Wtorkowa sesja nie zapisze się w pamięci inwestorów złotymi zgłoskami. Indeksy znowu spadły. Co prawda te, które obrazują zachowanie małych i średnich spółek osunęły się tylko o 1,2-1,4 proc., ale za to WIG20 runął o ponad 3 proc. Indeks największych spółek nie wypadł wprawdzie z obszaru, w którym konsoliduje się, czekając na wybicie w kierunku 2000 pkt. (lub powrót do dna bessy), ale nastroje inwestorów nie są najlepsze.
W rynki wschodzące wciąż uderza niepewność dotycząca świńskiej grypy (czeka nas pandemia, czy też mało znaczący epizod w historii medycyny?). Z drugiej strony inwestorzy dostali złą wiadomość z Telekomunikacji Polskiej. Spółka, uznawana za stosunkowo mało podatną na wahania koniunktury w gospodarce, poinformowała o spadku zysku netto o połowę. Część inwestorów obleciał blady strach, że skoro nawet Tepsa rozczarowuje wynikami, to co pokażą inne spółki? Rzeczywiście, wydaje się, że zaczynający się w Polsce sezon wyników kwartalnych spółek przyniesie raczej niemiłe niespodzianki, niż przyjemne zaskoczenia.
Ratunku trzeba wypatrywać za Oceanem. Ale tam inwestorzy są w rozterce. Najnowsze dane o cenach domów w USA nie mogły przesądzić o kierunku zmian indeksów. Ceny domów bowiem spadły i to jest zła wiadomość, ale jednocześnie tempo zjazdu było niższe od oczekiwań analityków. I to dobra wiadomość. Kolejny symptom, że być może szorujemy już po dnie (przynajmniej jeśli chodzi o ceny nieruchomości).
Indeksy na Wall Street zanotowały symboliczne spadki, nie dając absolutnie żadnych sygnałów inwestorom na warszawskiej giełdzie. Po ostrym spadku we wtorek trzeba oczekiwać prób kontrataków ze strony kupujących. Gdyby one nie nadeszły, sytuacja zaczynałaby być naprawdę niewesoła.
Paweł Grubiak
Doradca inwestycyjny
Superfund TFI
Źródło: Superfund TFI