O dopłatę starać się mogą rodziny i matki samotnie wychowujące dzieci, nie posiadające własnego mieszkania. Co bardzo istotne, wymóg ten obejmuje również wynajmowany lokal, który należy zwolnić w ciągu 6 miesięcy od daty przejścia na nabywcę prawa własności kredytowanego mieszkania lub domu.
Ostateczny kształt ustawy odbiega nieco od projektu rządowego. Posłowie uwzględnili szereg uwag zgłaszanych do projektu. Przede wszystkim sejm ustalił, że ustawa obejmie swoim zasięgiem także mieszkania zakupione na rynku wtórnym. Ponadto zwiększeniu uległ też metraż lokali objętych dopłatą. Ostatecznie przyjęto, że aby ubiegać się o wsparcie, powierzchnia użytkowa zakupionego mieszkania nie może przekroczyć 75 m kw. a domu jednorodzinnego – 140 m kw. Należy jednak pamiętać, że nie oznacza to objęcia dopłatą całego mieszkania lub domu o takim metrażu. Powierzchnią bazową, do której dopłaci fundusz, jest maksymalnie 70 m kw. Bardzo ważnym i istotnym ograniczeniem zakresu obowiązywania ustawy jest również zapis, że zwrot dotyczy wyłącznie odsetek od kredytu zaciągniętego w złotówkach.
Czy przyjęcie omawianej ustawy to krok w stronę realizacji programu wybudowania 3 mln mieszkań, czy też może – jak twierdzą jej krytycy – jedynie kolejny instrument nakłaniający kredytobiorców do kredytów w złotówkach? Mimo entuzjastycznych opinii posłów rządzącej koalicji reakcja deweloperów i analityków rynku nieruchomości jest więcej niż chłodna. Wskazują oni na ograniczenia wynikające z ustawy jako elementy uniemożliwiające skorzystanie z niej przeważającej większości nabywców mieszkań. O ile można dyskutować z poglądem, że 75 m kw. to zdecydowanie za mały metraż dla rodziny, o tyle przyznać należy, że ograniczenia co do waluty kredytu, okresu dopłat i ustalenie górnego pułapu cen za nieruchomości rzeczywiście obniżają wartość przyjętego rozwiązania.
Ustalony 8-letni okres trwania dopłat jest rzeczywiście bardzo krótki, szczególnie zważywszy na fakt, że lwią część zaciąganych w Polsce kredytów hipotecznych stanowią te rozciągnięte na 20–30 lat. Jeszcze trudniej nie zgodzić się z opinią, że określony w ustawie pułap cen za m kw. mieszkań, które mogą być objęte dopłatami, został ustalony na bardzo niskim poziomie. Najlepszym przykładem jest cena przyjęta dla mieszkań w Warszawie wynosząca 4.000 zł/m kw., podczas gdy przeciętna cena rynkowa dawno już przekroczyła 5.000 zł.
Jeżeli więc do mankamentów tej ustawy mającej być przecież kołem zamachowym programu „Rodzina na swoim”, dołożymy inne działania i zaniechania rządu w sferze rynku nieruchomości, trudno uwierzyć w szybką poprawę w kwestii dostępności mieszkań. Nie chodzi tylko o zniesienie od 2007 r. ulgi odsetkowej, ale przede wszystkim o ciągłe opóźnienie dostosowania prawa do potrzeb rynku budowlanego. Jeżeli rządząca koalicja poważnie myśli o wyhamowaniu galopujących cen mieszkań a tym samym zwiększeniu ich dostępności, należy przede wszystkim zwiększyć podaż mieszkań. Do osiągnięcia tego celu niezbędne jest zliberalizowanie ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym i prawa budowlanego.
To pierwsze zwiększy ilość gruntów budowlanych, drugie przyspieszy realizację inwestycji. Prawa ekonomii są bowiem tak samo bezwzględne jak i proste – aby obniżyć ceny jakichkolwiek dóbr – a tym samym ich dostępność – należy zwiększyć podaż, a nie pobudzać popyt.