Październikowa panika

Główny indeks giełdy WIG20 zanotował największy miesięczny spadek od sierpnia 1998 roku. W ciągu miesiąca spadł o 23,4 proc., przy czym w krytycznym momencie 27 października tracił nawet 38,3 proc. Indeks szerokiego rynku WIG w tym samym czasie stracił 24,0 proc. i był to piąty najgorszy miesiąc w jego historii. Jeszcze gorsza sytuacja panowała w segmencie spółek średnich, których indeks mWIG40 spadł o kolejne 27,9 proc. Od początku roku przecena tego indeksu wyniosła 59,7 proc. Bardzo duże straty poniosły także wszystkie branże bez wyjątku. Największe były udziałem spółek deweloperskich, informatycznych i banków – średnio po 31,0 proc.

To co w październiku wydarzyło się na rynkach, także w Warszawie, trudno nazwać inaczej niż po prostu krach. Skala spadków, determinacja podaży i gigantyczne emocje z pewnością na długo pozostaną w pamięci inwestorów. Powodów tak silnej przeceny w skali światowej było oczywiście wiele, a ponadto wystąpiły równocześnie, co skumulowało siłę podaży. Konieczność wyprzedaży aktywów przez międzynarodowe instytucje finansowe w celu zgromadzenia 365 miliardów dolarów potrzebnych do rozliczenia instrumentów pochodnych CDS związanych z upadłym bankiem Lehman Brothers doprowadziła do masowej wyprzedaży akcji na rynku globalnym. Atmosfera światowego kryzysu finansowego doprowadziła jednocześnie do masowego wycofywania kapitału przez klientów funduszy inwestycyjnych. Szacuje się, że ujemne saldo wpłat i umorzeń w polskich TFI mogło sięgnąć w październiku ok. 5 miliardów złotych. W identycznej sytuacji znalazły się także fundusze zagraniczne inwestujące na naszym rynku. W konsekwencji zarządzający dla zapewnienia wypłat nie mieli wyjścia i musieli sprzedawać akcje praktycznie po każdej cenie, co przy braku popytu prowadziło do bardzo silnych spadków cen. Spadek skłonności do ryzyka w największym stopniu dotknął rynki wschodzące, do których zalicza się także Polska. Ucieczka kapitału spekulacyjnego z emerging markets przybrała na sile szczególnie po ujawnieniu kłopotów Węgier. Chociaż sytuacja Polski jest nieporównywalnie lepsza niż Węgier, nasz rynek został zaliczony do tej samej grupy ryzyka. Do tej układanki doszła jeszcze podaż ze strony poszukujących płynności zagranicznych funduszy hedgingowych. W efekcie podaż została zmuszona do akceptowania dowolnych poziomów cenowych. Wystąpił efekt domina, którego ruch kończy się wraz z przewróceniem ostatniego elementu.

Publikowane w październiku dane makroekonomiczne potwierdziły, że zarówno gospodarka amerykańska jak też europejska wchodzi w recesję. Mimo to dane były tylko uzupełnieniem ogólnej sytuacji i raczej nie miały wpływu na zachowanie rynków, które już od roku dyskontują spowolnienie gospodarcze w skali światowej. Naszej gospodarce recesja co prawda nie grozi, natomiast skutki kryzysy światowego nie są do uniknięcia. Według najnowszych prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego polska gospodarka powinna się rozwijać w przyszłym roku w tempie 3,8 proc. Wprawdzie tyki wynik oznaczałby znaczne spowolnienie w stosunku do bieżącego roku oraz spory pesymizm w stosunku do trochę abstrakcyjnych szacunków Ministerstwa Finansów (+4,8 proc.), ale na tle całej Unii Europejskiej (prognoza tylko +0,2 proc. PKB w 2009 roku) i tak wypadamy znacznie atrakcyjniej. W dłuższej perspektywie polskie akcje powinny zatem przynieść wyższą stopę zwrotu niż akcje rynków rozwiniętych, ale do tego potrzebne jest uspokojenie, które wymaga czasu.

Pierwszym elementem takiego uspokojenia jest dynamiczne odbicie, do jakiego doszło w ostatnim tygodniu października. Krańcowo wyprzedany rynek po wyczerpaniu wymuszonej podaży odbił 29 proc. w przypadku indeksu WIG20. W największym stopniu wzrosły akcje tych spółek, które w trakcie paniki straciły najwięcej: KGHM, banki. Takie odbicie nie ma nic wspólnego z fundamentami i jest jedynie odreagowaniem wcześniejszych spadków. Mimo wszystko wydaje się, że to odbicie jest elementem co najmniej większej korekty wzrostowej, a być może dno zanotowane 27 października nie zostanie już pogłębione. Trudno bowiem wyobrazić sobie, co mogłoby jeszcze doprowadzić do powrotu tak skrajnych emocji, które przetaczają się przez rynek na wiele lat.

Jacek Rzeźniczek
Główny Analityk
Secus Asset Management SA