„W Providencie, który jako jedyny na rynku nie ukrywa wszystkich kosztów, przy kredycie w wysokości 5 tys. zł na rok za odwiedziny przedstawiciela firmy, który pobiera raty, zapłacimy 2,7 tys. zł – mówi Paweł Majtkowski z Finami”, czytamy w dzienniku.
„Do tego trzeba jeszcze dodać koszt ubezpieczenia. W sumie pożyczkobiorca musi oddać prawie dwa razy więcej niż pożyczył (9,3 tys. zł)”, czytamy dalej.
„Ofert pożyczkowych parabanków jest bardzo dużo. Na niemal każdym przystanku autobusowym czy tablicy ogłoszeń są ich reklamy”, pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.
Na szybkie kredyty „bez BIK” decydują się zazwyczaj osoby, które nie maja szans na nieco tańszą, choć nadal drogą pożyczkę gotówkową w banku. Tymczasem banki w ostatnich miesiącach zaostrzyły zasady udzielania szybkich kredytów. Zazwyczaj ubiegać się o nie mogą wyłącznie stali klienci banku o krystalicznej historii kredytowej. Coraz mniej instytucji jest skłonna pożyczać pieniądze jedynie na podstawie oświadczenia o dochodach.
ng