Recepta na bessę, czyli poszukiwanie alfy

Lepszym wyjściem jest zmiana nawyków inwestycyjnych – przebudowa portfela tak, by był on zdecydowanie bardziej odporny na giełdowe tąpnięcia. Nie sztuką jest jednak przenieść swoje środki do funduszu rynku pieniężnego czy na lokatę. Chodzi o to, by zwiększyć odporność portfela (a więc zredukować jego ryzyko) bez rezygnowania z zysków, które taki portfel może przynieść. Tutaj z pomocą przychodzi nam Harry Markowitz i jego teoria efektywnego portfela inwestycyjnego. Chodzi w niej o to, by w ściśle określony sposób zbudować koszyk kilku aktywów (np. akcji kilku spółek) tak, by relacja zysku do ryzyka była optymalna. Wysokość udziałów poszczególnych elementów takiego portfela ustala się na podstawie danych historycznych – stopy zwrotu i odchylenia standardowego (miara ryzyka). Można polemizować czy taka forma ustalania składa portfela jest dobra czy zła – z pewnością jest jednak obiektywna, a nie subiektywna tak jak w przypadku funduszy inwestycyjnych. Co więcej, teoria Markowitza (i jej modyfikacje) jest stosowana w praktyce przez instytucje finansowe – przeżywa renesans.

Jak to się ma do odporności na spadki? Załóżmy, że tworzymy portfel inwestycyjny z czterech rodzajów aktywów: akcji, nieruchomości, surowców i obligacji. W naszej ocenie jest to portfel dobrze zdywersyfikowany – mamy wiele różnych „jajek” w koszyku. I rzeczywiście tak jest. Jeśli jednak policzymy korelację między poszczególnymi aktywami okaże się, że będzie ona wynosiła np. od 25 do 65 proc. Jeśli więc akcje i surowce są skorelowane na poziomie 60 proc. oznacza to, że „przeważnie” w czasie wzrostu cen akcji drożeją także surowce i odwrotnie.

Portfel byłby znacznie bardziej odporny na spadki w poszczególnych segmentach rynku (np. na giełdzie) gdyby poszczególne jego elementy były od siebie zależne w bardzo niewielkim zakresie (oznacza to współczynnik korelacji bliski 0). Skąd wziąć takie aktywa? Tutaj najczęściej niezbędna jest inżyniera finansowa, która pozwala stworzyć zupełnie nowe rozwiązania finansowe. Aktywa te mają przynosić dodatnie stopy zwrotu przy braku korelacji z czymkolwiek co inwestor może znaleźć na rynku. Takie strategie zalicza się do kategorii alfa (w przeciwieństwie do rozwiązań beta, która w mniejszym lub większym stopniu są związane z bieżącymi trendami na rynku, tak jak np. fundusze inwestycyjne). Uzupełniając swój portfel inwestycyjny o instrument nieskorelowany z całą resztą składników obniżamy ryzyko i nie rezygnujemy z zysków. Jest to więc typowy przykład darmowego lunchu.

W zagranicznych bankach inwestycyjnych sztaby ludzi szukają najlepszych sposobów na generowanie alfy. Do tego celu wykorzystuje się oczywiście „klocki” które już można znaleźć na rynkach akcji, walut, surowców itp. Ważne jest jednak, by strategie których efektem jest alfa były przejrzyste i tanie. Takie kryterium spełniają indeksy tworzone przez zagraniczne banki inwestycyjne. Metodologia ich tworzenia jest najczęściej na tyle jasna i obiektywna, że można pokazać symulowane wyniki historyczne często na wiele lat wstecz. Wystarczy poukładać elementy, które są na rynku od lat w sposób, który został z góry ustalony.

Tego typu rozwiązań na rynku jest mnóstwo. Jako prosty przykład rozwiązania z tej ktegorii może posłużyć indeks Long Short Momentun Deutsche Banku. Indeks ten opiera się na trzech klasach aktywów: akcjach, obligacjach i surowcach. Przy konstrukcji indeksu wykorzystano fakt, że na rynku najczęściej występują wyraźne trendy (wzrostowy lub spadkowy). Co miesiąc proporcje udziałów trzech składników w indeksie ustalane są na podstawie wyników za poprzednie 6 miesięcy. Za 75 proc. środków kupowany jest element który wzrósł najbardziej (np. surowce), a za 50 proc. drugi w kolejności. Zauważmy, że w tym przypadku wydajemy 125 proc. środków. „Brakujące” 25 proc. pochodzi z krótkiej sprzedaży trzeciego składnika portfela (pożyczamy np. akcje i sprzedajemy je od razu, licząc na to że później odkupimy je taniej). Co miesiąc według tej metodologii co miesiąc wymieniana jest 1/6 składu indeksu. Efektem jest rozwiązanie, które przynosiło od 1995 roku średnio 18 proc. rocznie przy zmienności na poziomie 15 proc. Są to parametry znacznie lepszy od typowych indeksów giełdowych. To tylko jeden z bardzo prostych przykładów. Na bazie tego typu indeksów coraz częściej tworzone są w Polsce lokaty strukturyzowane.

Odpowiedzią na spadki nie powinno być więc szukanie sposobów zarabiania w tej sytuacji. Ponosimy wówczas takie samo ryzyko jak obstawiając wyłącznie wzrosty. Może się okazać, że – parafrazując jedną z reklam – naciśniemy niewłaściwy guzik. Zamiast tego należy poszukać nowoczesnych rozwiązań inwestycyjnych, które jakościowo poprawią nasz portfel zwiększając jego odporność na giełdową grypę.