Rządowe pomysły zmian w systemie emerytalnym, budzą wśród ekonomistów obawy o wysokość przyszłych świadczeń. Nie ma na co czekać, lepiej wziąć sprawy w swoje ręce.
Propozycje zmian w systemie emerytalnym, przedstawione przez minister pracy i polityki społecznej, są krytykowane przez znakomitą większość ekonomistów i specjalistów zajmujących się tym tematem. Suchej nitki na projekcie nie zostawił nawet Urząd Komisji Nadzoru Finansowego. Żeby było jasne – w pełni zgadzam się z krytykami. Głównym zarzutem jest – motywowane bieżącymi potrzebami budżetowymi – sięganie do kieszeni przyszłych emerytów. Miałoby do tego dojść m. in. poprzez znaczne ograniczenie naliczanej co miesiąc od naszej pensji składki, która trafia do wybranego otwartego funduszu emerytalnego (OFE) – z 7,3 do 3 proc. pensji brutto. Różnica, zamiast być inwestowana na rynku finansowym, zostałaby wchłonięta przez państwowy ZUS.
Być może – choćby ze względu na falę krytyki – zmiany proponowane przez MPiPS tym razem nie zostaną wprowadzone. Piszę „tym razem”, bo nie można być pewnym, że w bliższej czy dalszej przyszłości ten pomysł nie wróci. Rządy się zmieniają i nie ma przecież żadnej gwarancji, że przy następnej okazji, gdy budżet będzie w tarapatach, znów nie pojawi się równie kontrowersyjny pomysł. Żeby z emeryturami nie było jak z autostradami, jest tylko jedno rozwiązanie – aby na emeryturze żyć godnie, musimy zatroszczyć się o nią sami. Poniżej kilka rad, które – mamy nadzieję – ułatwią pierwsze kroki na drodze do lepszego jutra.
Cel, czas, ryzyko
Najważniejsze jest dokładne zaplanowanie inwestycji. Spotkałem się kiedyś z porównaniem procesu inwestycyjnego do budowania domu: najpierw są plany, potem gromadzenie materiału, budowa i wykończenie i dopiero po zrealizowaniu wszystkich tych poszczególnych etapów można zamieszkać i w pełni cieszyć efektem swoich wysiłków. Przymierzając się do inwestowania zawsze trzeba ustalić trzy rzeczy: cel (na co zamierzamy przeznaczyć zaoszczędzone pieniądze), czas (jak długo będziemy oszczędzać) i ryzyko (zależne w dużej mierze od dwóch pierwszych elementów).
W naszym przypadku cel jest jasny: większa emerytura. Czas trwania inwestycji też jest w związku z tym łatwy do określenia – 65 lat w przypadku mężczyzn (lub 60 lat dla kobiet) minus nasz aktualny wiek. Żeby było jasne – im wcześniej się zaczyna, tym lepszy efekt można osiągnąć. Ale o tym poniżej.
Ryzyko na jakie jesteśmy skłonni się wystawić nasze pieniądze, to w przypadku inwestycji nic innego, jak stopień tolerancji dla czasowego spadku jej wartości, czyli krótko mówiąc do strat. Im gorzej je znosimy, tym nasza skłonność do ryzyka jest mniejsza. Osoba o wysokiej skłonności do ryzyka w takich przypadkach nie rozpacza i nie załamuje rąk, tylko albo czeka, wierząc, że kurs odbije i prędzej czy później wyjdzie na swoje, traktując spadki jako swoiste promocje i wykorzystując je do dodatkowych zakupów, albo godzi się ze stratą i szybko wymazują ją z pamięci, szukając okazji gdzie indziej.
Określenie własnej skłonności do ryzyka jest niezbędne do właściwej konstrukcji portfela inwestycyjnego, czyli odpowiedniego doboru instrumentów finansowych, które powinny się w nim znaleźć. Rynek oferuje nam wiele interesujących rozwiązań inwestycyjnych, często kusząc zyskiem bez ryzyka. Nie dajmy się jednak złapać na takie reklamy i zawsze żądajmy pełnej informacji o wszelkich możliwych rodzajach ryzyk, jakie mogą rzutować na naszą inwestycję.
Ekspozycję na ryzyko można powiązać z czasem trwania inwestycji. Przez specjalistów często wymieniana jest zasada „100 minus aktualny wiek oszczędzającego”. Otrzymana w ten sposób różnica określa sugerowany udział bardziej ryzykownych składników w naszym portfelu (np. akcji czy funduszy akcji). Wniosek z tego taki, że wraz ze zbliżaniem się do celu, udział części agresywnej portfela powinien maleć. Zatem im bliżej do emerytury, tym więcej pieniędzy powinniśmy trzymać w bezpiecznych instrumentach, jak lokaty, obligacje czy fundusze rynku pieniężnego lub dłużnych papierów wartościowych.
Regularnie czy nieregularnie?
Kolejną istotną kwestią jest czy oszczędzać systematycznie czy może większe kwoty, ale za to w nieregularnych odstępach czasu. Rekomendowaną formą jest to pierwsze rozwiązanie. Jego podstawową zaletą jest narzucona dyscyplina oszczędzania. Dzięki niej jesteśmy przygotowani, że określoną kwotę, stanowiącą np. pewien ustalony procent miesięcznego wynagrodzenia, inwestujemy. Łatwiej jest wówczas zapanować nad pokusami wydania tych pieniędzy na bieżące potrzeby. Sprawę może ułatwić stałe polecenie przelewu – nasz bank ustalonego dnia miesiąca dokonuje wówczas przelewu określonej kwoty na wskazany rachunek automatycznie.
W przypadku instrumentów finansowych w rodzaju akcji czy funduszy inwestycyjnych, których wartość może podlegać wahaniom i okresowo przynosić zyski lub straty, systematyczne inwestowanie pozwala też ograniczyć ryzyko. Kupując przykładowo jednostki uczestnictwa funduszu otwartego (są wyceniane każdego dnia roboczego) każdego miesiąca zakupu dokonujemy po innym kursie. Inwestowanie na raty pozwala uśrednić cenę zakupu i dzięki temu unikamy ryzyka wejścia na tzw. górce, czyli w momencie, gdy ceny są relatywnie wysokie, po czym następuje krótsza lub dłuższa fala spadkowa.
Im wcześniej, tym lepiej
Na pytanie o to, kiedy rozpocząć inwestowanie, odpowiedź jest prosta: im szybciej, tym lepiej. Chodzi o to, że im więcej czasu mamy na realizacje obranego celu inwestycyjnego (w omawianym przypadku dodatkowej emerytury), tym relatywnie mniejszych nakładów finansowych to od nas wymaga. Wiadomo, że w rok z kilkuset złotych miliona raczej nie uzbieramy, ale odkładając systematycznie już 300 zł miesięcznie przez 30 lat, przy założeniu średniej rocznej stopy zwrotu na poziomie 5 proc., jesteśmy w stanie zgromadzić blisko ćwierć miliona. Zakładając wariant optymistyczny, w którym przeciętny roczny zysk wyniósłby 10 proc., oszczędności przekroczyłyby 600 tys. zł. A to wystarczyłoby, aby przez 20 lat co miesiąc dołożyć do emerytury z I i II filara ok. 3000 zł.
Przydaje się określenie, nawet z grubsza, kwoty, jaką chcielibyśmy uzbierać. Pomocne w tym będą kalkulatory inwestycyjne, które można znaleźć na stronach internetowych serwisów poświęconych tematyce finansów osobistych. Można wówczas określić kwotę, którą powinno się regularnie inwestować, aby osiągnąć zamierzony cel. Precyzyjne wyznaczenie kwoty, którą jesteśmy w stanie systematycznie odkładać, jest ważne dla naszego domowego budżetu. Nie może ona być zbyt wysoka, żeby zbytnio go nie obciążała, musimy ją zgrabnie wpasować, tak żeby zgrała się z innymi stałymi wydatkami, jak rachunki za prąd, telefon czy czynsz za mieszkanie. Byłoby idealnie, gdyby na inwestycję przeznaczać dziesiątą część naszych dochodów.
Co wybrać?
Ostatnią kwestia pozostaje wybór formy inwestowania. Spośród najszerzej dostępnych na rynku instrumentów finansowych o odpowiednim dla celu emerytalnego, kilkudziesięcioletnim okresem trwania, a jednocześnie o stosunkowo prostej i przejrzystej konstrukcji, zarówno pod względem polityki inwestycyjnej, jak i kosztów, są fundusze inwestycyjne oraz polisy na życie połączone z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi (UFK), fachowo określanych mianem unit-linków. Pierwsze cechuje większa elastyczność i bardziej przejrzysta struktura kosztów. Drugie z kolei – poza możliwością inwestowania na niemal identycznych zasadach co te pierwsze – dają też ochronę ubezpieczeniową, która w przypadku przedwczesnej śmierci gwarantuje naszym najbliższym, że otrzymają oni z góry ustaloną kwotę, mimo że z dokonanych przez nas wpłat nie uzbierała się jeszcze taka kwota. W przypadku funduszy inwestycyjnych środki w nich zgromadzone też są oczywiście dziedziczone, jednak w wysokości dokładnie takiej, jaka znajduje się na rachunku. Ponadto wypłata świadczenia z tytułu polisy na życie jest zwolniona z podatku. Polisa na życie z UFK jest mniej elastycznym rozwiązaniem niż fundusz inwestycyjny, podpisujemy bowiem umowę, w której zobowiązujemy się do dokonywania regularnych wpłat w określonej wysokości przez ustalony, dłuższy czas. Nie wywiązywanie się z umowy może oznaczać zerwanie umowy przed czasem, a to z kolei może skutkować dodatkowymi kosztami, które musielibyśmy ponieść, a które uszczupliły by dodatkowo nasze oszczędności.
Można też oczywiście wybrać rozwiązanie, które daje na większą samodzielność. Jeśli mamy wystarczająco dużo czasu i minimalną wiedzę o rynku kapitałowym (lub przynajmniej chęć jej zdobycia) możemy oszczędzać choćby w ramach rachunku maklerskiego, inwestując w akcje, obligacje czy bardziej wyrafinowane instrumenty. To rozwiązanie cechuje jednak spore ryzyko – można dużo zarobić i jeszcze więcej stracić – i z pewnością nadaje się dla nielicznej grupy oszczędzających.
Rozwiązaniem przeciwnym, o bardzo wysokim poziomie bezpieczeństwa kapitału, jest inwestycja w obligacje skarbowe lub odkładanie w banku na specjalnie do tego celu założonym koncie oszczędnościowym, które – w zamian za pewne ograniczenia – jest lepiej oprocentowane od zwykłych kont, nazywanych ROR-ami, czyli rachunkami oszczędnościowo-rozliczeniowymi, choć z oszczędzaniem mają niewiele wspólnego (ich oprocentowanie jest bardzo niskie, a często wręcz wynosi zero).
Za wszystkich, spośród bardzo skrótowo opisanych powyżej propozycji, czyli funduszu inwestycyjnego, ubezpieczenia na życie z funduszem kapitałowym, rachunku maklerskiego czy konta oszczędnościowego w banku, można korzystać w ramach programu indywidualnych kont emerytalnych, w skrócie IKE. Jego podstawową zaletą jest zwolnienie z 19-proc. podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki. Zwolnienie to uzyskuje się niejako w nagrodę za wytrwałość w oszczędzaniu, bo dopiero po skończeniu 60 roku życia, ewentualnie w chwili 55. urodzin, jeśli nabyliśmy już uprawnienia emerytalne. Rozpocząć oszczędzanie można już w wieku 16 lat.
Źródło: Open Finance