Rewolucji nie będzie. A szkoda

Przyszły rok ma przynieść kolosalne zmiany w polskim sektorze bankowym. Przynajmniej w teorii. Ale buńczuczne zapowiedzi bankowców jak na razie nie robią na nikim wrażenia.

Ani deklaracja dwóch (a może i czterech) debiutów giełdowych, ani powstanie nowych banków nie wzruszają klientów, inwestorów, czy w końcu samych bankowców. A to może świadczyć o stagnacji w lokalnej bankowości.

Uważna lektura doniesień prasowych, komunikatów Komisji Nadzoru Finansowego i deklaracji kilku poważnych graczy na polskiej scenie bankowości w normalnym kraju wywołałaby niemalże trzęsienie ziemi. Oto na rynku bankowym AD 2011 pojawiają się dwaj nowi gracze – Idea Bank Leszka Czarneckiego i bank dla przedsiębiorców budowany od podstaw przez IDMSA. Oba docelowo mają być notowane na rynku głównym warszawskiej GPW. I oba mają zmienić podejście sektora bankowego do klientów raczej przez banki zapomnianych, a w każdym razie traktowanych po macoszemu (nie piszę o deklaracjach banków, ale o faktach), czyli do sektora małych i średnich przedsiębiorstw.

Dwaj inni, już na rynku obecni – i jeśli wierzyć ich deklaracjom odgrywający ogromną rolę – zapowiadają rychły giełdowy debiut. A z debiutem dokapitalizowanie i rozwój, a nawet drapieżną walkę o każdy kawałek rynku. Chodzi oczywiście o Bank Pocztowy, który publiczną sprzedaż akcji zapisał już w swojej strategii i Bank Polskiej Spółdzielczości, który przygodę giełdową nawet rozpoczął emitując na jednym z rynków giełdy swoje obligacje.

I cóż się dzieje? WIG-i ani drgną. Rynek nie szaleje, inwestorzy nie planują zakupów, akcje banków już na giełdzie obecnych nie zwyżkują gwałtownie. Być może dlatego, że BPS i Bank Pocztowy jawią się inwestorom jako klasyczne przykłady zmarnowanych szans. Pocztowcy w założeniach mieli najlepsze warunki do utworzenia detalicznej potęgi – wszak każda placówka pocztowa miała być oddziałem banku, a każdy listonosz pracownikiem front office-u docierającym w zapomniane i najbardziej niedostępne bankowcom rejony Polski. Mnie się jeszcze listonosza zaangażowanego w Bank Pocztowy nie udało spotkać. Nie próbuję myśleć, co byłoby gdybym takiego szukał w mazurskiej wiosce.

Spółdzielcy po odważnych deklaracjach zamilkli i dalej – mimo zrzeszenia – działają zbyt niezależnie, aby konto w BS-ie gwarantowało dostępność do środków na koncie, jak kraj długi i szeroki. Koniec końców banki spółdzielcze to wciąż kilkaset niezależnych, małych banków, na dodatek nie zawsze za sobą przepadających.

To rodzi proste pytanie, które zadają sobie i inwestorzy, i prości klienci – co się zmieni, jeśli te banki spróbują się z giełdą? Dla klientów raczej niewiele. Dla inwestorów także. W końcu obie instytucje działają trochę korzeniami tkwiąc w Polsce ludowej, gdzie bankowość w gospodarce była traktowana jak kwiatek do kożucha. Dokapitalizowanie obu instytucji wcale nie gwarantuje ich rozwoju i unowocześnienia, choć może gwarantować rozwój zarządów i top managementu tych banków.
A dwa wymienione na początku banki – Idea Bank i Bank Polskiej Przedsiębiorczości – będą musiały długo pracować nad swoim wizerunkiem. W końcu deklaracje to jedno, a finansowanie sektora MSP, to coś zupełnie innego. Wymagać będzie odważnych decyzji, które często będą się mogły akcjonariuszom wydać sprzeczne z ich własnymi interesami.

Krótko mówiąc rewolucji w polskiej bankowości nie będzie. A szkoda.

Źródło: Gazeta Bankowa