No more korpo! Millenialsi uciekają z korporacji i przechodzą do małych spółek

Coraz więcej młodych z pokolenia Y ucieka z piekła korporacji i wybiera przeciwny biegun kariery, jakim są małe firmy lub startupy. Na wyścig korpo-szczurów patrzą z ulgą, ponieważ dla nich to już przeszłość. Przestali używać korpomowy: zrzucili z siebie „badże”, w niepamięć puścili „czelendże”, „konfkole”, „asapy”, „kipojnty”, „prodżekt majlstołny” i „kilowanie pomysłów”. Skończyli z życiem korpoludka. Wybrali inną ścieżkę kariery: postawili na równowagę między pracą a życiem, czyli pracę w małych firmach. To właśnie sektor małych firm i startupów jest dziś największym beneficjentem wielkiej ucieczki białych kołnierzyków od życia, w którym człowiek jest wyłącznie trybikiem w maszynie. To małe firmy rekrutują dziś na potęgę.


Czy życie poza korporacją istnieje?


Za polskie zagłębie korporacyjne powszechnie uznaje się ulicę Domaniewską w Warszawie, zwaną pieszczotliwie polskim „Mordorem”. Stoi tu około stu biurowców, których łączna powierzchnia użytkowa sięga blisko miliona km2. Dziennie pielgrzymuje w te tereny nawet 100 tysięcy ludzi, którzy regularnie przed godziną dziewiątą oraz po godzinie siedemnastej formują się w kwadraty, piki i szeregi szturmujące komunikację miejską. W porównaniu z drogą do- i z- korporacji pracowników warszawskiego Mordoru droga tolkienowskiego Frodo to kaszka z mleczkiem. Komunikacyjny paraliż wywoływany przez workersów wracających z korporacyjnych molochów stał się już obiektem drwin i absurdalnych fanpagey, jak np. strona www.czydomaniewskastoi.pl, która „bada” bieżące natężenie ruchu na Domaniewskiej. Oczywiście Domaniewska stoi zawsze.

Według badania „Lemingi, Korposzczury i Orkowie”, przeprowadzonego przez TNS Polska na zlecenie Tiger, warszawski Mordor zasilają dziś głównie osoby z pokolenia Y, czyli „millenialsów”. Blisko 9 na 10 osób pracujących w korporacjach na Domaniewskiej i okolicach to młodzi ludzie, z reguły do 30 lat. Jak zapewnia niemal co drugi z pracowników tamtejszych korporacji praca w tym miejscu jest dla niego „spełnieniem marzeń”. Jednocześnie aż 40 proc. ankietowanych przyznaje się do wypalenia zawodowego, a 15 proc. mówi o stresie przed pracą, jeszcze zanim podbije badża i postawi swojego ferststepa w korpo.

Burnout, czyli wypalone pokolenie


Syndrom wypalenia zawodowego dotyka pracowników w coraz młodszym wieku. Przede wszystkim poważnie przetrzebia szeregi pokolenia Y. Millenialsi w starciu z bezosobową machiną korporacji często nie są w stanie sprostać psychicznie wyzwaniom, jakie stawia przed nimi „polityka firmy”. To wówczas pojawia się „burnout”, jak powiedziałby korpoludek.

Pierwsze oznaki wypalenia zawodowego są stosunkowo łatwe do zdiagnozowania. Poczucie bezsensowności wykonywanej pracy zaczyna się nasilać. Nadmiar obowiązków miesza się z jałowością otrzymywanych zadań. Wkracza marazm: każdy kolejny dzień cechuje „takosamość”. Sztywny gorset obowiązków zaczyna krępować, brakuje miejsca na kreatywność. Satysfakcja z pracy ustępuje miejsca frustracji. Złagodzeniu tego stanu rzeczy nie sprzyja fakt, że każdego dnia poprzeczka zawieszana jest coraz wyżej. Nawet jeśli pracownik ją przeskakuje i liczy na awans, to i tak napotyka na przeszkodę w postaci szklany sufit. Jego kandydatura pomijana jest przy awansach. Pojawiają się pretensje do siebie i otoczenia. Nakręca się wyścig szczurów („inni są lepsi ode mnie – ja muszę być lepszy od nich”), skutkujący zostawaniem pracowników po godzinach. Do tego dochodzi sztucznie pompowana presja i powracająca jak bumerang w poleceniach przełożonych bezosobowa „polityka firmy”, którą uzasadnia się każde roszczenie wobec pracownika i każdą odmowę itd. Błędne koło korporacji zamyka się, a uwięzieni w nim pracownicy często nie widzą innych perspektyw, jak tylko zostać w tym kole. Z nadzieją, że kiedyś zmieni się je na inne. Bardziej komfortowe. Choć nadal w ramach korporacji.

W pewnym momencie ta sytuacja staje się nie do zniesienia. Bańka korporacji pęka. Uciekający horyzont sukcesu okazuje się mrzonką. Pojawia się pustka, a raczej rozwidlenie zawodowych dróg: zostać czy uciekać? Być może litera Y w nazwie tego pokolenia bierze się właśnie stąd – w pewnym momencie staje ono bowiem na zawodowym rozdrożu: korporacja czy mały biznes?

Dlatego nie powinno dziwić, że coraz więcej młodych i sfrustrowanych z pokolenia Y ucieka z korporacji. Ci, którzy nie mogli już dłużej znieść życia naszpikowanego „fakapami” i „dedlajnami” – zaryzykowali. Spakowali swoje biurka i uciekli z ołpenspejsa, szukając zawodowego szczęścia poza korpo. I odnaleźli je – w małych, dynamicznych spółkach. Ich prywatna ucieczka do wolności okazała się sukcesem.

Z pamiętnika (byłego) korpoludka


Weronika przepracowała w korporacji dwa lata. Praca w dziale obsługi klienta w jednym z głównych telekomów dała jej się jednak mocno we znaki. Co kwartał kolejne, nierealne cele biznesowe, od których realizacji uzależniona była jej premia – i co kwartał złudzenie jej i jej współpracowników, że te cele uda się urzeczywistnić.

Zapewniano mnie i mój dział, że będziemy ekspertami, a traktowano nas jak małe robaczki. Czułam się jak chomik w kołowrotku. Wydawało mi się, że prę do przodu, a w gruncie rzeczy cały mój wysiłek pozostawał niezauważany. Dość wspomnieć, że w innych departamentach nikt nie miał pojęcia o istnieniu naszego działu. Moje inicjatywy nie znajdowały zainteresowania u przełożonych, więc została tylko praca odtwórcza. Z drugiej strony każde moje najdrobniejsze potknięcie było skrupulatnie wypunktowywane. Szybko pojawiły się pretensje do samej siebie, że może daję z siebie za mało, więc zaczęłam zostawać po godzinach. Jednak nie przyniosło to rezultatu: w oczach pracodawcy nadal byłam szarą myszką, której odejście z firmy nic by w niej nie zmieniło. Przejrzałam na oczy: korporacja okazała się pomyłką– mówi Weronika.

Klamka zapadła. Weronika zaczęła rozsyłać CV. Mocno zawęziła swoje poszukiwania: byle nie korporacja. Wbrew pozorom pracę znalazła bardzo szybko: po niespełna dwóch tygodniach zaproszono ją na rozmowę do małej warszawskiej spółki IT zajmującej się internetową analityką danych. Jej życie zawodowe i prywatne zmieniło się o 180 stopni.

Praca w małej firmie to przede wszystkim praca z ludźmi, a nie z przełożonymi. To, co różni ją od pracy w korporacji, to większe zaufanie pracodawcy do pracownika oraz pomiędzy samymi pracownikami. Od razu zauważyłam, jak mocno korporacja odbiła się na mojej psychice. Na początku nowej pracy z podejrzliwością patrzyłam na życzliwość ludzi. Upatrywałam w niej drugiego dna. Myślałam, że wcale nie chcą mi pomóc, tylko zaszkodzić. Prędko okazało się, że to tylko zły bagaż doświadczeń, które wyniosłam z pracy z ludźmi w korporacji. Przekonałam się, że w małej firmie naprawdę liczy się zespół. Dano mi swobodę w wykonywaniu działań, których nie musiałam już przeprowadzać kropka w kropkę zgodnie z jakimiś odgórnymi przepisami firmy– tłumaczy Weronika, która teraz pracuje w jednej z polskich, małych i młodych spółek IT.

To tylko jedna z wielu historii udanego transferu ludzi z Pokolenia Y z korporacji do małej firmy.

Mały biznes – wielkie możliwości


Jak szacuje European Information Technology Observatory, polski sektor ICT, wliczając w to młode startupy, wart jest dziś od 16 do 20 mld USD. Według danych GUS w polskiej gospodarce działa blisko 1,8 mln przedsiębiorstw. Aż 99,8 proc spośród nich stanowią firmy z sektora MŚP, przede wszystkim zaś – małe firmy. Te statystyki obrazują, jak wielka siła drzemie w mikro- i małych przedsiębiorstwach. To one są motorem napędowym polskiej gospodarki. Według szacunków GUS generują obecnie blisko co drugą złotówkę polskiego PKB.

Młode polskie firmy, zwłaszcza w sektorze IT, wyrastają dziś na technologicznych liderów i innowatorów, które wnoszą powiew świeżości na rynku. To właśnie młode startupy IT wyciągnęły polską gospodarkę z technologicznego i innowacyjnego zaścianka, dzięki czemu to właśnie Polskę uznaje się dziś za jedno najbardziej obiecujących zagłębi IT Starego Kontynentu. Oczywiście na tle amerykańskiej Silicon Valley i izraelskiej Silicon Wadi nasza scena startupowa wypada wprawdzie gorzej, ale z pewnością powodów do wstydu nie mamy. Sherlybox, Woolet, Estimote, IVONA, Neuro:ON, DocPlanner – te startupy odniosły sukcesy na rynku międzynarodowym. Młode spółki IT wyrastają na kuźnie kreatywnych pomysłów, dzięki którym – mimo swoich rozmiarów – w coraz większym stopniu przeistaczają się w biznesy o zasięgu globalnym. O ile korporacje to z reguły nieruchawe molochy, których kreatywność nie jest mocną stroną, o tyle o obliczu polskiej klasy kreatywnej decydują właśnie małe biznesy.

Oczywiście potencjalnych pracowników tego sektora niespecjalnie interesują wskaźniki makroekonomiczne. Kluczowe są dla nich nowa atmosfera i kultura pracy, radykalnie różne od tych, do których przyzwyczaiła ich korporacja. Pokolenie Y poszukuje firmy bez krawata i bez szklanego sufitu. Miejsca, w którym znów poczuje się potrzebne i docenione. Środowiska, w którym będzie mogło w pełni poczuć, że jego głos jest słyszalny.

Dlatego to właśnie małe firmy okazują się ziemią obiecaną dla millenialsów, którzy zdecydowali się opuścić szklane mury korpo. Wyrwani z kołowrotków molochów, w małych biznesach odnaleźli na nowo swoją pomysłowość, pasję i satysfakcję z pracy. A mini- i małe przedsiębiorstwa, chcą skorzysta z fali ucieczek z korporacji, otworzyły na oścież swoje drzwi dla uciekinierów, pokazując im, że życie poza korporacją jest możliwe.

Gdzie szukać szczęścia?


W Polsce trwa boom na startupy. Małe polskie firmy założone kilka lat temu rosną dziś jak na drożdżach. I rekrutują na potęgę, pozwalając na pracę w komfortowych (czytaj: bezstresowych) warunkach.

Cloud Technologies to warszawska spółka, która ewoluowała z garażowego startupu IT w największą platformę do analityki wielkich zbiorów danych (Big Data) w tej części świata i najszybciej rosnącą spółkę na NewConnect w zeszłym roku. Teraz firma Piotra Prajsnara walczy o nowych pracowników. Eksplozja danych w Sieci oraz rozszerzenie profilu jej działalności o nowe obszary (m.in. gry mobilne oraz Internet Rzeczy) sprawiły, że Cloud Technologies zamierza znacząco zwiększyć liczebność swoich szeregów. Z otwartymi rękami przyjmuje dziś Unity Developerów, Java Developerów, Front-end Developerów, PHP-owców i badaczy danych („data miners”). Szuka Technical Account Managera oraz Business Development Managera, producenta gier mobilnych (Project Manager) i asystenta biura. Potencjalni kandydaci nie muszą oczywiście legitymować się w CV pracą w korpo. Najważniejsze, żeby mieli otwarty umysł i czuli miętę do analityki internetowej, a analizując dane widzieli coś więcej niż ciąg cyfr do wpisania w Excela.

Innym przykładem jest spółka easyCALL.pl, jeden z pierwszych polskich operatorów telefonii internetowej. Spółka przymierza się obecnie do stworzenia nowego działu handlowego. Pilotażowym projektem ma być dział funkcjonujący w województwie mazowieckim. Docelowo firma chce zrobić miejsce dla kilkunastu wykwalifikowanych handlowców.

W odróżnieniu od dużych korporacji małe firmy zazwyczaj nie wymagają, aby ich pracownicy zabierali ze sobą pracę do domu. Polska spółka ZenBox, zajmująca się hostingiem, poszła o krok dalej – i w ogóle zwolniła swoich pracowników z obowiązku chodzenia do pracy. Wszyscy w ZenBox pracują zdalnie, z różnych miast, rozsianych po całej Polsce. Zamiast naćkanych biurek w „ołpen spejsie” i krawatów – kanapa i klapki na stopach. Zamiast korków w drodze z- i do- pracy – domowe zacisze.

To tylko wierzchołek góry lodowej ogłoszeń rekrutacyjnych z małych firm, który ma zobrazować, że do wzięcia jest w nich nie tyle jedno krzesło, co kilka stanowisk. Tysiące podobnych ogłoszeń wiszą na portalach typu pracuj.pl. Wklejenie ich wszystkich powiększyłoby objętość tego tekstu zapewne kilkaset razy.

Nie mord(or)uj się


W całej Unii Europejskiej małe przedsiębiorstwa zatrudniają dziś blisko 2/3 pracowników w sektorze prywatnym. Kuszą ich nie tylko przyjazną atmosferą w pracy czy jasno sprecyzowaną ścieżkę kariery. Przede wszystkim oferują młodym realny wpływ na sytuację w firmie oraz różnorodność wyzwań, które wymagają od nich nieszablonowego podejścia do tematu i „myślenia poza skrzynką”. Nie ma tu rozgałęzionej struktury, w której – gdy potrzebujemy coś załatwić – jeden szczebel zrzuca odpowiedzialność na drugi, niczym doprowadzając pracownika do obłędu. „Prezes” jest na wyciągnięcie ręki.

Oczywiście nie ma modeli idealnych. Praca w małej firmie może okazać się bardziej wymagająca i stresująca niż w dużej korporacji – i odwrotnie: zdarzają się korporacje, w których praca to niemalże bezstresowa sielanka. Rzecz tkwi w rozłożeniu akcentów oraz zdrowym rozsądku. A ten podpowiada, że korporacje cechuje niestety wbudowana, naturalna tendencja do przeobrażania się w tyranie, co w przypadku małych spółek należy jednak do rzadkości.

Dlatego trudno dziwić się pokoleniu Y, które nie chce być już „pokoleniem korporacji”. Millenialsi, zachłysnąwszy się początkowo „prestiżem pracy w korpo”, zamiast się mord(or)ować coraz częściej decydują, że pokierują swoim życiem inaczej. Korporacja to dla nich etap, stadium przejściowe. Stan umysłu, w którym jedni czują się w nim komfortowo, ale inni wiedzą, że można myśleć, żyć i pracować inaczej.

A to już ferststep millenialsów na drodze do nowej kariery.

inPlus Media