Marcowy kataklizm w Japonii był nie do przewidzenia, choć kraj przygotowywał się do niego od lat. Z tego powodu najsilniejsze od przynajmniej 140 lat trzęsienie ziemi nie wyrządziło istotnych szkód.
Tragedię przyniosła dopiero wywołana wstrząsami fala tsunami, która spustoszyła północno-wschodnie wybrzeża Honsiu, zabijając 30 tysięcy ludzi i powodując straty szacowane wstępnie na 200-300 miliardów dolarów.
Ze stratami finansowymi Japończycy są w stanie sobie poradzić. Największym nieszczęściem okazała się jednak sytuacja w elektrowni atomowej Fukushima Dai-Ichi, która wymknęła się spod kontroli, grożąc ogromnym skażeniem radioaktywnym i ograniczając dostawy energii do całej aglomeracji Tokio. Z powodu niekorzystnego zbiegu okoliczności trzecia w historii poważna awaria nuklearna – po Kysztymie i Czernobylu – stała się faktem.
Co się wydarzyło w Fukushimie
W piątek 11 marca tuż przed godziną 6:00 czasu polskiego (w Japonii dochodziła 15:00) ziemia pod Oceanem Spokojnym zatrzęsła się z siłą 9,0 stopni w skali Richtera. Reaktory w kilkunastu japońskich elektrowniach wyłączyły się automatycznie. Wstrząsy zniszczyły także linie energetyczne łączące Fukusihmę I z siecią. Włączono więc awaryjne generatory dieslowskie dostarczające energię dla układu chłodzenia reaktorów. Niestety, kilkanaście minut później ośmiometrowa fala tsunami przelała się przez wał ochronny (projektowany na falę o wysokości 6,5 metra), niszcząc agregaty. Sześć reaktorów atomowych pozostało bez chłodzenia. Pręty paliwowe zaczęły się przegrzewać, co zapoczątkowało reakcję uranu z cyrkonem (z którego zbudowane są osłony prętów). W efekcie zaczął wytwarzać się wodór. Zbyt wysokie ciśnienie wymusiło uwolnienie wodoru do atmosfery. Z powodu reakcji z tlenem doszło do eksplozji, które zniszczyły cztery z sześciu budynków chroniących reaktory. Według zapewnień operatora – firmy TEPCO – najprawdopodobniej nie doszło jednak do uszkodzenia betonowych powłok chroniących reaktory.
Pod wpływem wybuchów uszkodzone zostały zbiorniki ze zużytym paliwem jądrowym w reaktorze 3 i 4. Pojawiły się radioaktywne wycieki, które utrudniały lub czasem wręcz uniemożliwiały prowadzenie akcji ratunkowej. W akcie desperacji Japończycy zaczęli polewać przegrzewające się reaktory wodą morską, co oznaczało, że już nigdy nie zostaną one uruchomione. Fukushima I była czwartą największą elektrownią atomową w Japonii i dysponowała mocą 4,7 tysiąca megawatów. Zbudowana została jeszcze w latach 60. XX wieku. Wszystkie sześć zainstalowanych reaktorów (w czasie katastrofy czynne były tylko cztery) było starego typu (tzw. pierwsza generacja – Boiling Water Reactor) i pracowały od 30-40 lat.
Prognozy na najbliższą przyszłość
Pod koniec marca sytuacja w Fukushimie wciąż nie była stabilna. Media donosiły o emisji materiałów rozszczepialnych – ślady plutonu znaleziono w glebie, wokół elektrowni leżały napromieniowane zwłoki ofiar tsunami, a w wodzie morskiej odkryto znaczne ilości radioaktywnego jodu. Ewakuowano ludność z promienia 20 kilometrów, choć niezależni eksperci zalecali opuszczenie miejsc odległych o 40 km. Rząd USA zalecił swoim obywatelom omijanie Fukushimy 80-kilometrowym łukiem i z powodu wysokiego promieniowania wycofał z akcji ratunkowej biorący w niej udział lotniskowiec. To może sugerować, że faktycznie wartości radiacji podawane przez japońskie władze są zaniżone.
Nawet jeśli najpoważniejszy od czasów Czernobyla kryzys nuklearny uda się szybko opanować, to jego skutki będą odczuwalne latami. Już postanowiono, że wszystkie sześć reaktorów Fukushimy I zostanie definitywnie wyłączonych. Najmocniej uszkodzone jednostki mogą na wieki spocząć w betonowych sarkofagach – tak jak reaktor czernobylski. Skażenie wyłączy z użytkowania obszar o powierzchni pięciu tysięcy kilometrów kwadratowych. Specjaliści szacują, że proces wygaszania japońskiej elektrowni zajmie nawet 30 lat i będzie kosztował 12 miliardów dolarów. Po znacznie mniejszej awarii w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island (w roku 1979) sprzątanie zajęło 12 lat, kosztowało blisko miliard ówczesnych dolarów i wymagało pracy tysiąca ludzi. Właściciel Fukushimy I firma Tokyo Electric Power (TEPCO) najprawdopodobniej nie udźwignie samodzielnie ciężaru kosztów i może zostać znacjonalizowana, a jej dotychczasowi udziałowcy stracą cały zainwestowany kapitał (od 11 marca kurs TEPCO notowanej na tokijskiej giełdzie spadł o 78%).
Skutki długofalowe
Powyższe koszty to tylko wierzchołek góry lodowej. Wyłączenie elektrowni w Fukushimie poważnie wpłynęło na bilans energetyczny Japonii. Aby utrzymać dostawy energii, TEPCO musiało uruchomić generatory zasilane gazem ziemnym i ropą naftową. Eksperci Międzynarodowej Agencji Energii szacują, że z tego powodu Japonia konsumuje dodatkowe 200 tysięcy baryłek ropy dziennie. Od połowy marca kurs gazu ziemnego na nowojorskiej giełdzie towarowej wzrósł o 14%. O tyle samo spadły w tym czasie ceny uranu.
Wydarzenia w Japonii doprowadziły też do silnej przeceny akcji spółek wydobywających uran. W niespełna tydzień kurs kanadyjskiego Cameco spadł o jedną czwartą, a notowania Energy Resources of Australia zanurkowały o 30%. Ucierpieli także akcjonariusze firm budujących reaktory. W kilka dni walory francuskiej Arevy przeceniono o 16,5%, a posiadacze akcji japońskiej Toshiby zbiednieli o 30%. Taniały także akcje europejskich koncernów energetycznych, które część mocy czerpią z elektrowni atomowych. Wyceny niemieckiego RWE czy E.ON zaliczyły spadki rzędu 10-12%.
Kanclerz Angela Merkel zapowiedziała czasowe wyłączenie siedmiu najstarszych (z 17 działających) niemieckich reaktorów atomowych. Sytuację w Fukushimie szybko wykorzystały organizacje „ekologiczne”, organizując antyatomowe protesty. Największe demonstracje odbyły się w Niemczech, gdzie na ulice wyszło nawet kilkadziesiąt tysięcy tzw. ekologów. W lokalnych wyborach w Badenii-Wirtembergii sukces osiągnęła Partia Zielonych, która po raz pierwszy ma szansę na przejęcie władzy w tym landzie. Na całym świecie rozpoczęły się zlecane przez polityków „przeglądy” elektrowni atomowych, za czym poszły zapowiedzi zacieśnienia rządowych regulacji. W mediach rozpoczął się festiwal doniesień o napromieniowanym mleku, skażonej żywności czy „radioaktywnej chmurze” znad Japonii.
Pod wpływem spanikowanej opinii publicznej część państw europejskich może się wycofać ze swych programów atomowych. Chodzi przede wszystkim o Niemcy, gdzie siła „ekologów” jest największa i energetyka atomowa była na cenzurowanym już wcześniej. Możliwe jest też wstrzymanie niektórych nowych inwestycji poza Europą.
Czy świat czeka nuklearna zima?
Po katastrofie w Czarnobylu energetyka atomowa popadła w 15-letni kryzys. W tym czasie wstrzymano większość pokojowych programów nuklearnych. Ponad dekadę zajęło oszacowanie wpływu awarii na zdrowie ludzi i przekonanie społeczeństw, że skutki tej katastrofy nie były zbyt poważne. Raport Forum Czarnobyla podaje, że awaria pochłonęła niespełna 50 ofiar śmiertelnych z powodu choroby popromiennej i wywołała cztery tysiące zdiagnozowanych zachorowań na raka tarczycy. Odmienne zdanie mają niektóre organizacje ekologiczne, które uważają, że oficjalne statystyki zostały celowo zaniżone.
Dopiero po opadnięciu antyatomowej histerii i pod wpływem drożejących paliw kopalnych ludzkość przeprosiła się z atomem. Obecnie na świecie działa ok. 440 reaktorów atomowych, a w budowie jest kolejnych 69 w 12 państwach. Przeszło 30 krajów (w tym w Polska) planuje inwestycje w atom. Zalety energetyki atomowej są oczywiste od dawna: jest to najczystsze znane źródło energii elektrycznej i w dodatku znacznie bardziej efektywne od źródeł odnawialnych. Przy obecnych cenach uranu niskie są też koszty paliwa. Jedna ciężarówka paliwa jądrowego wystarcza na wyprodukowanie energii, jaką elektrownia konwencjonalna uzyskuje spalając trzy pociągi węgla dziennie. W dającej się przewidzieć przyszłości ani turbiny wiatrowe, ani panele słoneczne nie będą w stanie zastąpić zamykanych elektrowni węglowych. Dlatego też ludzkość wydaje się skazana na energię atomową, bez względu na ryzyko towarzyszące funkcjonowaniu reaktorów nuklearnych.
Zapewne do takiego wniosku dojdą władze szybko rozwijających się Chin oraz Indii, które w najbliższych dekadach będą potrzebowały ogromnych ilości energii. Energii, którą na masową skalę obecnie oferuje tylko uran. Tymczasem w Europie inwestorzy na pniu kupują akcje spółek tzw. zielonych technologii, wróżąc im fenomenalne perspektywy…
Krzysztof Kolany
k.kolany@bankier.pl
Źródło: Bankier.pl