Od strachu do euforii

Jeszcze kilka półtora tygodnia temu rynki kreśliły formacje, które groziły większą  przeceną. Obecnie wszyscy czekają  już na przełamanie czerwcowych maksimów.

Kiedy poprzednio pisałem komentarz po sesji 8 lipca, rynki faktycznie nie wyglądały zachęcająco dla posiadaczy akcji. Złowieszcza farmacja głowy z ramionami wykreślona przez najważniejsze indeksy rynków bazowych jak chociażby DAX, a przede wszystkim przez DJIA, z pewnością mroziła krew w żyłach jako jedna z klasycznych formacji odwrócenia trendu. Pod wpływem tych sygnałów pozostawał również nasz parkiet, jednak w ciągu kilku dni sytuacja na globalnym rynku akcji odwróciła się o 180 stopni. Można by rzec, że tym razem technicy polegli od własnej broni. Ale czy takie twierdzenie jest uprawnione?

Z formacjami na wykresach giełdowych jest bowiem tak jak z pogodą. Wychodząc z domu w pochmurny dzień z założenia zabieramy parasol, choć przecież powszechnie wiadomo, że nie z każdej chmury pada deszcz. Podobnie było tym razem na giełdach. Wydaje się, że do realizacji negatywnego scenariusza zabrakło jednego z podstawowych elementów, a mianowicie obrotów. W najważniejszym momencie między 8 a 10 lipca, kiedy rynki testowały swoje kluczowe wsparcia aktywność inwestorów była na tyle niska, że nie pozwalała stwierdzić, iż mamy do czynienia z poważniejszą wyprzedażą. Rynki od czterech tygodni spadały przede wszystkim z uwagi na mniejszy popyt, a więc raczej pod własnym ciężarem, w oczekiwaniu na kolejne dane makro oraz sezon publikacji wyników amerykańskich spółek.

I faktycznie wyniki najważniejszych amerykańskich korporacji stały się dobrym pretekstem do rozpoczęcia dynamicznych wzrostów, choć decydująca pozostaje cały czas rosnąca skłonność do ryzyka i związane z tym procesem przepływy kapitału m.in. na rynki akcji. Silny wzrost między 13 a 15 lipca całkowicie zanegował wcześniejsze sygnały sprzedaży. Tym samym obrona kluczowych wsparć stała się sygnałem kupna. Charakterystyczne dla takich momentów bez wyraźnie określonego trendu przy pojawiających się fałszywych sygnałach technicznych są gwałtowne zmiany nastroju i przechodzenie od strachu do euforii zakupów. Na naszym rynku powszechne oczekiwanie poziomów 1600-1700 punktów dla indeksu WIG20 przy wciąż dużej ekspozycji gotówki w portfelach zarządzających prawdopodobnie spowodowało, że część dużych graczy postanowiła wyprzedzić ruch i kiedy rynek zaczął rosnąć, spora grupa zaskoczonych inwestorów (pewnie także zarządzających) musiała już rynek gonić. Do takich wniosków skłania przede wszystkim duża dynamika wzrostów (+14,2 proc. w ciągu zaledwie 6 sesji i to po odjęciu dywidendy KGHM).

Tak znaczny wzrost poparty dotykowo wysokimi obrotami w jego pierwszej fazie zdecydowanie oddala perspektywę głębszej korekty. Aktualne testowanie przez WIG20 poziomu 2000 punktów czy też wyjście amerykańskiego indeksu szerokiego rynku S&P500 powyżej bariery 945 punktów sugeruje, że byki nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Rynek ma duże szanse na przełamanie czerwcowego maksimum na poziomie 2.042,70 pkt. Poziom optymizmu jest na tyle duży, że strach przed uciekającymi w górę cenami jest wyższy niż obawy o długie wychodzenie z recesji. Nie znaczy to wcale, że taki stan utrzyma się przez dłuższy czas. Obecna sytuacja jest bardzo podobna do tej z pierwszego kwartału 2002 roku zwłaszcza jeśli spojrzymy na zachowanie indeksów rynków bazowych w kontekście wskaźników wyprzedzających jak np. DAX vs. IFO.

Jacek Rzeźniczek
Źródło: Secus Asset Management SA