Rosną kursy akcji, rośnie ryzyko

Giełdowe inwestycje znów cieszą się rosnącą popularnością. Indeksy i ceny akcji idą w górę, pieniądze płyną do funduszy inwestycyjnych, przybywa rachunków w domach maklerskich. Prognozy dla giełdy i gospodarki są coraz lepsze. Wszystko wygląda świetnie. Jednak ryzyko inwestowania w akcje znacznie wzrosło.

Hossa przychodzi niepostrzeżenie. Jeśli przyjąć takie kryterium wobec trwającego od połowy lutego wzrostu na giełdach papierów wartościowych. Jeszcze kilka tygodni temu wielu analityków wzbraniało się przed użyciem takiego określenia. Do dziś nawet w mediach niemal się nie pojawia. Pisze się co najwyżej o rekordowych od wielu miesięcy poziomach indeksów.

A wzrosty są rekordowe. Indeks największych spółek od najniższego poziomu  z połowy lutego zwiększył swoją wartość o 85 proc., WIG i indeks średnich firm zyskały  po 92 proc., wskaźnik najmniejszych firm wzrósł o 97 proc. To wszystko stało się w ciągu sześciu miesięcy. Niepostrzeżenie, przy powszechnej niechęci do akcji i giełdy, braku wiary w szybką poprawę. Czy trwająca pół roku tendencja, w wyniku której giełdowe indeksy niemal podwoiły swoją wartość, nie zasługuje na miano hossy? Fachowcy mogą się spierać, o nazwy, ale coraz większa rzesza inwestorów wie swoje i rusza „do akcji”. A to znak, że ryzyko rośnie.

Kilka miesięcy temu tylko nieliczni przekonywali, że opłaca się kupować  akcje. Ale prawie nikt ich wówczas nie słuchał. Teraz też obserwujemy zjawisko typowe dla poprzednich fal wzrostowych, czy dla okresów hossy. Prognozy analityków rosną wraz  z kursami akcji i indeksami. Znów więc słyszymy o bardzo dobrych perspektywach dla giełdy. Teraz te głosy są słuchane. Choć i bez nich pęd do akcji jest coraz bardziej widoczny. Po osiemnastu miesiącach odwrotu od funduszy inwestycyjnych, charakteryzującego się zdecydowaną przewagą środków z nich wycofywanych, nad wpłacanymi, tendencja ta się odwróciła. Od maja wpłaty do funduszy znów zaczęły przeważać nad umorzeniami. Na razie ta przewaga nie jest wielka, w lipcu sięgnęła około 660 mln zł. Ale to oznacza, że do funduszy wpływa miesięcznie około 4-5 mld zł. A to już niemało i taki ruch odczuwalny jest już na rynkach finansowych. Pewnie niedługo usłyszymy o odpływie  pieniędzy z lokat bankowych. Jak wynika z danych Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych, w ciągu pierwszego półrocza przybyło też ponad 90 tys. rachunków w domach maklerskich. Trudno przypuszczać, by otwierane były w styczniu, lutym, czy marcu. Zapewne to efekt ostatnich miesięcy.

Wszystko to zaczyna przypominać czasy nie tak przecież odległe, zaledwie sprzed dwóch lat. Rosnący coraz bardziej gwałtownie napływ pieniędzy do funduszy inwestycyjnych, zachęcanie do kupowania akcji, coraz większe wzrosty na giełdzie. Na razie szału zakupów nie widać, a fundusze dopiero zaczynają być na nowo „odkrywane” przez chętnych do osiągania zysków. Pamięć inwestorów jest krótka. Co prawda nie ma jeszcze agresywnych reklam funduszy inwestycyjnych, inwestorzy sporo pieniędzy lokują w fundusze bezpieczniejsze, ale wydaje się, że maszyna hossy rusza. Mechanizm jest zawsze ten sam.

Postrzeganie ryzyka przez inwestorów, szczególnie tych nieprofesjonalnych, jest niezbyt racjonalne, ale zgodne z psychologią. Gdy indeksy spadają  o kilkadziesiąt procent, większości wydaje się, że ryzyko zakupu akcji jest bardzo duże. Gdy o kilkadziesiąt procent rosną, wydaje się o wiele mniejsze. Temu złudzeniu ulega wielu mniej doświadczonych inwestorów. Tymczasem ryzyko, związane z kupowaniem akcji jest obecnie o wiele większe, niż kilka miesięcy temu. Psychologiczny mechanizm jest taki, że zyski działają na wyobraźnię, ale tylko w jedną stronę. Rośnie chciwość, słabną obawy. Nawet nie używając „naukowych” i skomplikowanych metod szacowania ryzyka, a jedynie zdrowego rozsądku, nie skażonego nadmiernymi emocjami, widać, że szanse, iż indeksy po wzroście o 80-90 proc. zwiększą w najbliższym czasie swoją wartość jeszcze bardziej, są coraz mniejsze. Ponadto indeksy są tylko wypadkową zmian kursów akcji poszczególnych spółek. A na tym poziomie oddziaływanie na wyobraźnię jest jeszcze bardziej widoczne. I widoczne bardziej wyraźnie powinno być ryzyko. Każdy inwestor powinien zadać sobie pytanie, jaka jest szansa na wzrost kursu akcji spółki, której cena zwiększyła się w ciągu kilku miesięcy o 400, 500, czy 600 proc. I na jaki jeszcze wzrost może liczyć? Czy bardziej prawdopodobny jest wzrost o kolejne 400, 500 czy 600 proc., czy może tylko o 30 proc.  

I jakie jest ryzyko, że kurs ulegnie korekcyjnemu spadkowi, który może poważnie uszczuplić nasz kapitał. Nawet pomijając liderów wzrostów, spółek, których papiery przynajmniej podwoiły swoją wartość jest całe mnóstwo.

Może więc słusznie nie mówi się głośno o hossie, używając określeń  zamiennych. Pesymiści wciąż mówią o korekcie bessy, sugerując wyraźnie, w jakim miejscu giełdowego cyklu– ich zdaniem – rynek się znajduje. Może więc warto studzić nastroje, by znów nie doszło do rozczarowania, gdy okaże się, że to jednak jeszcze nie hossa. Tym bardziej, że polaryzacja opinii na temat perspektyw wychodzenia globalnej gospodarki z recesji jest wciąż bardzo duża. Nie brakuje głosów o możliwości pojawienia się drugiej fali kryzysu. Większość ekspertów zgodnie twierdzi, że nie ma szans na powrót do szybkiego wzrostu. Jeśli przyjąć za słuszne założenie, że gospodarka ma się odradzać długo i mozolnie, to warto się zastanowić, czy giełda nie wykonała zbyt dużego skoku. A w inwestowaniu od pytania „ile mogę zyskać” o wiele ważniejsze jest to „ile mogę stracić”.

Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance
Źródło: Przegląd Finansowy Bankier.pl