Od początku 2011 roku wiadomo było, że będzie to rok zmienności i utrzymującej się niepewności . Jednak nie dało się przewidzieć, że już w pierwszym kwartale do przewodniego tematu bankrutów ze strefy euro dołączą konflikt w Libii oraz trzęsienie ziemi w Japonii połączone z kryzysem atomowym.
Każdy z tych trzech czynników teoretycznie mógłby uzasadniać giełdowe spadki, lecz po zakończeniu pierwszych trzech miesięcy nowego roku wiemy, że dla rynku amerykańskiego był to najlepszy pierwszy kwartał od ponad dekady. Co więcej ostatnie zachowanie indeksów i sięganie nowych rekordów nie wskazuje, że gracze czegokolwiek się obawiają.
Wiadomo, że na pewno nie obawiają się o zadłużenie Portugalii. W środę ten trzeci już europejski bankrut potwierdził, że potrzebuje pomocy. Także po raz trzeci mogliśmy oglądać spektakl sięgania po unijne pieniądze w dokładnie w takim sam sposób jak rok temu czyniła to Grecja, a 6 miesięcy temu Irlandia. Wygląda on oczywiście tak, że najpierw jest jedno wielkie zaprzeczanie, potem rosną rentowności obligacji, kolejna tura zaprzeczania i ostentacyjne odmawianie jakiejkolwiek pomocy, dalej pojawia się problem z rolowaniem zadłużenia, a potem już następuje oficjalna informacja o niezbędności skorzystania z europejskich środków. W tym przypadku także sprawdzi się przysłowie, że „do trzech razy sztuka”. Teraz rynki nie będą już tak wyrozumiałe i przy pierwszych sygnałach kolejnych problemów nie dadzą się nabrać na tę samą sztuczkę. To o tyle niebezpieczne, że w poczekalni po gotówkę została Hiszpania i odrobinę zapomniana Belgia. Sytuacja tej pierwszej rozwiąże się w najbliższych dwóch tygodniach, bo na koniec kwietnia zaplanowany jest przetarg 15 mld euro długu, czyli blisko 1/3 całorocznego zapotrzebowania. Jeżeli aukcja się uda sprawa PIGS odejdzie w zapomnienie do przyszłego roku, a jeżeli nie to też zobaczylibyśmy powtórkę, ale tym razem upadku Lehman Brothers. Osobiście sądzę, że znacznie większe szanse należy przypisywać pozytywnemu scenariuszowi, bo ECB nie dopuści do innej możliwości. Nawet jeżeli nie znaleźliby się kupcy to Europejski Bank w kuluarowych ustaleniach pożyczy gotówkę na zakupy, bo samodzielnie nie może skupować długu na rynku pierwotnym. Na rynku wtórnym ma takie możliwości, więc ostatecznie i tak zostałby sponsorem Hiszpanii.
Mając rozwiązaną kwestię europejską warto zwrócić uwagę, że obecnie zagrożenie jest zupełnie gdzie indziej. W poniedziałek szef FED po raz kolejny potwierdził, że jego zdaniem skok inflacji w USA to wynik tylko i wyłącznie wzrostu ceny surowców, a zwłaszcza ropy. Stąd też wzrosty wskaźników CPI i PPI są przejściowe i mają charakter podażowy, więc nie należy podwyższać stóp procentowych.
Dokładnie to samo niemal dokładnie tymi samymi słowami jeszcze trzy miesiące temu mówił Jean Claude-Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego. I szybko zmienił pogląd gdy wzrost cen zaczął się utrwalać i przyspieszać. Na inflację w pierwszej kolejności reagowały centralne banki w Azji (Australia, Chiny), teraz zmuszone są do tego banki w Europie (RPP, ECB), a „trzecia sztuka” to niewątpliwie USA. Trudno sobie wyobrazić aby przy ogólnoświatowej inflacji największy importer pozostał niewzruszony na rosnące koszty. Kwestią jest tylko czas – już początek trzeciego kwartału 2011 czy może dopiero czwartego. Wyższa inflacja w Stanach to jeszcze jeden problem. W ciągu ostatnich dwóch lat zachowanie się rynków akcji jest skorelowane z wzrostem aktywów posiadanych przez FED na skutek programów nazywanych ilościowym luzowaniem (quantitative easing). Ostatnia faza zakupów amerykańskiego banku ma się zakończyć w czerwcu 2011 i największą niewiadomą jest jak przełoży się to na rynki. Rosnące stopy uniemożliwią dalszą stymulację pieniężną, co może zmartwić zwolenników taniego kapitału, ale z drugiej strony im szybszy powrót do ekonomicznej normalności tym, w długim terminie, dla gospodarki lepiej.
Źródło: Przegląd Finansowy Bankier.pl