To jeszcze nie jest koniec bessy

Czy wzrost cen akcji na giełdach o średnio 30 proc. od początku marca oznacza koniec kryzysu i początek nowej hossy? A może to odreagowanie wcześniejszych spadków, po którym mogą przyjść jeszcze większe?
Nie wygląda to na początek hossy ani koniec kryzysu, choć dzisiejsze prognozy są obarczone o wiele większym ryzykiem błędu niż kiedykolwiek. Od kilkudziesięciu lat nie było tak wielkiego zagrożenia dla światowej gospodarki, ale i tak wielkiej, skoordynowanej interwencji państwowej. Nie wiadomo, jakie przyniesie efekty i w jakim czasie. Spodziewam się, że zanim nastąpi trwała poprawa, dojdzie jeszcze do fali spadków na giełdach. Nie powinny być one tak duże jak w lutym tego roku. Mogą być związane z publikowanymi wkrótce wynikami spółek za I kw. tego roku. Te wyniki będą gorsze dla większości przedsiębiorstw. Moim zdaniem ten fakt nie został jeszcze zdyskontowany w cenach akcji.

Inwestorzy mawiają, że jeśli taksówkarz radzi się ciebie, jakie akcje kupić, to czas uciekać z giełdy, bo idzie bessa. A jak się zorientować, że zaczyna się hossa?
Gdy bardzo negatywne wiadomości nie będą powodować spadku indeksów. Trudno jednak w ten sposób ocenić, czy zmienia się trend, bo na razie przestały do nas docierać bardzo złe informacje. Mówi się też, że bessa przechodzi w hossę, gdy ostatni już stracą nadzieję. Ponieważ tak źle jeszcze nie było, można mniemać, że niestety do hossy jeszcze nam trochę brakuje.

Ale ostatnia gwałtowna zwyżka cen akcji pokazała zaskakującą siłę giełd.

Pokazała tylko wielkie pokłady nadziei na poprawę sytuacji. W Polsce ta nadzieja jest nawet większa niż na Zachodzie. Kiedy widzę, że mocno rosną akcje uznawane za spekulacyjne, np. sektora wydobywczego czy z rynków wschodzących, to nie jest to jeszcze wzrost oparty na trwałych fundamentach. Inwestorzy instytucjonalni przestraszyli się, że pociąg już odjeżdża, takiej okazji już nie będzie i zaczęli kupować akcje.

Dlaczego nasz parkiet szybciej rośnie niż inne odpowiedniki w Europie i USA?
To typowe, że akcje na mniejszych i mniej dojrzałych giełdach szybciej rosną, ale i szybciej spadają, gdy nastroje się pogorszą.

Kiedy wróci na trwałe koniunktura na giełdzie?

Ponieważ giełda reaguje zwykle z półrocznym wyprzedzeniem w stosunku do realnej gospodarki, silne wzrosty możemy zobaczyć już jesienią. Będą antycypować spodziewane ożywienie w 2010 roku. W tym roku poprawy gospodarczej bym się nie spodziewał.

Czy długo inwestorzy będą czekać na odrobienie strat?
Ci, co kupowali akcje i jednostki uczestnictwa TFI w szczycie hossy, mogą się nie doczekać. Takie poziomy indeksów jak przed dwoma laty prędko nie wrócą. Tak jak życie i inwestowanie na kredyt. Pieniądz nie będzie już tak tani i łatwo dostępny, a więc światowa gospodarka będzie wolniej rosnąć. O połowę wolniejszy wzrost PKB oznacza w uproszczeniu o połowę niższą wycenę spółek. Oczywiście mogą znów powstać bąble spekulacyjne, a wtedy wszystko możliwe. Możliwe jest średnie tempo wzrostu WIG20 na poziomie 10-15 proc. rocznie, ale przed kryzysem było to 25-30 proc. rocznie. Generalnie więc na giełdzie już tyle zarabiać się nie będzie, ale to i tak dwa, trzy razy więcej niż zarobek na lokatach bankowych.

Czy akcje i jednostki uczestnictwa w TFI są już tanie? Czy warto kupować?

Jak się dziś kupuje, to się prędzej czy później zarobi. Dla mnie to nie ulega wątpliwości. Pozostaje tylko pytanie, czy prędzej, czy później. Myślę, że to już czas na stopniowe, powtarzam stopniowe, zwiększanie portfela akcji. Może jeszcze ceny spadną, ale nie należy się tym przejmować. Trzeba powiedzieć jasno: powrót hossy jest tylko kwestią czasu. Bywała już gorsza dekoniunktura na warszawskiej giełdzie, a jednak od początku lat 90. WIG wzrósł 20-krotnie.

Znany inwestor i jeden z najbogatszych ludzi świata Warren Buffett mawiał: „Nie inwestuję w coś, czego nie rozumiem”. Ta strategia pozwoliła mu uniknąć strat w dobie bańki internetowej. Teraz jednak nie uniknął kosztownych wpadek. Jaka powinna być strategia oszczędzania w dobie tak ciężkiego kryzysu?
Podstawa to jak największa dywersyfikacja oszczędności: obligacje, lokaty, fundusze, akcje, ziemia. Na giełdzie zalecałbym posiadanie akcji dziesięciu spółek z różnych branż i co najmniej 5-letni horyzont inwestycyjny. Mniej spółek i koncentracja na jednej branży to duże ryzyko strat na tak niepewnym rynku.

Czy wróci moda na akcje i fundusze?
Przede wszystkim nie chciałbym tego. Zaangażowanie i wiara w akcje była przesadna i to właśnie zaowocowało kryzysem. Wydawało się, że giełda to maszynka do robienia pieniędzy. Staruszka przychodziła do banku, a pracownica namawiała ją na fundusz akcji małych spółek japońskich. Wiele funduszy musiało zamykać zapisy z powodu wielkiego popytu – nie miały już w co inwestować. To nie była normalna sytuacja.

Drobni inwestorzy sparzyli się mocno, TFI ograniczyły inwestycje, a tacy giganci jak Leszek Czarnecki, Michał Sołowow czy Ryszard Krauze ponieśli olbrzymie straty. Kto będzie nadawał ton giełdzie w najbliższym czasie?

Dysponujące stałym dopływem gotówki fundusze emerytalne. Wielcy inwestorzy, jak ci, o których Pan wspomniał, nie odzyskają już tej pozycji, co przed kryzysem. Oczywiście tzw. drobni ciułacze prędzej czy później zaczną wracać. Jeżeli rozsądny i ostrożny człowiek trzyma pieniądze na 5-procentowej lokacie i widzi, że „głupi” sąsiad zarobił w rok 30 proc. na giełdzie, to zacznie się łamać. I dojdzie do wniosku, że trzeba iść z trendem. Trudno się temu oprzeć.