Pierwsza interwencja na rynku walutowym

W USA, po dużych spadkach z wtorku, które doprowadziły do wyłamania indeksu S&P 500 z miesięcznego trendu bocznego, można było oczekiwać, że środowa sesja zakończy się odbiciem. Oczekiwano przedstawienia szczegółów nowego planu administracji ukierunkowanego na pomoc kredytobiorcom, a co za tym idzie i bankom. To powinno było bykom pomagać. Okazało się, jednak, że wypracowanie odbicia nie było prostym zadaniem. 

Przede wszystkim dane makro były niedobre. Raport o zezwoleniach na budowę i rozpoczętych budowach domów kolejny raz zaskoczył słabością rynku nieruchomości. Zarówno ilość zezwoleń (- 4,8 proc.) jak i rozpoczętych budów (- 16,8 proc.) gwałtownie spadła. Ilość budów spadła do historycznie (od 1959 roku) najniższego poziomu, a sam spadek był największy od 15 lat. Raport o dynamice produkcji przemysłowej był też gorszy od oczekiwań. Produkcja spadła (miesiąc do miesiąca) o 1,8 procent (oczekiwano 1,2 proc.), a wykorzystanie potencjału do 72 proc. (oczekiwano 72 proc.). 

Raport z rynku nieruchomości z początku przykryła prezentacja planu użycia pieniędzy z programu TARP w celu stworzenia bankowego funduszu ukierunkowanego na pomoc 9 milionom kredytobiorców hipotecznym. Prezydent Obama miał go przedstawić 3 godziny po rozpoczęciu sesji, ale już wcześniej wiadomo było, co w nim będzie. Opiewa on na sumę 275 mld USD (w tym 50 mld już przyznanych pieniędzy). Ma pomagać tylko tym rodzinom, które wpadły bez własnej winy w pułapkę zadłużenia. Rząd chce pomóc kredytobiorcom w refinansowaniu zadłużenia, ale ma też powstać specjalny fundusz (75 mld USD), dzięki któremu zmniejszone zostaną raty płatności tym posiadaczom ryzykownych kredytów, którzy nie mogą dokonywać pełnych spłat z powodu „wzrostu ceny kredytu lub zdarzeń losowych”. Reakcja na prezentację tego planu okazał się być zdecydowanie niesatysfakcjonująca. 

Rynek akcji od początku był bardzo niezdecydowany. Sesja rozpoczęła się od odbicia, które bardzo szybko zamieniło się w spadki. Potem, do czasu publikacji planu administracji USA, indeksy rosły, a po niej znowu zaczęły się osuwać. Kolejny raz reakcją rynku na plan pomocy jest wyprzedaż, co może tylko i wyłącznie bardzo niepokoić. Najgorzej nadal zachowywały się banki, najlepiej sektor wysokich technologii. Na dwie godziny przed końcem sesji walka toczyła się po czerwonej stronie wtorkowego zamknięcia, a na godzinę przed końcem indeksy kręciły się wokół tego poziomu. Żadna ze stron nie wygrała tego pojedynku. Neutralne zamknięcie, po dużych spadkach z wtorku nie jest jednak sukcesem byków. 

W środę w Polsce  rano złoty usiłował rozpocząć korektę, ale bardzo szybko okazało się, że podaż jest nieustraszona. Kursy walut wróciły do poziomu wtorkowego zamknięcia. Taka sytuacja trwała do południa. Gracze czekali na nowe impulsy. Właśnie koło godziny 12.00 sytuacja na rynkach akcji zaczęła się poprawiać, a kurs EUR/USD ruszył nieśmiało na północ. To natychmiast przeceniło kursy EUR/PLN i USD/PLN. Nałożyło się to na wypowiedź Zbigniewa Chlebowskiego, szefa klubu PO, który poinformował, że podjęta została decyzja o wejściu do ERM2 bez zmiany Konstytucji. To prawdę mówiąc żadna nowość, ale jako pretekst mogła posłużyć. Już wtedy powstało też podejrzenie, że rynkowi w tym ruchu już ktoś (rząd) trochę pomógł. Potem, po godzinie 16.00 okazało się, że tak rzeczywiście było. Ministerstwo Finansów poinformowało, że przeprowadziło w środę operację wymiany części środków europejskim na rynku. Jeśli te dwa wydarzenia były skoordynowane to byłby to majstersztyk. 

Nie poinformowano, jakie to były środki (bardzo dobrze) i zapowiedziano dalsze takie działania. Było to bardzo rozsądne posunięcie. Dzięki temu, że nie czekano na 5 złotych – błąd, który popełnił we wtorek premier został naprawiony. Teraz gracze nie będą już wiedzieli, na jakim poziomie nastąpi kolejna interwencja. Dla kompletnej ich dezorientacji trzeba powtórzyć operację poniżej 4,80 PLN. Co prawda bardzo podobnie zachowały się również inne waluty regionu, ale mogły się wzorować na ruchach złotego. Złoty utrzymał zdobyty teren do końca dnia, mimo spadku kursu EUR/USD, co jest sporym plusem. Jedna jaskółka nie czyni jednak wiosny i można być pewnym, że przy byle okazji (pogorszeniu atmosfery na świecie) kursy walut znowu zaczną rosnąć. Gracze muszą przetestować determinację i umiejętności interwentów. 

GPW rozpoczęła sesję małym wzrostem indeksów… po czym błyskawicznie zanurkowała testując wsparcie sprzed 6 lat (okolice 1250 pkt.). Nadal najsłabsze były akcje banków. Prowadził je na południe spadający kurs ING – bank opublikował raport kwartalny ze stratą większą od oczekiwań. To był jednak łabędzi śpiew niedźwiedzi – od tego czasu popyt przystąpił do działania i indeksy szybko ruszyły na północ. Wydawało się, że za chwilę wrócimy nad kreskę, ale nadal niepewna sytuacja panująca na innych giełdach (np. węgierski BUX tracił blisko 8 procent) na to nie pozwoliła. 

Jednak im bliżej było do rozpoczęcia sesji w USA tym mocniej rósł optymizm na rynkach akcji, co powielały rynki walutowe, a to z kolei pomogło wyprowadzić WIG20 ponad poziom wtorkowego zamknięcia. Prowadziły rynek do góry spółki surowcowe i TPSA, a potem dołączyły się banki pod wodzą Pekao (końcówka była jednak znowu słaba). WIG20 w pewnym momencie sesji rósł już nawet prawie 2,5 procent, ale końcówka była dużo słabsza, bo źle zachowywały się rynki amerykańskie. Udało się jednak wypracować niewielki wzrost. Takie zachowanie rynku było w zasadzie do przewidzenia, bo trudno oczekiwać, że po 7,5 procentach spadku na wyprzedanym rynku nie zobaczymy korekty. Istotne było to, że obroty były naprawdę bardzo poważne. Najwyraźniej OFE zabrały się wreszcie za obronę rynku.
 
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi