Co prawda nie ma jeszcze żadnych symptomów deflacji, ale za to są oznaki „obniżenia oczekiwań inflacyjnych”. „Miernik oczekiwań inflacyjnych” – czyli różnica w rentowności konwencjonalnych i indeksowanych amerykańskich obligacji skarbowych – spadł do 14 punktów bazowych, a rentowność 10-letnich obligacji jest są na takim samym poziomie, na jakim były obligacje japoński w 1996, czyli w sześć lat po tym, jak rozpoczął się tam kryzys. A skoro niższe są „oczekiwania inflacyjne” to w przyszłości może nam grozić deflacja, wic już teraz należy podjąć działania zapobiegawcze. Deflacja uniemożliwia bowiem osiągnięcie, przy pomocy konwencjonalnych metod polityki monetarnej, ujemnych stóp procentowych. Im szybsza deflacja, tym wyższe stopy procentowe. A już najgorsza jest „deflacja długu” – czyli rosnąca, wraz ze spadkiem cen, realna wartość zadłużenia. W USA, gdzie zadłużenie brutto sektora prywatnego wzrosło ze 118% PKB w 1978 roku do 290% w 2008. „Deflacja długu” może spowodować „spiralę masowej niewypłacalności, spadek popytu i jeszcze większą deflację”.
Jak walczyć z taką przerażającą groźbą? Oczywiście przy pomocy najlepszego instrumentu znanego zwolennikom ekonomii popytowej – czyli stóp procentowych.
Więcej na blogu Roberta Gwiazdowskiego. Zapraszamy