Rynki europejskie pracują dłużej niż u nas. O godz. 17 w Londynie i Paryżu indeksy spadały już o 1 proc., choć wcześniej o tyle właśnie rosły. Jeszcze mocniej indeksy spadały w Amsterdamie czy Madrycie. Dlaczego? Wskaźnik ISM dla sektora przemysłowego w USA spadł poniżej 50 pkt, które rozgraniczają rozwój od recesji (ważniejszy jest jednak ISM dla usług). Wartość inwestycji budowlanych spadła o 1,0 proc. To kolejna porcja danych, która każe wątpić w odbudowę amerykańskiej gospodarki. W zasadzie każe przypuszczać, że spowolnienie jeszcze się na dobre nie zaczęło. Te ponure wnioski skłoniły inwestorów do sprzedaży akcji w w Europie i w USA.
U nas WIG20 zakończył dzień wzrostem o 0,5 proc., ale był już o 1 proc. wyżej. Obroty były niewielkie (873 mln PLN), a wzrosły w samej końcówce notowań, która była już spadkowa. Połowa transakcji przypadła na akcje PKN, Pekao i PKO BP.
Na szerokim rynku żadnego strachu nie ma. Wzrósł kurs 158. spółek, spadł 75., MIDWIG zyskał 1,2, a WIRR 1,3 proc. Liderem rynku był Spray – warszawski operator kablówek, którego akcje podrożały 44 proc., tylko dlatego, że przeprowadza emisję akcji z prawem poboru.
Na rynku walutowym publikacja danych z USA wywołała kolejną falę wyprzedaży dolarów. Kurs „zielonego” spadł do 2,86 PLN. Za franka płacono 2,40 PLN, euro podrożało do 3,81 PLN. Nie zanosi się na nic innego niż tylko dalsze umocnienie złotego, choć ta jednomyślność analityków i obserwatorów jest nieco niepokojąca. Skoro „wszyscy” spodziewają się umocnienia złotego, dlaczego nie wszyscy sprzedają waluty?