Najlepszy z kandydatów na Prezesa PKO BP jedzie do Londynu i znowu trzeba będzie pomyśleć o konkursie na to stanowisko. Jak donosi „Nasz Dziennik”. rosną akcje Andrzeja Klesyka, szefa polskiego BCG. Żeby uwalić tę kandydaturę, przynajmniej w oczach czytelników tego dziennika, Małgorzata Goss, autorka tekstu „PKO BP – Znów ruszają wybory szefa…”, sięga po opinię anonimowych bankowców. A ci tą kandydaturą są… zaszokowani.Jak to zwykle bywa przy tego rodzaju tekstach sięga się po insynuację. Jeden z „wybitnych” bankowców mówi o „ostrożności transgranicznej”, drugi o roli McKinsey i BCG przy doradztwie PZU. O co chodzi – diabli wiedzą. Znając ten tok argumentacji, Klesyk to pewnie starozakonny lub przynajmniej nosi fartuszek, a każda osoba powiązana z którąś z firm „pobierających idące w miliony prowizje”, powinna zostać prewencyjnie aresztowana i przesłuchana przez CBA. Zwłaszcza, że cała sprawa z tymi firmami i PZU była przedmiotem interpelacji poselskiej do ministra skarbu, a wg informacji „ND” dodatkowo przygotowywany jest też w tej sprawie wniosek do prokuratury.
Co ciekawe szeryf Kluza nie jest też lubiany przez środowisko narodowe, bo też mu się wypomina zaprzedanie duszy McKinseyowi i to na 6 długich lat (iście diabelska liczba! Pewnie naraził się za głosowanie przeciwko nowemu prezesowi PZU). A jaki był cel powstania takiego, nie bójmy się nazwać tego po imieniu, paszkwila? Można się domyślać – po to, żeby uwalić poważnego kandydata na stanowisko Prezesa PKO BP. Przypomnijmy – kandydata, który już raz odmówił, chociaż był namaszczony przez Radę Nadzorczą. Dlaczego Klesyk podpadł? Pewnie dlatego, że nie jest „swój”. Jako taki, jest z natury rzeczy podejrzany. Nie liczy się merytoryczne przygotowanie (tutaj sięga się po argument Bankgesellschaft Berlin Polska – oczywiście bez pokazania jakiegokolwiek tła lub wyjaśnienia). Można stwierdzić, że jest zły, bo nie będzie tropił agentów, nie będzie budował finansowej grupy narodowej, nie będzie wielu innych rzeczy, których można się spodziewać od swojego kandydata. A głos „Naszego Dziennika” jest o tyle ważny, że trafia do ważnej grupy klientów tej instytucji. Można sobie wyobrazić autokary pełne emerytek, jadące z całej Polski pod centralę PKO BP i protestujące przeciwko „sługusowi obcych kapitalistów i wiadomo kogo”, albo „facetowi, który powalił na kolana cały niemiecki BGB (za to, to w sumie raczej medal powinien dostać – przecież działał jak Wallenrod. A swoją drogą tor F1 w Berlinie to pewnie też jego pomysł ;)”. Jednym słowem walka o prezesurę PKO BP nie będzie prosta. W sumie „TVNy” i inne polskojęzyczne „Wyborcze” nie dały „premierowi z Gorzowa” szans na sprawdzenie się w bankowości, dlaczego zatem odmawiać takiej możliwości prawdziwie polskim mediom? Logika nakazuje też, żeby w tym samym tytule ukazał się też zaraz tekst z najlepszą kandydaturą Prezesa PKO BP. Kto to taki?
Skoro „ND” uznał Topińskiego za zbyt mocno związanego ze starym układem, to można uznać, że wygra Henryka Rupik (dawniej Pieronkiewicz), która była prezesem PKO BP w latach 2000-2002. W tekście nie ma o niej mowy – ciekawe czemu? Trzeba wiedzieć, że obecnie jest wiceprezesem Zarządu PZU Życie S.A., czyli jest „swoja”. Jednym słowem możemy postawić orzechy przeciwko dolarom, że to będzie poważna kandydatura na nowego Prezesa. Poza tym, że jest akceptowalna przez obecnie rządzących, mogłaby się zatem jak mało kto przyczynić do współpracy PKO BP z PZU. O przejęciu Banku Pocztowego już się zaczęło cichutko wspominać…
I od razu w kwestii wyjaśnienia. Patrząc na kandydaturę Pani Rupik, możemy stwierdzić, że nie jest wcale taka zła. Wręcz przeciwnie. Jest dobra. Co prawda wielkich sukcesów w PKO BP kiedyś nie miała, ale trzeba uczciwie przyznać, że to ona położyła podwaliny pod obecną pozycję i sukces tej instytucji. A ze stanowiskiem Prezesa pożegnała się przede wszystkim dlatego, że ją zmiotła polityczna miotła. Oczywiście można znaleźć na rynku lepszych kandydatów, ale nie oszukujmy się, póki będzie to stanowisko polityczne, nie ma co liczyć na „normalne” wybory. PKO BP to jednak w naszych warunkach nie tylko maszynka do robienia pieniędzy i trzeba to spróbować zaakceptować.
A swoją drogą, dawka humoru. Wypowiedź Premiera Marcinkiewicza w „manager magazine” z października 2005: „Marcinkiewicz, pytany o konkretnych kandydatów, np. Zdrzałkę lub Pieronkiewicz zdecydowanie ucina: – Jeśli chcemy, aby prezesi byli wybierani w konkursach, nie można z góry określać, kto je wygra. I dodaje, że Prawo i Sprawiedliwość postawi raczej na młodszych. Czy nie obawia się jednak, że zabraknie kandydatów na stanowiska? – Z całą pewnością nie – twierdzi Marcinkiewicz. – Na naszym rynku jest bardzo wielu wykształconych menedżerów. Działamy przecież w ramach globalnej gospodarki, więc w razie potrzeby można również sięgnąć po specjalistów z Londynu czy innych zachodnich ośrodków. Wyniki węgierskiej spółki MOL czy czeskiej CEZ, które są kierowane przez takie właśnie osoby, pokazują, że warto je zatrudniać. Problem w tym, że w spółkach z większościowym udziałem Skarbu Państwa zarobki menedżerów nie mogą przekraczać 6-krotności średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. – Wynagrodzenia będą uzależnione od wyników – zakłada Marcinkiewicz. – Jednak kandydaci muszą wiedzieć, że pensje nie będą nie wiadomo jak wysokie. Nie wyobrażam sobie, żeby np. prezes PKN Orlen mógł zarabiać 300 tys. zł miesięcznie, jak to jest obecnie. PiS, jak twierdzi jej ekspert, chce również znaleźć takie osoby, które odseparują spółki Skarbu Państwa od wpływu specsłużb, zwłaszcza WSI.”
No to tylko patrzeć i rozliczać….