Spada sprzedaż nowych aut oraz import używanych

Z nieoficjalnych wstępnych szacunków wynika, że sprzedaż aut w salonach w kwietniu spadła do ok. 25-26 tys., a więc była o 20 proc. niższa niż w marcu i ok. 10 proc. niższa niż w kwietniu przed rokiem. To najgorszy wynik od początku roku.

Analitycy podkreślają jednak, że obraz rynku już od dłuższego czasu jest nieciekawy.

– Sprzedaż krajowa systematycznie maleje od lutego – mówi Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego „Samar”. Zapaść wyraźnie widać było już w marcu, kiedy co piąte nowe auto było kupowane przez obcokrajowców i tylko dzięki temu sprzedaż utrzymała się na poziomie powyżej 30 tys. W kwietniu turystyka zakupowa wyhamowała, bo w Niemczech przedłużono program rządowych dopłat do samochodów aż do końca roku. To spowodowało, że tamtejsi kierowcy nie muszą się spieszyć z wymianą auta. Dzięki dopłatom wynoszącym 2 tys. euro u naszego zachodniego sąsiada sprzedaż aut w pierwszym kwartale tego roku była wyższa o 18 proc. niż rok temu.

Od motoryzacyjnych zakupów w Polsce powstrzymują się też Czesi i Słowacy. Ci pierwsi czekają na zapowiadany przez rząd program dopłat bezpośrednich, wzorowany na niemieckich rozwiązaniach. Peter Homola, dziennikarz motoryzacyjny specjalizujący się w rynku Europy Środkowo-Wschodniej, uważa, że stanie się tak już na jesieni tego roku.

– Z pewnością do tego czasu większość osób powstrzyma się od zakupów – uważa Homola. Natomiast Słowacy nie kwapią się na razie do kupowania aut, bo – inaczej niż w Niemczech – nie mogą dostać dopłaty, jeśli auto zostanie kupione w innym kraju.

W Polsce mocno ucierpiał również rynek samochodów używanych. – Ze wstępnych szacunków Izb Celnych wynika, że import do Polski w marcu wyniósł ok. 41 tys. aut – mówi Witold Lisicki, rzecznik Służby Celnej. To oznacza bardzo duży spadek, bo aż o 50 tys. egzemplarzy, licząc rok do roku. Jeśli ta tendencja utrzyma się w kolejnych miesiącach, to w całym 2009 r. import może sięgnąć zaledwie 0,5 mln sztuk o ok. 600 tys. mniej niż rok temu. Powodem spadku zainteresowania sprowadzanymi autami oprócz rosnącego bezrobocia jest osłabienie się złotego.

Dziś za euro trzeba płacić ok. 4,4 zł, podczas gdy jeszcze latem ubiegłego roku przelicznik ten był znacznie korzystniejszy i wynosił 3,3-3,4 zł. Efekt? Sprowadzenie używanego auta o wartości 10 tys. euro to dzisiaj koszt 44 tys. zł, o 11 tys. zł więcej niż jeszcze pół roku temu. Podobnie jest z autami z USA. Jeszcze w lipcu za dolara płacono nieco ponad 2 zł, w tym roku kurs zbliżał się już do poziomu 3,5 zł. Auto o wartości 20 tys. dolarów zdrożało więc w ciągu pół roku z 40 tys. do 70 tys. zł. A na tym nie koniec, bo do ceny trzeba jeszcze doliczyć wynoszącą aż 18,6 proc. akcyzę. Taka stawka od stycznia obejmuje bowiem samochody z silnikami powyżej dwóch litrów, a więc w praktyce wszystkie sprowadzane z USA.

Sprzedaż w salonach oraz import szybko wyhamowują, bo na placach wciąż czekają dziesiątki tysięcy aut. W zeszłym roku import oraz sprzedaż w salonach łącznie wyniosły ponad 1,4 mln sztuk, tymczasem nasz rynek może wchłonąć rocznie ok. miliona aut. Oznacza to, że na nabywcę nadal czeka kilkaset tysięcy samochodów z drugiej ręki. Póki te zapasy nie zostaną wyprzedane, liczba sprowadzanych samochodów z zagranicy oraz kupowanych w salonach nadal będzie spadać.

Na kryzysie zarabiają za to producenci małych i oszczędnych samochodów. W marcu wzrosła sprzedaż m.in. Fiata Pandy (+12,7 proc.), Renault Clio (+20,5 proc.). Świetnie sprzedawała się nowa generacja Forda Fiesty (1275 sztuk, czyli wzrost aż o 180,2 proc.)

Tomasz Dominiak