Prognozy Banku Światowego dobrym pretekstem do wyprzedaży

W poniedziałek w USA, podobnie jak na giełdach europejskich, od początku sesji nastroje były fatalne. Wszyscy mówili o raporcie Banku Światowego, który miał być przyczyną przeceny. To nie do końca była prawda, chociaż z cała pewnością raport stał się wspaniałym pretekstem do wyprzedaży. Bank Światowy obniżył swoją prognoza dla globalnego PKB na ten rok (z – 1,7 procent w do – 2,9 proc.) i na przyszły z plus 2,3 na plus 2 procent. 

Można powiedzieć: i co z tego? Przecież każdy zespól analityków na swoją prognozę i żaden nie ma patentu na nieomylność. Poza tym obniżenie prognozy BŚ wynikało przede wszystkim z tego, co już w gospodarce widzieliśmy. Przypomnijmy sobie też, że w końcu zeszłego tygodnia Międzynarodowy Fundusz Walutowy zapowiadał podniesienie swojej prognozy. Gołym okiem widać, że raport BŚ był tylko i wyłącznie doskonała wymówką pozwalającą kontynuować realizację zysków. Wszyscy przecież wiedzieli, że indeksy i ceny surowców rosły ostatnio za szybko. To była euforia bazująca jedynie na nadziejach. Kiedyś realizacja zysków musiała na rynek zawitać. 

Na rynku akcji najmocniej taniały akcje sektora surowcowego (miedź i ropa staniały po ponad 4 procent) i finansowego, czyli tych, które podczas ostatniego odbicia najmocniej zdrożały. Indeksy błyskawicznie, po rozpoczęciu sesji, spadły i spadały tak przez 2,5 godziny. Wtedy to, na poziomie S&P 500 niższym o około 2,5 i NASDAQ o blisko 3 procent od piątkowego zamknięcia, zapanowała stabilizacja. Czekano na ostatnie 30 minut, które przyniosły zwiększenie skali spadku. Tuż przed końcem miesiąca, kwartału i półrocza takie zachowanie rynku jest co najmniej niepokojące. Taki układ zachęca przecież do „window dressing”, a nie do „window stripping”. Mamy jednak 6 sesji do końca półrocza i dużo się może jeszcze wydarzyć. Jedno jest pewne: trwa korekta czteromiesięcznego wzrostu. 

GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję od spadku indeksów. Była to normalna reakcja na spadki indeksów w Europie. Skala naszych spadków była jednak większa, bo przecież w piątek WIG20 wzrósł o dwa procent, a na świecie indeksy zamknęły się neutralnie. Również u nas szczególnie mocno ważyły na indeksach spółki sektora surowcowego. Już przed południem WIG20 testował strefę wsparcia tuż nad wsparciem na poziomie 1.900 pkt. 

Potem było już tylko gorzej. Po pobudce w USA, kiedy kontrakty na amerykańskie indeksy pogłębiły skale spadków nasz rynek się załamał. WIG20 tracił prawie 4 procent, a wsparcie na poziomie 1.900 pkt. pękło, co dodatkowo zwiększyło chęć sprzedaży akcji. Tak jest zawsze, jeśli pęka ważne wsparcie, a w tym momencie był to jeszcze powrót pod pokonany przedtem bardzo silny opór. Taki powrót mówi analitykom, że poprzednie wybicie było fałszywym sygnałem, a to jeszcze bardziej zwiększa podaż. Nic więc dziwnego, że zakończyliśmy sesję ponad sześcioprocentową przeceną. 

Problem w tym, że sesja cechowała się bardzo małym obrotem. Dopiero sama końcówka dynamicznie go zwiększyła, ale i tak pozostał na bardzo umiarkowanym poziomie. Teoretycznie to jest plus dla byków, bo sygnalizuje, że przeceny dokonał mały kapitał ze słabych rąk, ale nie do końca jest to prawda. Duże fundusze rynku nie broniły, czyli doszły do wniosku, że to nie ma sensu, a korekta potrwa dłużej. Oczywiście, zarządzający mogą się mylić, ale to jest poważne ostrzeżenie. Jak już pisałem w komentarzu tygodniowym i w poniedziałek na wykresie WIG20 można dopatrywać się małej formacji RGR z linią szyi na 1.900 pkt. i chociaż układ obrotów nie jest dla niej właściwy to jestem przekonany, że gracze ją widzą. Skoro tak to muszą zakładać spadek indeksu przynajmniej do 1.750 pkt., szczególnie, że indeks opuścił dołem kanał czteromiesięcznego trendu wzrostowego.

Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi