Sprawa reprywatyzacji ślimaczy się już od kilku lat. W projekcie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw znajdzie się zapis o tym, żeby zmniejszyć odpisy z prywatyzacji na rzecz Funduszu Reprywatyzacyjnego. W praktyce oznacza to, że zwrot zagrabionego mienia znów odsunie się w czasie. Organizacje zrzeszające osoby poszkodowane zapowiedziały, że będą namawiały prezydenta do zawetowania ustawy. Co w takiej sytuacji zrobi prezydent?
Jeżeli przedstawiciele tych organizacji zgłoszą się do Kancelarii Prezydenta, na pewno będziemy z nimi rozmawiać. Na razie nikt się do nas w tej sprawie nie zwrócił. Teraz jednak trudno jest mówić o tym, czy prezydent zawetuje ustawę czy nie, bo jak na razie projekt nawet nie trafił do Sejmu.
W wywiadzie, którego udzielił wczoraj „Polsce”, przewodniczący klubu PO Zbigniew Chlebowski mówi, że nie wyobraża sobie, aby teraz w kryzysie szybko przyjmować ten projekt. Zanim zostanie poddany pod obrady Sejmu, musi odczekać do 2012, aż sytuacja gospodarcza się poprawi.
To prawda, że sprawa reprywatyzacji powinna zostać rozwiązana, bo jej rosnące koszty poniesiemy przecież my wszyscy. Potrzebę rozwiązania tej sprawy popiera także prezydent. Problem jednak w tym, że Donald Tusk ma na uwadze przede wszystkim przyszłoroczne wybory prezydenckie. Dziś, kiedy jest kryzys i patrzymy na reprywatyzację przez pryzmat dziury budżetowej, to przesunięcie tego w czasie wydaje się rozwiązaniem atrakcyjnym, bo może zwiększyć wpływy do budżetu państwa. Być może teraz na tym zyskamy, ale należy postawić pytanie, czy w konsekwencji nie będziemy musieli za zagrabione mienie zapłacić jeszcze więcej. Kilkadziesiąt tysięcy indywidualnych pozwów może obejmować kwotę nawet 30 mld zł.
Jak Pan ocenia ten nowy pomysł rządu?
Takie rozwiązanie byłoby sprzeczne z wcześniejszymi deklaracjami premiera Donalda Tuska, który w kwietniu ubiegłego roku obiecywał w Jerozolimie, że ustawa reprywatyzacyjna będzie gotowa na koniec roku. Cytując premiera: „Nie ma nic gorszego, niż powiedzieć słowo „oddam” i nie móc oddać. Polski rząd chce oddać swoim obywatelom to, co nieprawnie utracili, ale oczywiście w tym wymiarze, jaki będzie do zrealizowania. Podjęliśmy taką decyzję i ją zrealizujemy, bo tego wymaga poczucie przyzwoitości i sprawiedliwości, a będzie ona zrealizowana dokładnie w takim zakresie, na jaki nas stać”. Jak widać nie zamierza się z tych obietnic wywiązać, zresztą, jak przekonują się Polacy każdego dnia, nie tylko z tych.
Trudno jednak mówić, że niezałatwiona sprawa reprywatyzacji to wyłącznie wina Tuska. Ten problem pozostaje nierozwiązany już od 20 lat. Rząd PiS też nic w tej sprawie nie zrobił.
To prawda, że wszystkie kolejne rządy powinny się nad tą sprawą pochylić. Ale trzeba też pamiętać, że to Donald Tusk, a nie Jarosław Kaczyński tak stanowczo deklarował, że sprawa reprywatyzacji zostanie rozwiązana. W kwietniu ubiegłego roku premier zapowiadał, że w najbliższych miesiącach doprowadzi do sfinalizowania procesu legislacyjnego dotyczącego reprywatyzacji. Wtedy kryzysu jeszcze nie było.
Jakiś czas temu Jarosław Kaczyński powiedział o reprywatyzacji, że nie chciałby, żeby biedni Polacy płacili bogatym Polakom i że należałoby w tej sprawie przeprowadzić referendum. Co Pan na to?
Ludziom ograbionym z majątków z pewnością należy się, przynajmniej częściowa, rekompensata.
Czy jeśli do prezydenta trafi ustawa, która będzie odsuwała reprywatyzację w czasie do co najmniej 2012 r., będzie Pan namawiał Prezydenta, aby ją zawetował?
W Kancelarii Prezydenta przyjętym zwyczajem jest, by nie komentować projektów ustaw, dopóki nie trafią na biurko prezydenta.
Mówi Pan, że Tusk myśli tylko o przyszłorocznym budżecie, a nie o kompleksowym rozwiązywaniu problemów. Z drugiej strony jednak trudno się dziwić premierowi, który musi jakoś dziurę w budżecie załatać.
Nie zmniejszając wydatków sztywnych i nie zwiększając dochodów? Albo cud, albo wyprzedaż majątku narodowego…
Wracając do reprywatyzacji… Pojawiają się głosy, że kryzys to tylko pretekst, bo przecież oddanie majątku ich dawnym właścicielom, np. osobom pochodzenia żydowskiego, wywołuje w Polsce szereg kontrowersji.
To działanie typowo pod opinię publiczną. Wiadomo, że w obecnej sytuacji kryzysowej trzeba gdzieś znaleźć pieniądze. Rząd już zapowiedział, że nie będzie podwyższał podatków, nie ograniczy również wydatków sztywnych, o co apelują eksperci. Nic dziwnego, to nie przyniosłoby popularności Donaldowi Tuskowi. Łatwiej jest wyzerować Fundusz Rezerwy Demograficznej, powiedzieć, że zwolni się 10 proc. urzędników, bo ich przecież nikt nie lubi, albo, że nie odda się majątku osobom nazywanym swego czasu „krwiopijcami”, zwłaszcza jeżeli są innej narodowości czy wyznania.
Skoro prezydent uważa, że sprawa reprywatyzacji powinna zostać rozwiązana, to chyba bardzo prawdopodobne jest, że Lech Kaczyński zawetuje szykowaną przez rząd ustawę, która przesuwa ten proces w czasie. Platforma ciągle zresztą powtarza, że ustawa ta nie ma sensu, bo i tak będzie weto.
Platforma Obywatelska zawsze mówi, że prezydent wszystko wetuje. A to przecież nieprawda. Koszyk świadczeń zdrowotnych, pakiet antykryzysowy, ustawę o finansach publicznych prezydent podpisał. Ale dopóki nie ma projektu, nie będę wypowiadał się na temat ewentualnego weta. Obawiam się jednak, że determinacja PO do reprywatyzacji, o której mówi poseł Chlebowski, ma swoje miejsce tylko w programie wyborczym tej partii. W działaniach rządu już nie.
Prezydent też przecież może przygotować własny projekt ustawy.
Przygotowanie projektu ustawy reprywatyzacyjnej należy do kompetencji rządu i pan prezydent nie zamierza go w tym wyręczać.