Pierwszy dom – dla wroga, trzeci dla siebie

Chcieli mieć dom. A później drugi, już lepszy. W efekcie „budowali się” trzy razy – zawsze systemem gospodarczym, ucząc się na własnych błędach. Dopracowane do perfekcji nadzorowanie własnych inwestycji przerodziło się nawet w sposób na życie.


  Fot. Thinkstock

Bankier.pl: Mieszkała Pani kiedyś w bloku?

Karolina Urban: Wychowałam się w domu jednorodzinnym, ale w czasie studiów mieszkałam kilka lat w bloku. Wprawdzie mieszkało mi się dobrze, ale w moim odczuciu tylko własny dom w pełni gwarantuje poczucie komfortu. Dzięki temu nabrałam pewności, że swoje życie będę zdecydowanie wiązała z domem jednorodzinnym.

Zapadła decyzja, że budujecie z mężem sami.

Tak. Budowę pierwszego domu rozpoczęliśmy na niespełna rok przed naszym ślubem, a dwa tygodnie przed ślubem przeprowadziliśmy się do naszego wymarzonego domu. Był to dla nas naprawdę gorący czas. Zarówno przygotowania ślubne, jak i budowa domu to duże przedsięwzięcia, a kiedy trwają jednocześnie, i to w dość krótkim okresie czasu, ogrom emocji i zajęć mamy gwarantowany. Ale, jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych.

Skąd pomysł, żeby wziąć na siebie ciężar organizacji całego przedsięwzięcia? To jakieś niespełnione marzenia z przeszłości?

Jestem osobą, która generalnie lubi wyzwania i ma mnóstwo energii. Kiedy pojawiła się okazja do jej spożytkowania, byłam szczęśliwa.

Wynajęcie do budowy fachowej firmy nawet przez moment nie wchodziło w grę?

Zdecydowanie nie. Po pierwsze, zwykle nie dysponują samymi najlepszymi ekipami. A kiedy budujemy tzw. system gospodarczym, mamy bezpośredni wpływ na wybór i nadzór poszczególnych ekip i prac. Kiedy poszczególna ekipa nie spełnia naszych oczekiwań, możemy na wczesnym etapie zrezygnować z jej usług i zatrudnić nową. Kiedy wszystkie prace wykonywane są przez jedną firmę, sytuacja jest znacznie mniej komfortowa.

Kolejny aspekt to finanse. Zwykle zlecenie budowy w całości zewnętrznej firmie wychodzi znacznie drożej.

Jak długo i w jaki sposób trzeba było przygotowywać się do pierwszej w życiu budowy?

Rozmawiałam z różnymi firmami budowlanymi, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o każdym etapie budowy, jego przebiegu i długości trwania. Tak, by rozmawiając z konkretnymi wykonawcami, samej orientować się w czasie, jaki powinno im zająć wykonanie poszczególnych prac. Dzięki temu mogłam wymagać realnych terminów wykonania zleceń. Bardzo zależało mi na sprawnej budowie i stworzeniu harmonogramu prac.

W dzisiejszych czasach dobre ekipy budowlane i wykończeniowe mają szczelnie wypełniony grafik na minimum kilka miesięcy do przodu, więc chcąc przeprowadzić szybką i sprawną budowę, nie można sobie pozwolić na umawianie ekipy np. od pokrycia dachowego dopiero kiedy swoją prace skończy ekipa od więźby, bo to powodowałoby kilkumiesięczny bezsensowny przestój.

Ze wszystkimi firmami omówiłam warunki i czas wykonywanych przez nie prac. Poinformowałam o terminach pojawienia się po sobie poszczególnych ekip i o tym, że poza jakością, priorytetem jest dla mnie terminowość. Nadal z perspektywy wybudowania już kilku domów uważam ,że kluczem do sukcesu są sprawdzone ekipy, dobrze stworzony harmonogram prac i konsekwencja.

Myśląc dzisiaj o tamtym pierwszym projekcie – co wspominacie najgorzej?

Zdecydowanie najgorszym wspomnieniem jest firma, która miała wybudować nam stan surowy otwarty, bez dachu. Nieustannie nas zwodziła po kilka dni, mimo swoich zapewnień, nie przysyłała pracowników, a kiedy się już pofatygowali, było ich czasami dwóch zamiast ośmiu. Trwało to tygodniami.

Czara goryczy przelała się, kiedy zauważyłam, że wysokość wszystkich nadproży drzwiowych jest różna, dwa otwory na tej samej ścianie różnią się przykładowo wysokością o 20 cm, z czego jeden jest o 10 cm za niski, by kiedykolwiek mogły wejść tam standardowe drzwi. Tego dnia moi murarze przez cały dzień pracy położyli dwa i pół pustaka i stwierdzili, że „dzisiaj praca im nie idzie”. Mimo wcześniej ustalonych dokładnych wymiarów otworów okiennych i drzwiowych, nie zgadzał się żaden wymiar, a okna były już zamówione. Takich błędów było niestety o wiele więcej. Niemal wszystkie udało się naprawić z pomocą już innych ekip, ale wiązało się to ze stresem i znacznie większymi nakładami finansowymi.

Firmę wyrzuciłam w ciągu jednego dnia, ryzykując wstrzymanie prac budowlanych, nie mając na oku innej ekipy, a był to koniec listopada. Wiedziałam tylko, że ci ludzie nie będą dłużej uczyć się na mojej budowie. W życiu mam dużo szczęścia, które nie opuściło mnie i tym razem. Udało się mi się znaleźć nową ekipę, która podjęła się sprawnego dokończenia prac murarskich. Dzięki czemu kolejne ekipy mogły wejść niemal zgodnie z harmonogramem.

Image licensed by Ingram Image

Żałuję jedynie, ze nie wyrzuciłam pierwszej ekipy o wiele wcześniej, zaoszczędziłabym mnóstwo czasu i pieniędzy. Teraz już wiem, że kiedy pojawiają się pierwsze sygnały, kiedy widzimy, że współpraca się nam nie układa, firma jest nieterminowa albo mamy zastrzeżenia do jakości wykonywanej pracy, trzeba reagować natychmiast i nie liczyć na to, że będzie lepiej, bo zwykle jest tylko gorzej.

Mimo potknięć, budowę udało się doprowadzić do końca. Z czego była Pani najbardziej dumna?

Myślę, że moim prywatnym sukcesem jest doprowadzenie tamtej budowy do końca w wyznaczonym terminie 7 miesięcy od przysłowiowego „wbicia pierwszej łopaty” do zamieszkania w pełni wykończonym domu. Mimo porażki, jaką okazała się tak ważna w całym procesie główna firma budująca. Dzięki dobremu rozplanowaniu harmonogramu czasami na budowie pracowało jednocześnie kilka niezależnych ekip na raz. Dobierałam i układałam prace tak, by pracownicy wzajemnie sobie nie przeszkadzali. Pomogło mi to znacznie skrócić czas budowy.

Konsekwencja i swego rodzaju umiejętność rozmowy z fachowcami branży budowlanej okazały się bezcenne. A my mogliśmy spełnić nasze marzenie i w dniu ślubu mieszkać już w naszym wymarzonym domu.

Mimo niewątpliwie związanych z nim sentymentów, dość szybko przyszła pokusa, żeby zmierzyć się z budową innego, lepiej dostosowanego do potrzeb domu. Skąd taka decyzja?

Nasz pierwszy dom był dla nas jak dziecko, w jego powstanie włożyliśmy mnóstwo pracy i serca. Po kilku miesiącach od zamieszkania w nim pojawił się pomysł próby sprzedaży. Nie wiedzieliśmy wtedy jak dokładnie wygląda rynek nieruchomości w naszym mieście. Mówiło się o kryzysie na rynku nieruchomości, niemniej jednak udało nam się sprzedać nasz dom w ciągu kilku miesięcy.

Jeżeli chodzi o powody sprzedaży, to jednym z nich była szansa na pozbycie się kredytu, którym częściowo wspomogliśmy się przy budowie domu. A posiadanie swojego domu bez kredytu było kuszące. Drugim najważniejszym powodem była perspektywa wybudowania nowego domu, ze zdobytym już doświadczeniem i przekonaniem, że ten kolejny byłby jeszcze bardziej przemyślany, dopracowany. W innej, spokojniejszej lokalizacji.

Nowy dom, jak wiem, musiał być kompromisem pomiędzy prywatnymi pragnieniami a obostrzeniami formalnymi. Do jakich ustępstw zmusiła Was brutalna rzeczywistość?

Jedno z dużych osiedli, na którym kupiliśmy działkę było objęte MPZP sprzed kilku – kilkunastu lat, kiedy królowały domy tzw. typu dworkowego. Budowa domu piętrowego nie wchodziła w grę, musiał być to dom parterowy z użytkowym poddaszem. Postawiliśmy na wnętrze, a wygląd bryły z zewnątrz był generalnie wypadkową tego, na czym zależało nam w środku.

Przy drugiej budowie mieliśmy znacznie bardziej sprecyzowane oczekiwania odnośnie do rozkładu i funkcjonalności pomieszczeń, zależało nam także na niestandardowych wnętrzach. Ponieważ po przejrzeniu tysięcy gotowych projektów tego typu żaden nie przekonał nas do siebie w pełni, zdecydowaliśmy się zlecić zaprojektowanie domu indywidualnie. I to był strzał w dziesiątkę, bo udało nam się stworzyć wymarzone, niepowtarzalne wnętrze, dopasowane do stylu życia i potrzeb naszej rodziny. Pojawiły się otwarte przestrzenie, duża liczba przeszkleń i ogromna pustka nad całym salonem. Udało się spełnić też marzenie Artura, czyli pojawiła się bilardownia oddzielona niewielką ścianką od salonu. Nasi goście także chętnie z niej korzystali. (śmiech) Pozostał tylko problem nielubianych przez nas skosów…

Czy cały proces tym razem trwał krócej?

Biorąc pod uwagę, że pierwszy dom wybudowaliśmy w czasie siedmiu miesięcy, ciężko było znacznie skrócić ten czas. Drugi dom powstał także w czasie około siedmiu miesięcy, które przebiegały znacznie spokojniej i dały nam na pewno dużo więcej radości. Doświadczenie zdobyte podczas pierwszej budowy okazało się bezcenne. Dzięki posiadaniu dobrych, sprawdzonych ekip a wyeliminowaniu firm, które zawiodły, czas drugiej budowy wspominam znacznie milej, mimo że na budowie byłam niemal codziennie. Kilkumiesięczna wtedy córeczka po kilka godzin dziennie dzielnie towarzyszyła mi na budowie, w hurtowniach, sklepach wnętrzarskich, a temperament ma po rodzicach i do spokojnych dzieci raczej nie należy. (śmiech)

Na czas budowy nowego domu przeprowadziliście się na wynajmowane?

Tak, podczas budowy udało nam się wynająć dom w niedalekiej odległości od nowej inwestycji, co pozwoliło zaoszczędzić dużo czasu na codzienne dojazdy. Budując każdy z domów, spędzam po kilka godzin dziennie na budowie. Wprawdzie na przestrzeni trzech domów ten czas proporcjonalnie zmniejsza się dzięki coraz lepszej organizacji i świetnym wykonawcom, ale uważam, że proces budowy inwestor musi nadzorować bardzo starannie, bo to przekłada się na jakość wykonanych prac i pozwala zaoszczędzić znaczną sumę pieniędzy.

Jak długo mieszkaliście w drugim domu?

Niedługo. A przekonana byłam, że będziemy tam mieszkać przynajmniej 10 lat. Ostatnio stwierdziłam, że chyba w miarę upływu czasu i naszych kolejnych inwestycji nasza samoświadomość rosła. W przypadku pierwszego domu byłam przekonana ,że jest to dom na całe życie. Przy drugim już wiedziałam, że nie wytrzymam i kiedyś pojawi się nowy dom, nie wiedziałam tylko, że tak szybko.

Miało być jak w tym przysłowiu, że pierwszy dom buduje się jak dla wroga, drugi dla przyjaciela, a dopiero trzeci dla siebie?

Na pewno w tym przysłowiu jest wiele prawdy. Każdy kolejny dom był lepszy, bardziej przemyślany. Jednak my mamy to szczęście, że już pierwszy dom był dla przyjaciela, a nie dla wroga. Wprawdzie nie udało nam się uniknąć wpadek, budowa ta kosztowała nas wiele nerwów, ale ostatecznie przy pomocy nowych ekip i dodatkowych nakładów finansowych udało się ze wszystkiego wybrnąć. A nowi właściciele, z którymi mamy kontakt do dzisiaj, mogą się cieszyć domem.

Co Wam za drugim razem nie pasowało najbardziej?

W przypadku drugiego domu mnie osobiście najbardziej zawiodła lokalizacja. Wprawdzie dom znajdował się na jednym z najbardziej pożądanych osiedli w Lublinie, ale ja czułam się przytłoczona. Niewielkie działki i bardzo bliskie sąsiedztwo otaczających domów sprawiały, że ogromne przeszklenia wychodzące na bardzo blisko sąsiadujące z nami domy traciły swój urok.

Kiedy jadąc samochodem przypadkiem zobaczyłam piękną działkę z szyldem na ogrodzeniu „NA SPRZEDAŻ” pojawiła się myśl o podjęciu trzeciej próby budowy tego jedynego domu. Nowa działka miała znacznie większą powierzchnię, sporo drzew, a sąsiadujące z nią działki były całe porośnięte starymi drzewami i sprawiały wrażenie lasku. Jednocześnie dojazd z tamtego miejsca do centrum zajmował dziesięć minut, a plan zagospodarowania przestrzennego umożliwiał budowę domu piętrowego, czyli takiego, o jakim marzyliśmy od samego początku.

Później wszystko potoczyło się już bardzo szybko, dom w ciągu trzech miesięcy znalazł nowych właścicieli, a my po raz trzeci podjęliśmy wyzwanie wybudowania naszego rodzinnego domu.

Piętrowy projekt obiecywał aż tak dużą zmianę?

Bardzo doceniłam to, że powierzchnia wszystkich pomieszczeń, szczególnie tych na piętrze, nie była ograniczona przez skośny dach. Niesamowicie zwiększa to ustawność i funkcjonalność pomieszczeń. Piętro domu nie nagrzewa się tak, jak w przypadku poddasza, gdzie – trzeba pamiętać – nawet mimo bardzo dobrej izolacji dachu, to okna dachowe w dużym stopniu podnoszą temperaturę w słoneczne dni. Z kolei w zimie nie ma problemu zasypanych śniegiem okien dachowych.

Rozumiem, że za trzecim razem była to już czysta zabawa dla przyjemności?

Cały proces budowlany przeszedł dość gładko, oczywiście własne wcześniejsze doświadczenie i współpraca ze sprawdzonymi ekipami okazały się bezcenne. Mogłam mniej czasu spędzać na nadzorowaniu ekip, a więcej czasu poświecić na przemyślenia wnętrzarskie, wyszukiwanie inspiracji.

I tak zaczęło rodzić się budowlane uzależnienie.

Tak, uzależniło mnie do tego stopnia, że po wybudowaniu trzeciego domu założyłam firmę, gdzie jestem inwestorem zastępczym w budownictwie jednorodzinnym. Pomagam dobrać wszystkie poszczególne ekipy, układam plan pracy i nadzoruję na co dzień przebieg budowy. Jest to idealne rozwiązanie dla osób, które marzą o budowie własnego domu, ale nie mają doświadczenia i zwyczajnie brak im czasu na codzienne przebywanie na budowie, bo na przykład nie pozwala im na to praca zawodowa. Uwielbiam adrenalinę, jaką daje budowanie domu, zmienianie kawałka ziemi w czyjąś przystań, miejsce na ziemi.

Z Karoliną Urban, dawniej prywatną inwestorką, dziś zawodowo pełniącą obowiązki inwestora zastępczego rozmawiała Malwina Wrotniak. Współpraca: Katarzyna Waś-Smarczewska.

» Budujesz dom lub masz to już za sobą? Podziel się z nami swoimi problemami, spostrzeżeniami i doświadczeniami. Wybrane wątki poruszymy na łamach Bankier.pl. Napisz na forum albo wyślij do nas e-mail.