówić: nic mnie to nie obchodzi, niech się politycy gryzą, byle nie zagryźli mojej firmy. Wkrótce żaden polski przedsiębiorca nie będzie mógł odnieść sukcesu, gdy co kilka dni będzie mu się wyłączać prąd, gdy będzie płacił wysokie podatki klimatyczne, a urzędnik będzie go traktował jak przestępcę, którego jeszcze nie złapano.
To co począć z politykami?
Musimy zmusić polityków, zmusić parlamentarzystów i prezydenta do podejmowania mądrych decyzji dla Polski. A ich interesuje teraz popularność własnej partii. Jesteśmy w kluczowym momencie rozwoju Polski. Jeśli przez najbliższe dwa lata nie przeprowadzimy reform, to potem będzie nam już ciężko. O dalszym sukcesie Polski zadecyduje nasza zbiorowa mądrość, zdolność do podejmowania decyzji, które pozwolą nam wykorzystać ogromny potencjał, który obecnie się marnuje.
Tylko czy polscy politycy potrafią myśleć w dłuższej perspektywie?
Michał Boni jest jednym z niewielu polityków, który potrafi sięgnąć myśleniem dalej niż publikacje sondaży.
Trudno to zmienić. Politycy są tacy, jakie społeczeństwo, które ich wybrało.
Mamy na to wpływ. Idziemy do wyborów powszechnych i wrzucamy do urny kartkę z zakreślonym nazwiskiem. Kiedy pojawiła się idea POPiS-u, pomyślałem: super. Polscy ludzie Solidarności zrobią porządne reformy. Jedna połowa POPiS-u rządziła dwa lata, a potem druga połowa przez kolejne dwa, nie zrobiono nic, żeby ograniczyć ryzyka, o których mówiłem wcześniej. Dużo więcej można było zrobić, a my zasługujemy na więcej. Idąc do najbliższych wyborów, wrzucę pustą kartkę, bo nie ma na kogo zagłosować.
Czy kryzys to dobry czas na reformy?
Kryzys dla przedsiębiorcy jest wtedy, gdy spada mu sprzedaż i musi zwolnić ludzi, bo inaczej zbankrutuje. Dla polityka kryzys jest wtedy, gdy mu popularność spada. Kryzys był przez chwilę, gdy pojawiła się afera hazardowa, teraz wszystko wróciło do normy. Myślenie jest takie: mamy 50 proc. w sondażach, więc nie ma żadnego kryzysu.
Dlaczego takie pomysły na reformy, choćby takie jak Pana, by nagradzać urzędników za oszczędności i w ten sposób ograniczać dziurę budżetową, choć oczywiste, nie mogą się przebić?
Jest taki kawał. Przechodzi człowiek koło budowy, patrzy, a tam robotnik biega z pustą taczką. Pyta go: „Czemu Pan tak biega bez sensu z tą pustą taczką?”. A robotnik odpowiada mu: „Panie, taki zapieprz, że nie mam czasu załadować”. Spójrzmy na naszych polityków. Oni biegają, oni konsultują, chodzą na spotkania, mnóstwo rzeczy robią. Biegają z tą taczką. A na te 5, 10 fundamentalnych rzeczy dla Polski to już nie mają czasu.
Przy dobrze zorganizowanej pracy prezydent, premier, minister, szef komisji w Sejmie powinni mieć codziennie kilka godzin czasu na myślenie o przyszłości kraju w dłuższym okresie. My im płacimy za to, żeby myśleli i działali strategicznie, a nie kłócili się w telewizji.
Czy Polska zyska na kryzysie? Nie doświadczyliśmy recesji jak niemal wszystkie kraje Europy.
Już podgoniliśmy inne kraje. Jeśli Niemcom PKB spadło o 4 proc., a my rośniemy o 1 proc., to w rok zyskaliśmy 5 proc.
Tylko że inni, dotknięci mocno kryzysem czegoś się nauczyli i teraz mocniej się odbiją, a my upojeni sukcesem będziemy człapać przez lata.
Czas pokaże, ale takie ryzyko widzę. Zwracają na to uwagę wysocy rangą urzędnicy Banku Światowego i MFW. Dlatego chodzi o to, by premier nie czekał na wybory prezydenckie, bo jak coś źle pójdzie, to zmarnujemy ten rok, przyszły i kolejne. Nie mamy czasu, by tracić dwa lata tylko dlatego, że PO się wydaje, że PiS-owski prezydent będzie wetował wszystkie ustawy. Z uporem powtarzam: w Polsce za reformy odpowiada 561 osób, 460 posłów, 100 senatorów i prezydent. To jest zbiorowa odpowiedzialność tych osób, tej „grupy trzymającej władzę”, że w Polsce reform nie ma. W kolejnych wyborach trzeba będzie głosować nie za PiS czy przeciw, ale przeciwko tym 561 osobom, jeżeli nie robią reform. Myślmy kategoriami 20 lat do przodu, a nie komisji afery hazardowej.
A jeżeli stanie się cud i szybko doczekamy się reform?
Wtedy Polskę czeka złota dekada. I może potrwać znacznie dłużej niż dziesięć lat. Dekada wzrostu w tempie zbliżonym do 7-8% wystarczy na dogonienie zachodniej Europy. To jest w naszym zasięgu przy mądrej polityce gospodarczej. Wtedy odkorkujemy miasta, poprawimy demografię, zmodernizujemy sektor energetyczny, zbudujemy wiele polskich firm, których marki będą powszechnie znane w Europie lub nawet na świecie. Polacy będą piastowali ważne funkcje w instytucjach międzynarodowych, będziemy jako kraj członkiem G20, a kto wie, może nawet zostaniemy mistrzem świata w piłce nożnej.
Krzysztof Rybiński jest profesorem SGH i członkiem Rady Programowej Polskiego Forum Obywatelskiego. W latach 2004-2008 był wiceprezesem NBP