Roubini zapowiada upadek jakiegoś banku centralnego

W USA czwartek był kolejnym dniem, w którym gracze starali się oddalić indeks S&P 500 od minimów z zeszłego roku (i od linii szyi kilkunastoletniego podwójnego szczytu). Znowu okazało się to być zbyt trudnym zadaniem. Indeksy spadły i znacznie zbliżyły się do kluczowego wsparcia. Nie ułatwiały bykom życia dane makro.

Były, jak zwykle ostatnio, słabe. Dane o tygodniowej zmianie na rynku pracy były gorsze od oczekiwań (627 tys. nowych wniosków o bezrobocie w ostatnim tygodniu). Publikowany pół godziny po rozpoczęciu sesji indeks Fed z Filadelfii (pokazuje, jaka jest sytuacja w regionie) spadł zdecydowanie mocniej niż tego oczekiwano (z – 24,3 pkt. do – 41,3 pkt.). 

Rynek akcji rozpoczął sesję wzrostem, co było niczym innym jak próbą ucieczki znad krawędzi przepaści, czyli poważnego wsparcia. Okazało się to jednak, że popyt jest zbyt słaby. Owszem, rosły ceny akcji w sektorach surowcowych (szczególnie w sektorze paliwowym). Jednak po środowej sesji Hewlett-Packard opublikował raport kwartalny z prognozami gorszymi od oczekiwań, co przeceniło akcje tej spółki i szkodziło sektorowi wysokich technologii. Najmocniej jednak traciły akcje spółek sektora finansowego. Liderami spadków były banki (szczególnie Bank of America i Citigroup). Gracze boją się coraz bardziej o ich nacjonalizację. Niewykluczone, że obawy zwiększyły tajemnicze sformułowania z blogu Nouriel Roubiniego. De facto zapowiedział on, że kłopoty czekają jakiś (niezidentyfikowany) bank centralny. 

Indeks S&P 500 w ostatniej godzinie sesji zaatakował wsparcie, czyli linię szyi 12. letniego podwójnego szczytu. Natychmiast od niej odskoczył, bo zbyt mało było impulsów, które mogłyby doprowadzić do przełamania tak ważnego wsparcia. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że rynek zbliżył się do krawędzi przepaści, a nastroje są wręcz fatalne. Tylko technika, czyli atak dużego popytu przy wsparciu może zatrzymać dużą przecenę. 

W Polsce nadal wpatrywaliśmy się w rynek walutowy. Złoty od rana zyskiwał do wszystkich walut. Wynikało to z trzech czynników. Po pierwsze Ministerstwo Finansów zapowiedziało, że nadal może wymieniać euro na rynku, co było interwencją słowną, ale bardzo skuteczną, po środowym uderzeniu. Drugim czynnikiem był całkiem poważny wzrost kursu EUR/USD (sygnalizował wzrost apetytu na ryzyko). Trzecim, bardzo interesującym, była informacja o wycofaniu się Goldman Sachs z gry na złotym i na koronie czeskiej. GS jest bardzo ostrożny, więc po prostu, mówiąc obrazowo, nie chce się kopać z koniem. Widzi, że rząd wszedł do gry, więc wycofał się z zyskiem i zapewne szuka nowej ofiary. 

Goldman Sachs się wycofał, ale nie on jeden jest na świecie, a zachowanie złotego w drugiej części dnia pokazuje, że są chętni do przetestowania siły i determinacji rządu. Po godzinie 16.00, kiedy rynek staje się z każdą chwilą płytszy i kiedy coraz mniejsza staje się możliwość interwencji rządowej (a może nawet ktoś wie, ze jest to z jakichś powodów niemożliwe), kursy walut szybko poszły na północ. Kurs EUR/PLN wrócił do poziomu środowego zamknięcia, a kurs USD/PLN odrobił większość czwartkowych strat. 

Nie winiłbym za ten zwrot naszych danych makro, mimo że były słabe i trochę mogły się przysłużyć grającym na osłabienie złotego. Nikt nie przejął się danymi o inflacji w cenach produkcji (PPI), ale specjalnie się cieszyć z nich nie można. Oczekiwano, że spadnie z 2,6 do 2,2 proc., a tymczasem wzrosła do 3 procent. To już skutek słabego złotego. Dużo gorzej wyglądała produkcja. Oczekiwano, że spadnie o 11,5 procent, a tymczasem spadła aż o 14,9 proc. Dane potwierdzają, że sytuacja jest dużo gorsza niż się oczekuje. 

GPW od rana podążała w czwartek śladem złotego. Bardzo niemrawe wzrostu indeksów na innych giełdach były całkowicie lekceważone. Już po godzinie handlu indeks WIG20 rósł o ponad 3 procent. Wtedy to ruszyły mocniej na północ indeksy innych giełdach, a to dodatkowo pomogło GPW. Skala wzrostu WIG20 przekroczyła 5 procent. Oczywiście najmocniejsze były odbijające po przecenie banki (pod wodzą Pekao i PKO BP, na których skupiła się lwia część popytu). Nawet wtedy, kiedy w Eurolandzie indeksy już wyraźnie się osuwały u nas WIG20 utrzymywał ponad 4 procent wzrostu. Najwyraźniej rynek akcji wpatrzony był w to, co działo się na rynku złotego. 

Martwić mogło jednak to, że po pierwsze spadł obrót, a po drugie skoncentrowany był na paru spółkach (przede wszystkim bankach). Kupowały zapewne OFE, bo kto inny mógł kupować? Zagranica po złej prasie, którą zrobiły nam renomowane gazety, długo do nas nie zawita. TFI nie mają pieniędzy. Tylko OFE mogły kupować i zapewne napełniały portfele. Nie znaczy to oczywiście, że nadal będą kupowały. Te fundusze nie „ciągną” rynku. 

Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi 
                                    
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi