Światowa gospodarka powoli odbija się od dna

W Wlk. Brytanii w czerwcu banki pożyczyły o blisko 2 mld funtów więcej na domy i mieszkania niż jeszcze w maju. W Stanach liczba rozpoczętych budów domów jednorodzinnych urosła w skali miesiąca najbardziej od pięciu lat. W czerwcu postawiono fundamenty pod 582 tys. budynków, co jest najlepszym wynikiem od listopada 2008 r.

W USA w czerwcu urosły też praktycznie wszystkie najważniejsze wskaźniki mierzące nastroje wśród zarządzających firmami. Z kolei ekonomiści przewidują, że w drugim kwartale tego roku PKB urośnie w USA o 1,5 proc. Jeśli te prognozy się sprawdzą, będzie to pierwszy wzrost od 12 miesięcy i wyraźny sygnał, że największa gospodarka świata zaczyna wychodzić z recesji. To z pewnością pociągnie za sobą wzrosty w Europie Zachodniej i w końcu dotrze też do Polski.

Niezłe dane płyną też z rynku nowych samochodów, które jako towar nie pierwszej przecież potrzeby jest bardzo wrażliwy na zmiany koniunktury. Patrząc na wyniki po pierwszym półroczu, w całej Europie sprzedaż sięgnie 14,8 mln w 2009 r., czyli tyle samo co w ubiegłym. Będzie to rewelacyjny wynik, bo przemysł motoryzacyjny jest pogrążony w głębokim kryzysie. Koncerny, które niegdyś były światowymi potęgami – jak General Motors – musiały ogłosić bankructwo i pozbyć się swoich najbardziej znanych w Europie marek jak Opel czy Saab.

Mimo to konsumenci zachęceni rządowymi dopłatami oblegają salony samochodowe. Sprzedaż najmocniej ciągną w górę trzy największe rynki Unii: Niemcy, Włochy i Francja. To kraje, które jako pierwsze wprowadziły bowiem system dopłat do kupna nowego auta w zamian za zezłomowanie starego.

Dobre wyniki pokazują też gospodarki krajów azjatyckich, które za wyjątkiem Japonii okazały się w dużej mierze odporne na kryzys. W Chinach w II kwartale tego roku wzrost PKB wyniósł blisko 8 proc. Tamtejsza giełda notuje kolejne tegoroczne rekordy, jeśli chodzi o wzrosty indeksów giełdowych.

Drożeją zwłaszcza spółki surowcowe oraz banki, a to niechybny znak, że inwestorzy wierzą we wzrost gospodarczy również w przyszłości. Nastroje na parkiecie wyprzedzają bowiem koniunkturę w realnej gospodarce o co najmniej pół roku. Analitycy przestrzegają jednak, że chwilowe polepszenie sytuacji nie oznacza trwałego trendu na przyszłość.

– Jest za wcześnie, aby mówić o początku końca kryzysu – mówi Jan Mazurek, główny analityk Investors TFI. – Pozornie niezłe dane trzeba traktować z dużą rezerwą. Indeksy giełdowe, wskaźniki optymizmu wśród konsumentów czy menedżerów spadły tak ostro, że w końcu musiały się odbić – podkreśla Mazurek. Jego zdaniem nie można do końca polegać na wskaźnikach nastrojów wśród kadry zarządzającej, bo są to subiektywne odczucia.

Dla dalszego rozwoju sytuacji w gospodarce światowej znacznie ważniejsze będzie dzisiejsze wystąpienie Bena Bernanke przed Kongresem. Szef amerykańskiego banku centralnego ma podsumować półroczne zmagania z kryzysem oraz przedstawić plan radzenia sobie z widmem ogromnego wzrostu inflacji w niedalekiej przyszłości. Wzrost cen może być nieunikniony, bowiem w ramach antykryzysowych działań rząd USA wpompował w gospodarkę miliardy dolarów, które wcześniej pożyczył. A więcej pieniędzy w obiegu oznacza wyższą inflację.

Kluczowe będą również publikowane w najbliższych dniach wyniki finansowe spółek z sektora finansowego za II kwartał. Wczoraj giełdę w Nowym Jorku pozytywnie zaskoczyła udzielająca kredytów konsumenckich firma CIT. W grudniu ubiegłego roku otrzymała ona ponad dwa miliardy dolarów pomocy publicznej, ale jej stan nadal jest poważny.

Na szczęście po tym, jak jej wierzyciele udzielili kolejnych 3 mld dol. pożyczki, okazało się, że może ona uniknąć bankructwa. Jak więc widać, w czasach kryzysu wystarczy pokazać kiepskie dane, aby akcje rosły. Wystarczy tylko, aby były one lepsze od pesymistycznych oczekiwań.

Tomasz Dominiak