Tajemnica gdańskich butów – czyli urzędnicy mierzą inflację

Inflacja mierzona wskaźnikiem CPI wciąż jest w Polsce problemem – według oficjalnych danych Głównego Urzędu Statystycznego we wrześniu sięgnęła 3,4% i po raz pierwszy od lutego wróciła w zasięg celu RPP. Tyle że wzrost cen byłby wyższy, gdyby nie systematycznie taniejące buty.

Dane GUS-u przynajmniej od kilkunastu miesięcy zawierają ciekawą prawidłowość: co miesiąc tanieją buty i odzież. Przy czym spadek cen nie jest mały: we wrześniu wyniósł 7,6%. A ponieważ kategoria „odzież i obuwie” w gusowskim koszyku inflacyjnym ma wagę 5,4%, to potrafi wpłynąć na ostateczną wartość wskaźnika CPI. Gdyby przyjąć założenie, że buty i ubrania jednak nie potaniały, to we wrześniu roczna dynamika inflacji wyniosłaby 3,8%. Również w poprzednich miesiącach ponoć coraz tańsze elementy garderoby obniżały roczny CPI o 0,3-0,4 pkt. proc.

Źródło: Bankier.pl

Dziś Główny Urząd Statystyczny uchylił rąbka tajemnicy, co pozwoliło chociaż częściowo wyjaśnić „tajemnicę taniejących butów”. Już pobieżna lektura tekstu o wdzięcznej nazwie „Analiza zmian cen towarów i usług konsumpcyjnych w ujęciu terytorialnym w I półroczu 2009 r.” pozwala dostrzec ciekawe zjawisko. Otóż podczas gdy w 15 województwach CPI wzrósł od 2,8% do 4,3%, to w pomorskim dynamika cen była wyraźnie niższa niż w pozostałych regionach kraju. Przyczyną niższej inflacji na Pomorzu były oczywiście taniejące buty i koszule. Choć spadek cen w kategorii odzież i obuwie odnotowano we wszystkich województwach, to w okolicach Gdańska był on zaskakująco silny. Podczas gdy buty i ubrania potaniały przeciętnie o 3-6%, to w województwie pomorskim zorganizowano istną wyprzedaż: ceny obniżono aż o 11,3%. Analitycy Bankier.pl od dziś po buty jeżdżą tylko do Trójmiasta.

Źródło: Główny Urząd Statystyczny

Mieszkańcy Pomorza, którzy cieszą się najtańszymi butami w kraju, muszą niestety płacić coraz więcej za wizyty lekarskie. Konsultacja u specjalisty kosztuje ich o 8,5% więcej niż przed rokiem. Znacznie niżej swoje usługi wyceniają medycy z Polski Centralnej, u których stawki wzrosły jedynie o 1,6%. Za to w opolskim mocno podrożały wizyty dentystyczne – za zaplombowanie zęba musielibyśmy tam zapłacić o 8,6% więcej niż rok temu.

Z opracowania GUS-u wiadomo też, gdzie nie kupować herbaty – w województwie podkarpackim herbata „Madras” podrożała aż o 15,3%. Wiemy też, gdzie sprzedawać mięso wołowe, który w okolicach Łodzi było o 17,2% droższe niż przed rokiem. Za to po ser „Edamski” od dziś jeździmy do Lublina, gdzie potaniał o 8,3%, a następnie sprzedajemy na Kujawach, gdzie towar ten zyskał na wartości 9%.

Choć Czytelnikowi statystyki Głównego Urzędu Statystycznego mogą się jawić jako średnio poważne, to jednak wyniki pracy urzędników mają znaczenie liczone w miliardach złotych. Bowiem to od poziomu wzrostu cen podawanego przez GUS zależy chociażby poziom waloryzacji rent i emerytur. Dane te są podstawowym źródłem postrzegania inflacji przez inwestorów kupujących obligacje skarbowe, a oczekiwana inflacja jest jednym z podstawowych czynników wpływających na rentowności tych papierów. Tak więc rząd ma interes liczony w miliardach złotych rocznie, aby wskaźniki CPI publikowane przez GUS były jak najniższe. Całe szczęście jak na razie mimo podejrzanie taniejących butów dane zbierane przez GUS mają zdecydowanie większą wiarygodność niż chociażby statystyki amerykańskiego Departamentu Pracy, gdzie CPI już dawno przestał być indeksem mierzącym wzrost cen.

Krzysztof Kolany

Źródło: Bankier.pl