Życie toczy się tu innym rytmem, niż na obu wybrzeżach USA. Ulice sterylne, jak w filmie Stepford Wives, w sąsiedztwie same młode małżeństwa z dziećmi. Dom z ogrodem i basenem jest w granicach finansowych możliwości klasy średniej – mówi Krzysztof Furman, pilot mieszkający w Saint Louis, największej aglomeracji amerykańskiego stanu Missouri.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Znakiem rozpoznawczym Saint Louis jest łuk Gateway Arch – symboliczne „wrota do Zachodu”. W Państwa okolicy faktycznie czuć już Zachód pełną gębą?
Krzysztof Furman: Saint Louis jest miastem usytuowanym w samym centrum tzw. środkowego zachodu [Midwest – przyp. red.] Stanów Zjednoczonych. Ten rozległy rejon różni się znacznie trybem i stylem życia od obu wybrzeży USA. Tutaj ludzie żyją spokojniej, są mniej podatni na wpływy najnowszych trendów oraz wahań na rynku gospodarczym i politycznym.
Można więc stwierdzić, że zachodni styl życia odczuwalny jest tu tylko półgębkiem, ale wynika to bardziej ze swoistej mentalności tutejszej populacji, niż z zacofania w rzeczy samej.
Jak więc żyje się i spędza czas w Saint Louis?
O Saint Louis mówi się jako o „dużym-małym” mieście. Z jednej strony pełne jest ośrodków kultury takich jak teatry, muzea, sale koncertowe, z drugiej strony mało w nim nowatorskich ruchów i kontrowersyjnych wydarzeń.
Nie nowatorstwo i wielkomiejski styl życia ceni się w Saint Louis najwyżej – rodzina i bezpieczeństwo, będące priorytetami tutejsze społeczności sprawiły, że miasto pustoszeje, gdyż więcej ludzi decyduje się na życie w podmiejskich osiedlach domów jednorodzinnych. Takie trendy widoczne są w całym Missouri i okolicznych stanach – w przeciwieństwie do takich miast, jak Nowy Jork czy Chicago, gdzie życie w sercu miasta jest zarazem najbardziej elitarne, jak i kosztowne.
Wiele rodzin wybiera jednak Missouri jako miejsce do życia, twierdząc, że łatwiej tu założyć dom i wychować dzieci.
Dlaczego miałoby być łatwiej?
Łatwiej, bo życie tutaj nie leci w tak szalonym tempie, jak w wielkomiejskich osiedlach miast na obu wybrzeżach. Mniej tutaj także bezrobocia, a i co się z tym wiąże – mniejsza jest skala przestępczości. Większy dom z ogrodem, huśtawką, pobliskim basenem i osiedlowym przedszkolem jest tutaj w granicach finansowych możliwości klasy średniej.
Wybrał Pan dla siebie miejsce na uboczu tej – jak sam mówi – i tak już spokojnej aglomeracji. Tam musi się żyć jeszcze wolniej?
Mieszkamy w mieście Lake St. Loius, oddalonym 60 km i 40 min jazdy samochodem od centrum St. Louis. Żyje się tu trochę jak na wakacjach. Nasze osiedle położone jest na końcu wijącej się, leśnej drogi, oddalone 15 min jazdy rowerem od jeziora, 10 min jazdy samochodem od winiarni. Żyje się tu spokojnie, w przyjaznych kontaktach z sąsiadami, z którymi organizujemy uliczkowe spotkania.
60 km to niemało. Aż takiej odległości potrzeba, żeby ceny nieruchomości i koszty życia stały na przyzwoitym, akceptowalnym poziomie?
60 km na tutejsze warunki to nie jest wiele. Dla przykładu podam, że taki dystans pokonuje zdecydowana większość ludzi, nie wyłączając nas, aby dotrzeć do pracy. Prawdą też jest, że cena nieruchomości spada wraz z oddaleniem od miasta. W naszym przypadku o wyborze miejsca zamieszkania zadecydowało kilka czynników. Po pierwsze znajomość okolicy, w której mieszkam już od ponad dziesięciu lat. Po wtóre, jej niewątpliwy urok. Okazało się to też korzystne finansowo – wybudowanie tego samego domu na osiedlu położonym 40 km od miasta kosztowałoby około 30% więcej.
Rozumiem więc wybór, a na moment wracam jeszcze do wywołanego tematu sąsiadów. Podobno mieszkańcy Lake St. Louis bardzo cenią sobie czystość i porządek, a ulice wyglądają jak żywcem wyjęte z filmu Stepford Wives – niemal sterylnie czyste, z uporządkowaną, jednolitą zabudową?
Prawda. Jeden z przykładów z naszej ulicy: od kilku miesięcy trwa tu budowa nowego domu; ulica w całej rozciągłości jest zamiatana przynajmniej raz dziennie, a raz w tygodniu wszystko jest gruntownie sprzątane i myte.
W Lake Saint Louis jest więc czysto, ale bywa też bardzo gorąco – na tyle, że mieszkańcy sprawiają wrażenie, jak gdyby spędzali czas na poruszaniu się klimatyzowanymi pojazdami między klimatyzowanymi pomieszczeniami.
To prawda. Lata zwykle są bardzo gorące, z temperaturami sięgającymi 40-45 stopni, co przy wysokiej wilgotności jest wręcz nie do zniesienia. Życie w lecie bez klimatyzacji byłoby zwyczajnie niemożliwe.
Skoro jesteśmy przy klimatyzowanych pomieszczeniach, porozmawiajmy o samych domach. O ile mi wiadomo, swój budował Pan od podstaw. Kiedy to było?
Właśnie minęła druga rocznica zamieszkania w nowym domu.
Zanim o tym, co dobre, zapytam o największą związaną z budową uciążliwość?
Sama budowa szczerze mówiąc była zupełnie bezproblemowa. Oczywiście z budową pierwszego domu zawsze wiążą się silne wrażenia i emocje, więc my odwiedzaliśmy plac budowy niemal każdego dnia, ale był to wyłącznie nasz wybór. Po trzech miesiącach od podpisania umowy odebraliśmy dom spełniający wszystkie nasze wymagania i gotowy do zamieszkania.
Nie dały się we znaki żadne żmudne formalności?
Jedyne formalności dotyczą podpisania kredytu hipotecznego i samego odbioru domu. Są one jednak ograniczone do koniecznego minimum.
I żadnych problemów w związku z tak zróżnicowanym prawem budowlanym?
Szczerze mówiąc nie wiem wiele o prawie budowlanym, bo wszelkie formalności leżały w gestii firmy deweloperskiej. Zanim nawet doszło do odbioru przez nas domu, przeszedł on pomyślnie wszelkie konieczne inspekcje, w innym razie nie mogłoby dojść do przekazania domu przyszłemu właścicielowi.
Przypuszcza Pan, że cały proces budowy łatwiej byłoby zorganizować w Polsce?
Prawdę mówiąc, nie sądzę. Samo podjecie decyzji o budowie domu tutaj wydaje się zdecydowanie prostsze, niż w Polsce. My zaczęliśmy od wyboru rejonu, gdzie chcemy mieszkać, potem firmy deweloperskiej, poprzez oglądanie wybudowanych przez nią pokazowych domów. Cała reszta poszła jak po maśle – razem z przedstawicielką firmy dostosowaliśmy projekt domu do naszych własnych wymagań i wybraliśmy elementy wykończeniowe, takie jak kolorystykę łazienek i podłóg.
A sama konstrukcja domu – bliżej jej do obiektów stawianych w Polsce czy ma znacznie lżejszy charakter?
Jest to dom o lekkiej, typowo amerykańskiej konstrukcji. Fundamenty są betonowe, cała reszta to konstrukcja z drewna i płyt gipsowych.
Dom jest dziś całkowicie wykończony? Wspominał Pan, że wszystko to zajęło bardzo niewiele czasu.
Tak. Dom jest całkowicie wykończony właściwie od momentu odbioru. Dom został nam oddany gotowy do zamieszkania trzy miesiące po podpisaniu umowy na budowę.
Chyba więc nie kusiło, by postawić dom na własną rękę, z pomocą wybranych przez siebie budowlańców?
Budowa domu na własną rękę jest tutaj niebywale rzadka. Zdecydowana większość Amerykanów korzysta z usług firm deweloperskich, które z kolei wznoszą domy z prefabrykowanych elementów, modyfikowanych na miejscu budowy zgodnie z konkretnymi wymaganiami przyszłych właścicieli domu.
A przed każdym domem, obowiązkowo, idealny trawnik? Stereotyp o wypielęgnowanym, idealnie przystrzyżonym kawałku zieleni przed typowym amerykańskim domem nie wziął się przecież znikąd.
Tak jak wszyscy nasi sąsiedzi, staramy się dbać o dobry wygląd trawnika: nawadniamy, kosimy i nawozimy, aby był zawsze zielony i wymuskany, gdyż to nie tylko wygląda ładnie, ale również przez to podnosi wartość domu i całej okolicy.
A jak wycenia się tę okolicę? Uchodzi za droższą od okolicznych stanów?
Nasza dzielnica składa się z trzech rejonów, które różnią się średnią ceną, wielkością domów oraz działek. Budowane tutaj domy wycenia się już od 160 tys. dolarów aż do przeszło miliona. Chociaż domy są tutaj nowe, a dzielnica spokojna, nie należy ona do najdroższych w okolicy. Dzielnice „małych zameczków” są oczywiście tymi najbardziej elitarnymi.
Dom na przedmieściach dużej aglomeracji wydaje się dążeniem większości amerykańskich rodzin. Jak długo przychodzi im czekać na realizację tego planu? Poznać to pewnie można po wieku mieszkających w sąsiedztwie rodzin.
Zasadniczo wszyscy jesteśmy tu w tym samym wieku – młode małżeństwa z małymi dziećmi. Łatwo tu o kredyt hipoteczny, ale trzeba uważać, by nie wpaść w pułapkę zastawianą przez banki, chętnie oferujące sumę kredytu znacznie przekraczającą możliwości jego spłaty.
Źródło: Bankier.pl