Banki ostro promują karty kredytowe, bo zwykłe „debetówki”, których w Polsce wydały prawie 15 mln, nie są już tak dobrym źródłem zysku jak kiedyś. Za darmo można je dostać, zakładając konto osobiste, więc ma je w portfelu już prawie każdy posiadacz ROR-u. A poza tym „debetówka” nie ma nawet w połowie takich możliwości jak karta kredytowa, która pozwala klientom w okamgnieniu zadłużyć się po uszy, bankowi zaś – czerpać sowite dochody z prowizji.
Bankowcy promują jednak głównie zalety, jakie „kredytówki” dają klientom. O ile zwykłą kartą debetową (np. Visa Electron czy Maestro) można wydać tylko tyle pieniędzy, ile jest na koncie, ewentualny debet zaś, wcześniej uzgodniony z bankiem, jest od pierwszego dnia oprocentowany, „kredytówka” pozwala robić zakupy za pieniądze banku. Klient, płacąc taką kartą, pożycza od banku pieniądze, a jeśli odda je w ciągu ustalonego okresu (zwykle 40-55 dni), nie płaci ani grosza odsetek. Dopiero gdy nie zdąży się rozliczyć w terminie, kredyt staje się oprocentowany. 1 to zwykle wyżej niż zwykły debet czy pożyczka gotówkowa.
Z punktu widzenia banku karta kredytowa jest dochodowym instrumentem. Co prawda klient korzysta z darmowego kredytu, ale za to bank zarabia na prowizjach od każdej transakcji, pobierając prowizję od sklepu. Nic dziwnego, że wydanie jak największej liczby „kredytówek” (teraz jest ich na rynku ok. 2 mln) to cel strategiczny niemal wszystkich wielkich banków. A wakacje są najlepszym okresem, by uświadamiać klientom, że tylko taka karta w portfelu daje prawdziwą wolność wydawania pieniędzy – podaje „Gazeta”.
Najbogatsi klienci mają już w portfelu przynajmniej jedną kartę kredytową. Z konieczności bankowcy zwracają więc oczy na mniej zarabiających. – Istotną grupą docelową są dla nas klienci, którym można zaproponować karty „błękitne”, dla których minimum dochodów netto wynosi 850 zł – przyznaje Marek Kłuciński z PKO BP.
Robert Moren z Pekao SA dodaje, że karty kredytowe nie są już postrzegane jako symbol luksusu. – Dlatego stawiamy na karty elektroniczne przeznaczone dla klienta masowego – dodaje. W największych bankach detalicznych można dostać kartę płatniczą, legitymując już się dochodami rzędu 500-600 zł netto. A to jeszcze nie koniec – Myślę, że można iść jeszcze niżej. Spójrzmy choćby na segment kart dla studentów. Pomimo iż studenci nie posiadają stałych dochodów, już cztery banki oferują im karty kredytowe – wyjaśnia Wojciech Materka z mBanku.
Dlaczego banki sięgają po klientów „z niższej półki”, których dotąd uważały za najmniej przyszłościowych? Przedstawiciele instytucji finansowych przyznają, że osoby o niskich dochodach, nawet jeśli dostaną kartę kredytową, nie wykonają tak wielu transakcji o dużej wartości jak krezusi. Szanse na zarobek na prowizjach od obrotu są więc marne, ale za to ubożsi klienci częściej wpadają w permanentny debet, co oznacza dla banku godziwe dochody z odsetek.
Nic dziwnego, że większość banków wydaje karty kredytowe za darmo, rezygnując z kilkudziesięciozłotowej opłaty za ich użytkowanie w pierwszym roku.
Jak podaje „Gazeta” w modzie są konkursy z nagrodami. Wojciech Suchodolski z Banku Millennium zapowiada wprowadzenie kolejnej nowinki – wakacyjnej promocji dla posiadaczy kart kredytowych z gwarantowanymi nagrodami po dokonaniu określonej liczby transakcji kartą. -To najlepszy sposób do zachęcenia klientów, by częściej płacili kartą. Klienci są już zmęczeni promocjami z jedną nagrodą główną o dużej wartości, która w odczuciu klienta jest „nie do zdobycia” – mówi Suchodolski.
Coraz popularniejsze są konkursy dla użytkowników kart powiązane z rabatami przy zakupach. W austriackim Raiffeisenie jest to „Raj rabatów”. Z kolei mBank ostro promuje program mRabatki.
Bankowcy mają nadzieję, że popularyzacja „kredytówek” przyczyni się do zmiany sposobu wykorzystywania kart przez Polaków, którzy używają kart głównie do wypłat bankomatowych. Z danych Visy wynika, że w naszym kraju tylko 16 proc. transakcji kartami to płatności bezgotówkowe. W USA stanowią ok. 76 proc., a w Wielkiej Brytanii i Francji – 70-75 proc. Z punktu widzenia banków takie preferencje Polaków nie są zbyt pożądane. Eksploatacja bankomatów i napełnianie ich gotówką jest bardzo kosztowne, a tymczasem za każdą transakcję bezgotówkową bank pobiera 1,5-1,8 proc. prowizji od sklepu. Stąd intensywne promowanie przez banki właśnie kart kredytowych, które – w odróżnieniu od zwykłych „debetówek” – służą wyłącznie do płacenia w punktach handlowych.