W Belgii i Danii czekają na nas tysiące etatów

Eksperci przewidują jednak, że masowych wyjazdów po 1 maja nie będzie, bo ci, którzy chcieli tam pracować, już wcześniej załatwili sobie zezwolenia. – Kraje te mogą jednak przyciągnąć emigrantów z Niemiec czy Wielkiej Brytanii, którzy ostatnio stracili pracę z powodu recesji – przewiduje Justyna Frelak z Instytutu Spraw Publicznych.

Otwarcie rynku pracy to również dobra wiadomość dla Polaków mieszkających w tych krajach.
– Z pewnością część osób, które do tej pory pracowały na czarno, zalegalizuje swój pobyt – przewiduje Zbigniew Radomski, burmistrz Siemiatycz, miasta znanego z masowych wyjazdów mieszkańców do Belgii za chlebem.

Tak stało się chociażby w Wielkiej Brytanii, gdzie od maja 2004 r., czyli od momentu, kiedy kraj ten otworzył swój rynek pracy, do urzędów zaczęli zgłaszać się Polacy od lat pracujący na czarno. Szacuje się, że w Belgii obecnie pracuje w szarej strefie ok. 80 tys. naszych rodaków. Z samych Siematycz na stałe przebywa tam od 2 do nawet 5 tys. z łącznej liczby 15 tys. mieszkańców miasta. Emigranci wbrew recesji nie zamierzają wrócić. – Mimo kryzysu nadal jest sporo pracy dla Polaków – podkreśla burmistrz Radomski.

W Belgii oraz Danii zatrudnienie można znaleźć przede wszystkich w sektorze budowlanym i rolniczym oraz usługach, zwłaszcza przy opiece nad osobami starszymi. W Belgii brakuje też wykwalifikowanych pielęgniarek, które zarabiają tam 6-10 tys. zł na rękę, czyli kwotę nie do pomyślenia w naszym kraju nawet dla lekarzy specjalistów.

Większość Polaków pracuje tam jednak za niższe stawki i jest w stanie odłożyć miesięcznie jedynie do 1,5 -2 tys. zł. Powodem są stosunkowo wysokie koszty życia, sięgające co najmniej 2-2,5 tys. zł miesięcznie na osobę dorosłą. Niewykwalifikowani robotnicy dostają ok. 4,5-5 tys. zł miesięcznie. Specjaliści mogą liczyć nawet na kilka razy wyższe pensje.

Na pierwszy rzut oka Dania wydaje się być bardziej atrakcyjna dla Polaków pod względem zarobków. Wykwalifikowany pracownik budowlany może tam dostać nawet 200 zł za godzinę pracy. Średnie wynagrodzenie w sektorze przemysłowym wynosi aż 13 tys. zł netto. Nawet niewykwalifikowany pracownik może sporo zarobić, bo minimalne stawki zaczynają się od 40-45 zł za godzinę, a więc dwa razy więcej niż w Belgii. Niestety, wysokie zarobki zjadają ogromne koszty życia. Piwo w pubie kosztuje równowartość 30 zł, a skromna kolacja dla dwóch osób w restauracji to wydatek rzędu 350-400 zł. Wynajęcie pokoju kosztuje co najmniej kilka tysięcy złotych miesięcznie. Do tego podatki sięgają 40 proc. płacy, są więc ponaddwukrotnie wyższe niż w Polsce.

Wysokie podatki są też w Belgii, ale przynajmniej pracując tam, na mocy umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, można rozliczać się w Polsce. U nas pierwszy próg podatkowy wynosi tylko 18, zaś w Belgii już 25 proc. Stawki te obowiązują w Polsce do kwoty dochodu nie większej niż 85 tys. zł, zaś w Belgii do równowartości tylko 33 tys. zł. Dzięki temu można zaoszczędzić kilkanaście tysięcy złotych rocznie. Tym bardziej więc zalegalizowanie pobytu po 1 maja tego roku może być opłacalne dla Polaków pracujących na czarno w Belgii.

Z państw Unii Europejskiej jedynie Austria i Niemcy nadal nie otworzyły swoich rynków pracy. Zapowiedziały, że zrobią to dopiero w 2011 r.

Tomasz Dominiak