Nie widać kończącego półrocze „window dressing”

W poniedziałek pozostawało już tylko 3 dni do końca drugiego kwartału. Najwyższy był już więc czas, żeby rozpocząć window dressing. Mam jednak wrażenie, że jeśli nawet jakieś będzie to śladowe.

Fundusze zaakceptowały już sytuację, w której drugi kwartał był porażką byków i myślą teraz o kwartale trzecim. Może nawet zarządzający woleliby, żeby drugi kwartał zakończył się słabo budując niską bazę dla trzeciego? Jedno jest pewne: weekendowy szczyt G-20 został potraktowany przez graczy amerykańskich tak jakby go nie było. I słusznie, bo ustalenia były niezwykle mikre (pisałem o tym rano).

Publikowane w poniedziałek dane makro praktycznie w niczym nie zmieniły sytuacji, bo były bardzo zbliżone do prognoz. Wydatki Amerykanów wzrosły w maju w porównaniu do kwietnia o 0,2 proc. Oczekiwano wzrostu mniejszego (0,1 proc.), więc dane nie były złe, ale z pewnością nie były też znakomite. Przychody wzrosły za to mniej niż oczekiwano, bo o 0,4 proc. (oczekiwano 0,5 proc.). Bazowy wskaźnik wydatków osobistych wzrósł o 1,3 proc. r/r, a stopa oszczędności wzrosła do 4 procent (najwyżej od września 2009).

Ciekawe rzeczy działy się na rynku walutowym i surowców. Kurs EUR/USD trzymał się dzielnie poziomu z piątku mniej więcej do południa. Potem zaczął się obniżać i zakończył dzień całkiem sporą przeceną. Jeszcze lepiej zachował się frank szwajcarski zyskując nawet w stosunku do dolara. Takie zachowanie sygnalizowało, że inwestorzy czegoś się boją. Zapewne boją się pogorszenia sytuacji gospodarczej. W poniedziałek Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS), zwany też czasem bankiem banków centralnych, ostrzegł, że kryzys znowu może uderzyć, bo olbrzymi dług prywatny zamienił się na jeszcze większy państwowy. Wypowiedział się też noblista Paul Krugmana, według którego weszliśmy we wstępną fazę trzeciej depresji (pierwsza rozpoczęła się w 1873 roku, a druga w latach 20. tych XX wieku). Obawiam się, że niestety ma rację. Takie ostrzeżenia z pewnością nie pomagały bykom na wszystkich rynkach.

W tej sytuacji akcje zachowywały się neutralnie. Niewątpliwie trochę pomagał jednak bykom koniec półrocza oraz to, że nie było bardzo istotnych powodów do sprzedawania akcji. W końcu przecież w różnego rodzaju ostrzeżenia można wierzyć lub nie. Pomagało też bykom odrzucenie przez Sąd Najwyższy apelacji administracji USA w sprawie odszkodowań (280 mld USD) od przemysłu tytoniowego. Sesja była jednak bardzo nerwowa, a indeksy rysowały przez pierwsze godziny sinusoidę. W końcówce przysiadły tuż nad kreską, a sesję kończyły kosmetycznymi spadkami. Rynek jest niezwykle słaby, a to pod byle pretekstem może doprowadzić do dalszej przeceny.

    GPW rozpoczęła sesję w niepewnych nastrojach (tak jak i inne giełdy europejskie). Jednak popyt przeważył, bo na innych giełdach indeksy rosły. Nasz był wyraźnie słabszy, ale nie było w tym niczego dziwnego, bo przecież w piątek indeksy w Europie spadły, a u nas wzrosły. Właściwie po tym wzroście od początku na rynku zapanował marazm połączony z osuwaniem się indeksów.

Takie osuwanie indeksów doprowadziło w końcu, po pobudce w USA i po publikacji danych makro w Stanach, do szybszego spadku i zabarwienia się indeksu WIG20 na czerwono. Nie winiłbym za to wyłamanie ani danych ani reakcji rynków europejskich. Tam w tym czasie indeksy ledwo drgnęły. Potem jednak zaczęły się osuwać, a to zagrodziło naszym bykom drogę na zielone pastwisko. W końcówce bez najmniejszych problemów WIG20 wrócił po prostu do poziomu z piątkowego zamknięcia. Śladowy obrót (878 mln) może sygnalizować, że rozpoczął się okres wakacyjny, ale równie prawdopodobne jest to, że po prostu czekamy na koniec półrocza.
i
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi