Pawlak chce likwidacji spreadów

Ponad 60 proc. kredytów hipotecznych spłacanych w Polsce to wciąż zadłużenie we frankach szwajcarskich. Przy wysokim kursie waluty, rosną raty i łączna wartość zadłużenia. Minister Gospodarki, Waldemar Pawlak, uznał, że będzie to najlepszy moment na otwarcie dyskusji o… spreadach. Wicepremier ma dosyć praktyk banków, które spready zawyżają. Czy jedna ustawa może znacząco zmniejszyć ich zyski?

Do 1 do 1,5 mld złotych rocznie – tyle według szacunków Ministerstwa Gospodarki banki zarabiają na spreadach. Dla klienta, który spłaca kredyt w obcej walucie to różnica kilkunastu, czasem kilkudziesięciu złotych. Dodatkowy zarobek dla banku wynikający z różnicy ceny kupna od ceny sprzedaży jest standardowym kosztem przy zaciąganiu kredytu. Klient ma jego świadomość, ale nie wnika w sposób przeliczania ani w różnice w poszczególnych bankach. Efektem skali, zyski dla banków są naprawdę imponujące. Na spotkaniu z dziennikarzami Waldemar Pawlak zdradził swoje plany – koniec z zawyżaniem spreadów przez banki. Realne?

Po co rekomendacja SII?


Podobna dyskusja miała już miejsce, kiedy frank szwajcarski i euro wdarły się przebojem do polskich banków. Modne kredyty walutowe pozwoliły bankom „dorobić” na spreadach. Kiedy problem w 2009 roku zauważyła Komisja Nadzoru Finansowego, zrodził się pomysł Rekomendacji SII, która pozwala kredytobiorcom na płacenie rat np. zakupionymi w kantorze frankami szwajcarskimi. Problem w tym, że do tego potrzebny jest aneks do umowy z bankiem. Za taki dokument bank naliczy opłatę, więc rekomendacja stała się nieopłacalna. Banki przyjęły różne warianty wyceny aneksów. Czasem jest to jednorazowa opłata rzędu kilkuset złotych, jednak w skrajnych przypadkach liczy się ją procentowo od wartości kredytu.

Przełom w UOKiK


Minister Gospodarki za przełomowy moment w dyskusji o spredach uznaje grudzień 2010, kiedy Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wydał wyrok w sprawie niedozwolonych praktyk w Banku Millennium. UOKiK dopatrzył się niejasnych kryteriów obliczania kursu walut stosowanych w przypadku rozliczania kredytów denominowanych w walutach obcych. Bankowe umowy kierują klientów do kursów ogłaszanych w tabeli walut. Nie wyjaśniają jednak sposobu ustalania kursu przez bank. Idąc tym tokiem myślenia, bank może zatem dowolnie manipulować wysokością kursu. Tutaj pojawia się ewentualna niezgodność z prawem i zastrzeżenia brak dokładnego sprecyzowania, na jakich zasadach bank ustala kursy. Sytuacja spreadów dotyczy jednak większości banków w Polsce, a nie jedynie Millennium.

Przeglądając przykładowe wartości średnich spreadów, można zastanowić się nad metodologią ich wyliczania. Różnice sięgające kilku procent to norma, jednak za to płaci klient, który na wahania spreadu godzi się w momencie zaciągnięcia kredytu. Nie ma jednak żadnych określonych widełek. W kuluarach bankowych panuje również przeświadczenie o „odrabianiu” strat za atrakcyjne promocje. Najpierw promuje się kredyty bez prowizji i o bardzo niskich marżach żeby wyrobić dobrą dynamikę sprzedaży. Później podwyższa się zysk banku poprzez wysoki spread. Wszyscy zadowoleni. Wszyscy w banku.

Złudne nadzieje


Ustawa ma realne szanse wejść w życie w drugiej połowie roku. Jesień to jednak czas wyborów, po których wszystko może się zmienić. Sądząc po stanie zaawansowania projektu i potencjalnych problemów prawnych, na jakie na pewno napotka pomył Ministerstwa, można wnioskować, że banki będą spać spokojnie. Jest to jednak dobra okazja, żeby uświadomić polskich kredytobiorców. Jak to jest, że w Lukas Banku koszt spreadu jest dosyć zbliżony do wartości NBP, a w Getin Banku sięga kilkunastu procent? Nie na darmo Ministerstwo Gospodarki szacuje, że zyski banków ze spreadów to prawie jedna dziesiąta całego zysku sektora bankowego w Polsce.

Źródło: PR News