Millennium też ma wersję light… tylko po co?

Na to prowokacyjnie sformułowane pytanie można odpowiedzieć na wiele sposobów, ale warto przy okazji spojrzeć trochę szerzej na taktyki stosowane przez banki eksperymentujące w Polsce z bankowością mobilną. Millennium jest tu interesującą ilustracją, Portugalczycy bowiem zdobywają kolejne kamienie milowe m‑bankingu w nietypowej kolejności.

Bank Millennium uruchomił lekką wersję swojego serwisu transakcyjnego 20 lipca. Funkcjonalność odchudzonej witryny nie przynosi ze sobą niespodzianek, ale także nie rozczarowuje. Interfejs Millenetu Mobilnego jest minimalistyczny i czytelny. Klienci za pośrednictwem przeglądarki mogą m.in.:

 

Źródło: PRNews.pl

Logowanie do mobilnego serwisu transakcyjnego opiera się na takim samym schemacie, jak w przypadku „dużego” Millenetu. Klient podaje identyfikator (Millekod), H@sło 1 oraz losowo wybierane znaki z numeru PESEL, paszportu lub dowodu osobistego.

Źródło: Bank Millennium

Serwis light Millennium może uchodzić za typowego przedstawiciela gatunku lekkich witryn bankowości internetowej przygotowanych z myślą o użytkownikach telefonów komórkowych. Pod pewnym względem jest jednak ewenementem na polskim rynku – zadebiutował po premierze aplikacji mobilnej na iPhone’a i Androida. Bank w pierwszej kolejności zaprezentował dedykowane oprogramowanie na telefony z systemem iOS (styczeń 2011), by później dać mobilny dostęp do swoich usług zwolennikom urządzeń z systemem autorstwa Google (kwiecień 2011).

M-banking – czekać czy atakować?


Działające w Polsce banki w bardzo różny sposób podchodzą do mobilnej bankowości. Ich strategie wahają się od zupełnego ignorowania m-bankingu poprzez umiarkowane zaangażowanie, aż do zdecydowanej koncentracji na tej formie kontaktu. Umownie ich postawy można podzielić na cztery kategorie:

Każda z tych postaw jest w pewien sposób uzasadniona. Czekający na rozwój wydarzeń mogą wskazać na zacierającą się granicę pomiędzy bankowością internetową a mobilną. Już dziś wiele telefonów z powodzeniem radzi sobie z „normalnymi” serwisami transakcyjnymi. Rosnąca popularność tabletów i coraz wyższy poziom technologicznego zaawansowania smartfonów może tylko podsycić wątpliwości co do sensu inwestowania w tworzenie dedykowanych aplikacji.

Koncentracja na uproszczonych serwisach transakcyjnych jest z kolei podejściem kompromisowym pod każdym względem. Z jednej strony pociąga za sobą niewielkie nakłady finansowe, z drugiej – pozwala zaproponować żądnym nowinek klientom mobilny dostęp do usług, nieco wygodniejszy w obsłudze niż serwis bankowości internetowej. Nie do przecenienia jest także walor uniwersalności takiego rozwiązania. Jak każdy kompromis ma jednak wady, wie o tym każdy, kto na kilkucalowym dotykowym ekranie próbował wpisać maskowane hasło.

Banki wprowadzające aplikacje na iPhone’a i Androida z reguły mają już w swojej ofercie serwis light. Można powiedzieć, że lekki serwis transakcyjny to pierwszy stopień wtajemniczenia i jednocześnie poletko doświadczalne, na którym testuje się reakcję klienteli na mobilne nowości. Wydaje się logiczne, że w pierwszej kolejności tworzone są rozwiązania o potencjalnie największym zasięgu, by później koncentrować się na mniej licznych niszach użytkowników bardziej zaawansowanych urządzeń. Nawet entuzjastycznie nastawiony do technologicznych eksperymentów Raiffeisen Bank trzymał się tej kolejności, wprowadzając kilka lat temu aplikację Java (działającą na wielu modelach telefonów), by później rozpracowywać kolejno poszczególne mobilne ekosystemy.

Przykład Millennium pokazuje jednak, że można działać inaczej. Pytanie tylko czy taka, a nie inna, kolejność to wynik świadomie przyjętych założeń, czy też może jakiś opóźnień we wdrożeniu technologicznych rozwiązań. Niezależnie od okoliczności, mobilny serwis uzupełnia drobną lukę w oferowanych przez bank kanałach dystrybucji.

W oczekiwaniu na „killer app”


Sens tworzenia specjalnych bankowych aplikacji można, przy obecnej marginalnej popularności mobilnej bankowości w Polsce, kwestionować. Sytuacja jednak szybko się zmienia, a potencjalnych użytkowników takiego rozwiązania będzie dynamicznie przybywać. GfK Polonia szacuje, że 41% sprzedanych w tym roku telefonów komórkowych będzie zasługiwało na miano smartfonów. Świeżo upieczony posiadacz, powiedzmy, niedrogiego urządzenia z systemem Android, pierwsze kroki kieruje do sklepu z aplikacjami. Po nasyceniu się wirtualną rozrywką, zechce zapewne sprawdzić czy smartfon przyda się także w bardziej poważnych zastosowaniach. Jeśli posiada rachunek w banku X, wpisze w wyszukiwarce nazwę swojej instytucji… i ściągnie jej aplikację. Pod warunkiem, że będzie tam obecna oczywiście.

Potencjalnego użytkownika m-bankingu można do siebie przyciągnąć także na inne sposoby, np. reklamując serwis light przy okazji logowania do systemu bankowości internetowej. Opisany powyżej scenariusz „pierwszego kontaktu” wydaje się jednak dość prawdopodobny. Co więcej, nie wymaga on od banku szczególnej promocji mobilnego rozwiązania – wystarczy być „na półce” software’owego sklepu.

Bankowe aplikacje mobilne mają jednak jeszcze jednego asa w rękawie – mogą posiadać dodatkowe funkcjonalności, nieobecne w i-bankingu, dostosowane do specyficznego kontekstu użycia „banku w komórce”. Co to może być? Mobilny portfel, możliwość dokonywania płatności pomiędzy osobami fizycznymi (jak B2T Citi Handlowego), narzędzia wspomagające opanowanie domowego budżetu? Amerykanie mają remote deposit capture (możliwość złożenia czeku do wykupu poprzez sfotografowanie go i wysłanie do banku), który być może zasługuje na miano „killer app” bankowości mobilnej. W Polsce na takie objawienie jeszcze czekamy.

Michał Kisiel

Źródło: PR News