Test numer siedem

W USA wiadomo było już od początku sesji, że zanosi się na siódmy kolejny test oporu (944 pkt.), przed którym od ponad tygodnia stał indeks szerokiego rynku (S&P 500). Nastroje już przed sesją były niezłe, bo w poniedziałek po sesji Texas Instruments podniósł prognozy, co bardzo pomagało we wtorek we wzroście indeksu NASDAQ.

Cieszono się też z tego, że aukcja obligacji trzyletnich zakończyła się sukcesem. Popyt na obligacje wartości 35 mld USD był 2,82 razy większy niż podaż. Odnotować jednak trzeba, że rentowność obligacji dziesięcioletnich spadła symbolicznie. To sygnalizuje, że rynek obligacji nadal jest w bessie (ceny obligacji spadają). 

Potwierdziły się też informacje mówiące o tym, że rząd pozwoli 10 bankom zwrócić pieniądze otrzymane z programu TARP (bank sam z siebie nie może zwrócić tej pomocy). Lista banków nie została opublikowana (zapewne dlatego, żeby nie szkodzić tym, których na liście nie ma), ale pochwaliły się obecnością na niej np. JPMorgan Chase, American Express, czy Bank of New York. Gracze jednak dosyć chłodno przyjęli tę informację. Ceny akcji rosły, ale kosmetycznie. Wyglądało to tak jakby ta sprawa była już zdyskontowana. Nawiasem mówiąc zwracanie pieniędzy, kiedy tak naprawdę nie wiadomo, czy nie będą potrzebne tylko po to, żeby zarządy dobrze zarabiały jest, delikatnie mówiąc, mało rozsądne. 

Wzrost cen surowców, spokojne zachowanie sektora finansowego i prognozy Texas Instruments doprowadziły na dwie godziny przed końcem sesji do przetestowania przez indeks S&P 500 po raz siódmy oporu na poziomie 944 pkt. Przetestował i znowu zawrócił kończąc sesję tuż pod oporem. Czegoś takiego już dawno nie widziałem. Przed nami ciągle pytanie: pukajcie, a będzie wam otworzone, czy jak coś długo nie może wzrosnąć to musi spaść? Niewykluczone, że odpowiedź dadzą dopiero czwartkowe dane o sprzedaży detalicznej. 

GPW rozpoczęła wtorkowa sesję bardzo optymistycznie, bo WIG20 już po kwadransie rósł o 1,5 procent, ale potem na rynku zapanował marazm, a indeksy zaczęły się osuwać. Nadal najbardziej szkodził indeksowi WIG20 spadek ceny akcji PKO BP. Przy ponad 11 procentowym udziale w indeksie spadek ceny o 4 procent odejmował indeksowi około 8 punktów. Cena akcji spadała, bo prasa bardzo dokładnie opisała starania o zabranie bankowi zysku na potrzeby budżetu. Możliwość zwiększenia ilości akcji (emisja nowych akcji) nawet o 60 procent też nie mogła kursowi pomóc. Najbardziej pomagał indeksowi wzrost ceny akcji KGHM i BRE. 

To osuwanie się WIG20 zakończyło się po pobudce w USA. Kontrakty na amerykańskie indeksy mocniej rosły, europejskie giełdy też pokazywały nieco więcej optymizmu, a to natychmiast przełożyło się na wyraźną poprawę również na naszym rynku. Była ona zdecydowanie i niewspółmiernie większa od tego, co obserwowaliśmy na innych giełdach europejskich. Najważniejsze było jednak to, że w porównaniu z poniedziałkiem zdecydowanie rósł obrót. Co prawda nadal prawie 1/3 tego obrotu przypadała na PKO BP, bez czego obrót byłby żałosny, ale i tak większy niż podczas spadkowej sesji poniedziałkowej. WIG20 wzrósł o dwa procent (przede wszystkim dzięki fixingowi, który dorzucił kilkanaście punktów). Po tym wzroście indeks nadal utrzymuje względnie bezpieczną odległość od wsparcia na poziomie 1.900 pkt. Równie dobrze (czeski PX-50) lub lepiej (węgierski BUX) zachowały się giełdy naszego regionu, co przypomina, ze kapitał, który rozpoczął korektę ciągle jest na tych giełdach obecny.
 
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi