Uważaj, do kogo zwracasz się po wypadku

Mając 17 lat, połamałem obie ręce, rozwaliłem kolano, miałem wstrząs mózgu, doznałem też paru innych kontuzji w wypadku, który nie ja spowodowałem. W wyniku tego zdarzenia skończyła się moja kariera, nie dostałem się do szkoły mistrzostwa sportowego. Od razu zgłosiło się do mnie z 10 firm walczących o odszkodowania (czekali na mnie jeszcze w szpitalu). Wybrałem najtańszą. Dodatkowo w tym samym czasie sprawca podpisał ze mną drogą mediacji pismo, dzięki któremu nie siedział w więzieniu, a mój wypadek stracił na priorytecie. Rzeczona firma do dzisiaj wysłała dosłownie ze trzy pisma do ubezpieczyciela, w wyniku czego ja dostałem marne 12 tys. zł, a ona zainkasowała 20 proc. prowizji. Niby walczą dalej, choć minęły już 3 lata. Nie wierzę, że coś jeszcze uda się zdziałać. Dochodzę do wniosku, że zamiast z ubezpieczycielem, wolałbym się sądzić z tym, który spowodował wypadek – pewnie dostałbym większe odszkodowanie. ~Bartek

Komentarz:

Jak nie podzielić losu czytelnika i wyjść z podobnego impasu? Niestety sytuacja czytelnika jest nie do pozazdroszczenia. Podpisawszy się pod umową, oddał swoje sprawy w cudze ręce i właściwie nie ma odwrotu. To, że zapisy umowy są dla konkretnego klienta niekorzystne, nie oznacza, że kłócą się z prawem. Gdyby tak było, sprawa mogłaby trafić do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ten przypadek może służyć jako przestroga – warto zrobić wszystko, by nie dopuścić do podobnej sytuacji. Co dokładnie?

Choć takie słowa cisnęłyby się na usta, nie można jednoznacznie skrytykować samej decyzji czytelnika o „wynajęciu” pośrednika do wyegzekwowania odszkodowania. Taki krok jest zwykle podyktowany dezorientacją ofiar wypadku, którą można zrozumieć. Niewiedza co do tego, jak wywalczyć finansową rekompensatę stała się fundamentem działalności firm tego typu. Choć sama idea nie budzi jeszcze zastrzeżeń, to styl, w jakim swoje obowiązki wypełnia część kancelarii odszkodowawczych – już tak. Podobnie jest w przypadku firmy, która zwróciła się do czytelnika.

Podkreślmy – kancelaria zwróciła się do czytelnika, a nie odwrotnie. To częsta praktyka podmiotów z tej branży, na co warto uczulić. Dobrze wiedząc, gdzie znaleźć zagubionego i wystraszonego uczestnika wypadku, niektóre firmy aktywnie szukają klientów, współpracując ze szpitalami czy domami pogrzebowymi. Wykorzystując poczucie bezsilności, namawiają do podpisania dokumentów dających im wiele swobody, praw i środków w zamian za wykonaną pracę. Stając oko w oko z taką propozycją, wypada odłożyć emocje i na bok i na chłodno skalkulować korzyści i koszty.

Koszty są nie bez znaczenia i to w co najmniej potrójnym wymiarze. Po pierwsze – bywa, że zawarty kontrakt zamiast odciążać klienta, nakłada na niego obowiązki, bez których cały proces będzie tkwił w miejscu – w tym organizowanie szeregu dokumentów i zaświadczeń. Po drugie – nieopatrznie podpisanym dokumentem łatwo oddać kancelarii niemal całkowitą kontrolę nad swoim losem, pozwalając na prowadzenie sprawy bez konsultacji czy wiedzy klienta. Staje się on wówczas (nieważne, że wskutek swojej niewiedzy, zewnętrznej presji czy wprowadzenia w błąd) jeszcze bardziej bezbronny, niż kiedy działał po omacku, ale na własną rękę. Po trzecie – wynagrodzenie kancelarii bywa uniezależniane od osiąganych wyników. Maksymalna wysokość prowizji pobieranej przez kancelarie odszkodowawcze nie jest uregulowana prawnie. Niektóre z nich wykorzystują ten fakt, żądając jako wynagrodzenie nawet połowy wywalczonej kwoty odszkodowania.

Wszystko to powoduje, że oddanie walki o odszkodowanie w ręce specjalistów nie zwalnia z czujności co do podpisywanych dokumentów i proponowanych klientowi rozwiązań. Ryzyko nadużyć można próbować ograniczyć, korzystając z usług kancelarii o wyrobionej marce. Ta jednak z reguły naliczy sobie wyższe wynagrodzenie. Kwestią indywidualną pozostaje rozstrzygnięcie, jak dużo można zapłacić za taką usługę.

Nie należy podważać sensu istnienia kancelarii odszkodowawczych – skoro funkcjonuje ich tak wiele, stanowią odpowiedź na potrzeby pewnej grupy klientów. Z gruntu powinny jednak nieść pomoc. Niestety zanim to, warto pomóc sobie samemu, w sposób wyważony dokonując wyboru swojego przedstawiciela.

Źródło: Bankier.pl