Pułapka szczytu G20

W tygodniu po zakończeniu szczytu G20 na rynkach naszego regionu zapanowała prawdziwa euforia. Główne indeksy w Warszawie, Moskwie i Budapeszcie w okresie od 2 do 9 kwietnia zyskały odpowiednio 17%, 18% i 15%. Czy spektakularne wyniki giełd Europy Środkowej i Wschodniej dadzą się jakoś powiązać z wynikami szczytu?

Wydaje się, że tak. Najważniejsza decyzja światowych przywódców – zatwierdzenie podwyższenia kwoty, będącej do dyspozycji Międzynarodowego Funduszu Walutowego, do biliona dolarów – ma dla naszego regionu kolosalne znaczenie. Łączna suma zadłużenia w zagranicznych walutach szacowana jest na ponad półtora biliona dolarów. W sytuacji załamania wschodnioeuropejskich walut i pogarszającej się sytuacji gospodarczej, stanowi to bardzo poważne niebezpieczeństwo dla lokalnych banków. Gdyby zaś te dotknął kryzys i zaczęły upadać, zagroziłoby to jeszcze w większym stopniu firmom, również tym notowanym na giełdach.

Warto zauważyć, że giełda chińska, choć również zaliczana do grupy rynków rozwijających się, urosła w ciągu wspomnianych pięciu sesji „jedynie” o 10% (Europa Zachodnia o 7%, USA o 5,5%). Chiny mają ogromne rezerwy walutowe i ceny akcji nie odzwierciedlają żadnej premii z tytułu nadziei na ratunek przez MFW.

Dla Europy Środkowej i Wschodniej środki MFW stanowią zaś znakomitą doraźną pomoc. Od jesieni zeszłego roku Fundusz pożyczył w naszej części kontynentu już 40 mld dolarów, co – po dodaniu pożyczek dla Islandii i Pakistanu – daje 50 mld, czyli 20% dotychczasowych zasobów MFW. Czterokrotne zwiększenie budżetu funduszu zapewni bezpieczeństwo długu państw Europy Środkowej i Wschodniej, możliwość skutecznej obrony walut regionu oraz być może nawet bezpośrednią pomoc dla lokalnych banków. Czy jest zatem jakiś powód do niezadowolenia, w sytuacji, gdy zrzutka bogatych krajów zapewni nam bezpieczeństwo finansowe?

Działania MFW od kilkudziesięciu lat budzą rosnące obawy ekonomistów. Instytucja ta powstała w 1944 roku i miała pilnować systemu sztywnych kursów walutowych ustanowionego w Bretton Woods. Gdy w 1971 system ten się rozpadł, MFW dzielnie przetrwał jego upadek. Pozyskał nowe środki i otrzymał nowe zadania. Jego budżet od tamtego czasu ciągle rośnie, podobnie jak liczba krajów, którym udziela pomocy. Nie ma praktycznie roku, żeby jakiś rząd nie został przezeń uratowany. Pomoc przez ostatnie czterdzieści lat objęła ponad 70 państw, z czego znacząca część otrzymywała ją przez ponad 20 lat. Choć niewątpliwie działania Funduszu przynoszą doraźną poprawę, to nie sposób twierdzić, że przyczyniają się do zapobieżenia międzynarodowym kryzysom finansowym. Dlaczego tak się dzieje?

Podstawową przyczyną nieskuteczności pomocy MFW na dłuższą metę jest zjawisko tak zwanej pokusy nadużycia. Może ono przybrać różne formy. Po pierwsze kraje mogą celowo prowadzić nieodpowiedzialną politykę fiskalną i monetarną licząc na to, że w razie zagrożenia kryzysem udzielone im zostanie wsparcie przez Fundusz. Po drugie inwestorzy zagraniczni zwracają mniejszą uwagę na ryzyko niewypłacalności rządu i ryzyko walutowe. W rezultacie kraj prowadzący nieodpowiedzialną politykę (nawet i bez złej woli) nie otrzymuje sygnałów od rynku, w postaci podwyższonego oprocentowania długu i deprecjacji waluty, przez co nie koryguje swoich posunięć prowadzących w ślepy zaułek. Oczekiwania interwencji Funduszu, w skutek niedopuszczenia do głosu obaw inwestorów, przyczyniają się też do przewartościowywania walut krajów rozwijających się, co wzmaga spekulację i sprzyja kryzysom bankowym.

Oprócz tego w wyniku działań MFW zakłócony zostaje proces demokratycznej selekcji władz, które wyborcy oceniają przede wszystkim po wynikach. Może być tak, że sytuacja w kraju jest dobra, wcale nie dzięki odpowiedzialnej polityce, a za sprawą gwarancji MFW.  Trudno w takiej sytuacji, żeby nawet wykształcony wyborca w ten sposób to widział. I tak rządy, które prowadzą kraj do kryzysu, cieszą się długo poparciem społecznym.

Choć ostatnie wzrosty na giełdach cieszą, ich istotna przyczyna – zwiększenie możliwości MFW – nie napawa optymizmem. Opieka Funduszu przygotowuje niestety grunt pod nowy kryzys. Droga do niego będzie oczywiście długa, gdyż pieniędzy – jeśli rzeczywiście uda się wspomniany bilion dolarów zgromadzić – będzie mnóstwo. Na jej końcu jednak czają się spekulanci, którzy – gdy nierównowaga makroekonomiczna będzie dostatecznie duża – nie zawahają się spróbować zarobić na przewartościowanych walutach i obligacjach rządowych.

Maciej Bitner, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions