Nieoczekiwane cofnięcie sektora usług w USA

W USA wydawało się, że niedźwiedzie dostały od dawna już  oczekiwany powód do rozpoczęcia korekty na rynku akcji, ale jak się  dokładniej przyjrzeć informacjom docierającym na rynek to nie były one wystarczające do znacznego zwiększenie podaży.

Dane z rynku pracy były nieco gorsze od oczekiwań. Raport ADP (o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym) pokazał zmniejszenie się  ilości miejsc pracy o 371 tysięcy (oczekiwano spadku o 350 tysięcy). Gracze pocieszali się tym, że był to najmniejszy ubytek od października 2008 roku. Teoretycznie olbrzymim minusem było to, że w lipcu indeks ISM dla sektora usług (ponad 80 procent gospodarki USA) nieoczekiwanie w lipcu spadł (do 46,4 pkt. z 47 pkt.). Oczekiwano wzrostu i może bardzo dziwić, że indeks nie wzrósł. Dziwi tak bardzo (mnie również), że analitycy określili ten raport jako wypadek przy pracy. Okazało się też, że czerwcowe zamówienia w przemyśle amerykańskim wzrosły o 0,4 procent, czyli dwa razy szybciej niż oczekiwano. Dodatkowo Goldman Sachs podniósł prognozy wzrostu realnego PKB w drugim półroczu z 1 do 3 procent. Można więc powiedzieć, że złe dane zostały przykryte dobrymi informacjami.  

Rynkowi akcji szkodził raport kwartalny Electronic Arts oraz ostrzeżenie Procter & Gamble (wyniki będą gorsze od oczekiwań). Pomagał  jednak wzrost cen w sektorze finansowym. Tam liderem był Bank of America. Powód? Jim Cramer w telewizji CNBC w programie “Mad Money” powiedział, że cena akcji może wzrosną o 50 procent. Jeśli tak niemądre (delikatnie mówiąc) są reakcje rynku to znaczy, że nic się nie zmieniło i nie zmieni – bańka będzie rosła. Jeszcze szybciej (o ponad 60 procent) wzrósł kurs AIG. Indeksy od początku sesji szybko spadły, a potem rynek wszedł w trend boczny, a właściwie w marazm. Na ponad godzinę przed końcem sesji byki zaczęły prowadzić indeksy na północ. Na 30 minut przed końcem sesji indeks S&P 500 był już nad kreską w drodze do oporu, ale odskoczył jak oparzony. Nie na tyle jednak oparzony, żeby miał wrócić pod 1.000 pkt. z którego to poziomu byki zrobiły sobie (psychologiczne) wsparcie. Sesja nie ma żadnego znaczenia prognostycznego.

GPW rozpoczęła środową sesję od spadku indeksów, ale prawie natychmiast byki zabrały się do pracy i WIG20 zabarwił się na zielono. Przed sesją BZ WBK, drugi z trzech dużych banków (w tym tygodniu), opublikował swój raport półroczny. Wynik kwartału (podobnie jak w przypadku Pekao) był zdecydowanie lepszy od oczekiwań rynku. Ten właśnie bank, razem z BRE, należał do liderów rynku, ale w ciągu sesji pojawiła się jednak chęć do realizacji zysków i koniec dla tych akcji był żałosny. Takie zachowanie rynku potwierdzało jednak tezę wielu analityków, którzy twierdzili, że wtorkowy i środowy spadek cen akcji Pekao miał u podłoża zapowiedź sprzedaży przez skarb państwa resztówki akcji tego banku. Co prawda rozsądne to nie jest, bo sprzedaż była od dawna zapowiadana i do tego odbędzie się w transakcji pakietowej niewpływając na kurs akcji, ale psychologia jednak jest na rynku ważniejsza od logiki.  

Po tym początkowym, szybkim wyjściu w górę na rynku wpierw zapanował marazm, a po dwóch godzinach WIG20 zaczął się osuwać. Po następnych 90 minutach zabarwił się na czerwono, mimo że na innych rynkach panował totalny spokój. Przed publikacją w USA raportu ADP sytuacja nieco się poprawiła, ale to co się działo potem nosiło znamiona kolejnej manipulacji rynku. WIG20 w ostatnich minutach (łącznie z fixingiem) stracił około 45 punktów, czyli dobrze ponad dwa procent) kończąc dzień zupełnie niesensownym spadkiem o 3,3 procent. Takie zagrywki mają swoje źródło w rynku kontraktów, gdzie dominujący gracze robią co chcą. Przy okazji pytanie do Ludwika Sobolewskiego, prezesa GPW: panie prezesie, co dzieje się z obiecanym w tym roku WIG30? Niedługo zapewne napiszę na ten temat felieton w „Parkiecie”. Wracając do rynku: sygnał kupna nadal obowiązuje, ale opór w oknie bessy (2.167 pkt.) znacznie się umocnił.

Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi