Bezrobocie znów urosło, a mam wrażenie, że rząd siedzi z założonymi rękoma.
Nie dramatyzujmy – stopa bezrobocia wprawdzie wzrosła w porównaniu z grudniem, ale w porównaniu ze styczniem ubiegłego roku jest o jeden punkt procentowy niższa. Rządzący powinni teraz wycisnąć maksymalnie dużo pieniędzy z Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych
Na koniec 2009 r. tylko w Funduszu Pracy będzie 8,3 mld zł nadwyżki, więc może ktoś w rządzie powinien wreszcie te pieniądze wydać.
Mam nadzieję, że te pieniądze zostaną jak najszybciej przeznaczone na utrzymanie miejsc pracy i aktywizację bezrobotnych – kursy, szkolenia itp. Niech decydują o tym samorządy – one wiedzą najlepiej, któremu pracodawcy w regionie pomóc. Myślę, że o skali wsparcia zdecyduje poziom bezrobocia w marcu – jeśli w tym miesiącu bezrobocie nadal będzie wzrastało, to trzeba bić na alarm.
Dlaczego akurat marzec ma być decydujący?
Bo w ostatnich latach w tym miesiącu bezrobocie zawsze spadało – zaczynały się prace sezonowe i ludzie znajdowali zatrudnienie. Nie ma co panikować w styczniu i w lutym, bo zimą zawsze jest mniej pracy – np. z końcem roku kończą się umowy na czas określony. Także jest to zjawisko naturalne, co nie znaczy, że rząd i samorządy nie powinny przygotowywać się na awaryjną sytuację.
Co, poza wykorzystaniem nadwyżki z funduszy, może jeszcze zrobić rząd, by wyhamować wzrost bezrobocia?
Sprawniej wykorzystywać fundusze unijne, przeznaczone na wsparcie zatrudnienia. Ja się tylko boję, że rząd wykorzysta gros pieniędzy z Funduszu Pracy na dopłatę do kredytów hipotecznych, a nie na wsparcie miejsc pracy. A to może uchronić wiele zakładów przed upadłością, przynajmniej przez pewien czas. Bo nie wierzę, że niektóre branże uzależnione od eksportu uda się uratować.
A jednak nie jest Pani aż taką optymistką.
Bo jest kryzys na świecie, Polska wybrała gospodarkę rynkową, uzależnioną od kilkuletnich cykli – po latach dobrobytu i hossy na rynku pracy musiało przyjść spowolnienie. Ale najgorsza jest w tej chwili panika. Kryzys mamy w głowach – im więcej mówi się i pisze o rosnącym bezrobociu, to tym gorzej dla gospodarki – ludzie nagle przestaną kupować w obawie przed nadciągającą „katastrofą”. A jeśli spadnie popyt wewnętrzny, to będziemy mieli prawdziwą katastrofę.