Rynek zabarwił się na czerwono

Mijający tydzień rozpoczął się fatalnie dla inwestorów. Kolor czerwony prześladował nas każdego dnia. Widać było, że inwestorzy popadli w lekki popłoch i pozbywali się akcji – po prostu wycofywali się z pola bitwy. WIG  tydzień rozpoczął od poziomu 27619 pkt. Spadki rozpoczęły się zaraz po danych o rynku pracy w Stanach Zjednoczonych (stopa bezrobocia wyniosła 7,2 proc.) i informacjach o słabych  perspektywach spółek.

Kolejna rzecz to osłabienie się naszej krajowej waluty. Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy dalej obawiają się pogorszenia sytuacji gospodarczej. Nawet wystąpienie naszego Prezesa Narodowego Banku Polskiego, Sławomira Skrzypka nie pomogło. W jego wypowiedzi było słychać wątpliwość co do wcześniejszych  założeń wzrostu PKB w 2009 roku, które miał być na poziomie 2,8 proc. r/r. Mimo to Prezes NBP nie spodziewa się recesji. Krytyce także poddał założenia rządowe co do wejścia Polski do ERM-2 w pierwszej połowie tego roku. Z tego płynie wniosek, że złotówka może dalej się osłabiać. Kolejna informacja, która napłynęła tego dnia to brak potrzeby obniżania stopy rezerwy obowiązkowej dla banków. Oczywiście będzie to uzależnione od prognozy płynności między instytucjami finansowymi. Natomiast jak już powszechnie wiadomo, płynność finansowa banków jest niedostateczna. Zdaniem wiceprezesa NBP Witolda Kozińskiego, RPP powinna zwolnić rezerwy, ale jeszcze nie teraz.

Kolejny dzień na szerokim rynku także rozpoczął się w kolorze purpury. Poziom wynosił 27108 pkt  i obniżył się, porównując z dniem poprzednim, o 1,9%. Spadki na naszym rynku to oczywiście konsekwencja kiepskich nastrojów na rynkach zagranicznych. Były także niepokojące informacje dotyczące długu Hiszpanii. To wszystko nie sprzyja wzrostom. Końcówka dnia była lekko optymistyczna. Wyszliśmy co prawda na lekkim plusie, ale ten fakt nie przekonał naszych inwestorów do dalszych zakupów.

Środa nie była dniem zwycięstwa, wręcz przeciwnie – strata całego dnia o prawie 4% nie powinna nas przerazić, bo i rok temu byliśmy świadkami spadku dziennego o 7%, to mimo wszystko niepokojący jest fakt zmierzania na południe. Inwestorzy zaczęli wątpić w dalszy pozytywny rozwój sytuacji na skutek tego, że WIG stanął przed perspektywą ubiegłorocznego minimum jaki był na poziomie 25000 pkt., a także że wciąż nie widać końca kryzysu w sektorze finansowym. Na dane o  inflacji CPI, która wyniosła 3,3% r/r i spadła o -0,1% m/m, rynek długu w żaden sposób nie zareagował. Informacja ta nawet sugeruje redukcję stóp procentowych przez RPP. Pesymistyczne podejście naszych inwestorów jest także za sprawą złych danych z USA, gdzie dosyć drastycznie spadła miesięczna sprzedaż detaliczna ( 9,8% r/r). Ostatnia sesja w tym tygodniu na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych zakończyła się na plusie. Dzisiejsze odreagowanie po siedmiu dniach spadków daje tylko wytchnienie inwestorom. Co tak naprawdę będzie się działo, dowiemy się niebawem, gdyż sezon złych danych jeszcze się nie zakończył. 

Japonia, Chiny, Indie

Indeks Nikkei225 stracił w mijającym tygodniu 7,37% w stosunku do poziomu zamknięcia w poprzednim tygodniu. W poniedziałek japońskie rynki były zamknięte ze względu na święto narodowe. We wtorek do spadku indeksu o 4,79% przyczyniła informacja o stracie na poziomie operacyjnym spółki Sony, która może wynieść nawet 1,1mld USD oraz drożejący Jen.

W środę indeks Nikkei zanotował niewielki wzrost o 0,29%. Czwartek był dniem największego, w ciągu tygodnia spadku indeksu (- 4,92%). Indeks NIKKEI2225 oparł się o psychologiczną granicę 8000 punktów. Tym razem decydujące były bardzo słabe dane o zamówieniach maszyn przemysłowych, co pogrążyło notowania japońskich producentów maszyn. Piątek (+2,58) był dniem wytchnienia dla inwestorów w Japonii. Indeksy rosły głównie na fali optymizmu, który zagościł na poprzedniej sesji na amerykańskich giełdach, a także za sprawą osłabiającego się tego dnia Jena.

Lepiej niż japońska giełda zachował się chiński indeks Shanghai Composite, kończąc tydzień 2,6% wyżej. Do niewielkich spadków na poniedziałkowej sesji przyczyniły się obawy inwestorów wyniki finansowe spółek w nadchodzącym okresie publikacji raportów. Wtorek niestety również nie był najlepszy (-1,95%). Traciły głównie producenci materiałów i banki po informacji o spadku importu i exportu Chin drugi miesiąc z rzędu. Dopiero środa przyniosła silną zwyżkę indeksu Shanghai Composite (+3,5%), za sprawą rządu, który zebrał się, żeby aby rozpocząć dyskusję na temat ożywienia 10 głównych sektorów gospodarki. W czwarek rynek nieznacznie się skorygował o 0,45%, ale piątkowa sesja była już wyraźnie wzrostowa na fali spekulacji, ze rząd wzmocni wysiłki w walce z kryzysem.

Rynek indyjski pomimo dużych wahań zmienił tylko nieznacznie swoją wartość w trakcie mijającego tygodnia (-0,88%). Działo się tak głównie za sprawą Satyam Computers, spółki, która posiada dużą wage w indeksie. Pomimo tego iż rada nadzorcza spółki wyznaczona przez rząd ogłosiła, że priorytetami spółki będzie przywrócenie do niej zaufania klientów, pracowników i inwestorów, indeks spadł o 3,15% tego dnia. Reakcja na tą informację była widoczna dopiero w środę. W czwartek wybrano dla spółki nowego audytora. Ujawniony w zeszłym tygodniu skandal uderzył w indyjską giełdę i walutę.

Stany Zjednoczone

W ubiegłym tygodniu rozpoczął się za oceanem okres publikacji raportów kwartalnych za ostatnie trzy miesiące ubiegłego roku. Pierwsza zgodnie z tradycją swój raport opublikowała Alcoa, której wyniki mówiąc delikatnie nie napawały optymizmem. Okazało się, że było to jedynie preludium do dalszych złych informacji ze spółek, szczególnie tych finansowych. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nieco odżył strach wokół banków jaki nam towarzyszył po pamiętnym upadku Lehman Brothers. Tym razem agencje informacyjne donosiły o problemach Citigroup oraz Bank of America. Punktem kulminacyjnym okazał się piątek, kiedy to te dwa banki opublikowały swoje ogromne straty, a Citigroup poinformowało także, że zostanie podzielone na dwie spółki. Problemy z Bank of America były takiego kalibru, że bank musiał po raz kolejny dostać ogromną pomoc od rządu. Jeżeli do tego wszystkiego dodamy ciągły napływ negatywnych informacji ze sfery makroekonomicznej to nie dziwi presja na spadki indeksów. Dane o sprzedaży detalicznej były wręcz fatalne i pokazały spadek już szósty miesiąc z rzędu. Inwestorów bardzo zaniepokoił ten fakt, gdyż grudzień jest tradycyjnie najlepszym miesiącem w wyniku sprzedaży świątecznej. Pod koniec tygodnia negatywnie zaskoczyła również informacja o produkcji przemysłowej. Widać więc, że Stany Zjednoczone czeka naprawdę poważna recesja.

Europa Zachodnia

Miniony tydzień nie rozpieszczał inwestorów europejskich – indeksy straciły na wartości średnio 6,5 proc. Od początku tygodnia byliśmy świadkami kontynuacji spadków z ubiegłego tygodnia. Najsilniej tracił sektor bankowy, co było pochodną m.in. takich informacji jak ta, że HSBC, największy europejski bank, według analityków Morgan Stanley, będzie miał znaczny spadek zysków oraz będzie potrzebował podniesienia kapitału nawet o 30 mld USD i obniży dywidendę o 50 proc. Dopiero piątek przyniósł odreagowanie.

Dane makroekonomiczne jakie napływały na rynek – choć w tym tygodniu było ich stosunkowo mało – były na ogół gorsze od prognoz. W czwartek zgodnie z oczekiwaniami Europejski Bank Centralny obniżył stopy procentowe o 50 pb – do poziomu 2,0% w przypadku głównej stopy referencyjnej. Szef EBC Jean-Claude Trichet uważa, że na lutowym posiedzeniu banku centralnego nie ma dużych szans na obniżkę stóp procentowych. Trichet stwierdził także, że ryzyko inflacji zostało zażegnane. To sugeruje, że kolejne obniżki stóp procentowych są mało prawdopodobne w późniejszych miesiącach.

Europejskie indeksy w dalszym ciągu poruszają się w rytm, który dyktują indeksy zza oceanu. Dopóki tam będziemy widzieli taką nerwowość jak dotychczas, trudno liczyć na poprawę sytuacji na indeksach europejskich. 

Surowce 

Kontrakty terminowe na ropę staniały kolejny tydzień z rzędu, tym razem o 6%. Na nowojorskiej giełdzie surowców (NYMEX) baryłka kosztuje 36 dolarów. W piątek mieliśmy do czynienia ze zmianą serii kontraktów. W tym dniu były one bardziej aktywne, a marcowe transakcje wyceniane były już po 43 dolary. Być może rynek uznał, iż spadki mają się ku końcowi stąd wyższe wyceny. W tym tygodniu na rynek napłynęło sporo informacji, które determinowały kierunek zmian. Jak co środę Departament Energii USA podał dane o zmianie zapasów w tym kraju i jak się okazało zwiększyły się one o 1,15 mln baryłek do poziomu 326,6 mln baryłek. Jest to pułap nie notowany od 16 miesięcy. Te dane pokazują słabnący popyt. W czwartek Międzynarodowa Agencja Energii ponownie zrewidowała w dół swoje prognozy odnośnie globalnego popytu na ten surowiec. Według tej Agencji zapotrzebowanie spanie o 1 mln baryłek dziennie do poziomu 85,3 mln baryłek dziennie. Oznacza to spadek popytu dwa lata z rzędu, co w praktyce nie miało miejsca od 1983 roku. Ponadto OPEC rozważa kolejne cięcia wydobycia, gdyż poprzednie działania w tej sprawie nie powstrzymały ceny przed dalszymi spadkami. 

Ceny miedzi zanotowały spadek w tym tygodniu o 4%, a w Londynie za tonę surowca trzeba zapłacić 3300 dolarów. W kontekście globalnego spowolnienia gospodarczego nie może to dziwić, jednak widać pewne oznaki poprawy sytuacji. W tym tygodniu drastycznie (o 30%) spadły zapasy surowca w Szanghaju. Analitycy uważają, iż może to mieć związek z oczekiwanymi zakupami przed rozpoczynającym się 26 stycznia i chińskim nowym rokiem (święto trwa nawet 2 tygodnie). Może to oznaczać również, iż chińczycy przygotowują się na poważne zakupy tego metalu. Ceny są bardzo atrakcyjne a ostatnio dużo się mówi o pakiecie stymulującym chińską gospodarkę.

Złoto ten tydzień kończy na minusie. Ceny kruszcu po dotarciu do górnego ograniczenia trendu spadkowego cofnęły się i wróciły w okolice środka kanału. Obecnie uncja wyceniana jest na 834 dolary, co oznacza spadek o 1,5% w odniesieniu do poprzedniego tygodnia. Wszystkiemu winny jak zwykle jest zachowania się amerykańskiego dolara, który umacniał się w stosunku do głównych walut świata. 

Waluty

Para EUR/USD po poniedziałkowym przebiciu lokalnego dołka (1,3311) z 6 stycznia kontynuowała ruch na południe. Silnym wsparciem okazał się szczyt z końca listopada 2008 bo czwartkowe notowania lekko naruszyły ten poziom po czym wykres zawrócił ku górze. Zbiegło się to w czasie z ogłoszeniem decyzji o pomocy rządu amerykańskiego dla Bank of America. W piątek w dalszym ciągu umacniało się euro za które o godzinie 15:00 trzeba było zapłacić 1,33 dolara. Najbliższe wsparcie to czwartkowy dołek (1,3025), natomiast opór upatrywałbym w poziomie 1,3665, który odpowiada 38,2% zniesienia fali spadkowej zapoczątkowanej w połowie grudnia. Nasza rodzima waluta w dalszym ciągu wykazuje silne powiązanie z nastrojami panującymi na GPW. Spadkom indeksów  warszawskiego  parkietu towarzyszyło  systematyczne osłabianie się złotówki względem dolara, euro i franka. Wszystkie trzy pary walutowe ustanowiły w minionym tygodniu nowe lokalne maksima, osiągając poziomy nie notowane od lat. Za dolara w czwartek w szczycie trzeba było zapłacić 3,237 zł, za euro 4,240 zł, a za franka szwajcarskiego 2,885 zł. Na razie nic nie wskazuje na zmianę kierunku i dalsza deprecjacja złotego jest możliwa.
 

Raport przygotował zespół Doradców Finansowych Xelion w składzie:
Łukasz Bugaj, Zofia Kamińska, Michał Kurpiel, Jacek Maleszewski, Adam Piotrowski, Tomasz Ray-Ciemięga, Piotr Szcześniak, Kamila Urbańska-Pałac.

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi