W dżungli kart

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów chce się dobrać bankom do skóry z powodu sposobów, w jaki te wiążą klientów umowami o karty kredytowe. Prawdę mówiąc świat kart kredytowych w polskim wykonaniu to prawdziwa dżungla zapisów i dowolności ze strony banków.

Okres świątecznych zakupów to dla bankowców złote żniwa jeśli chodzi o sprzedaż flagowego od wielu lat bankowego produktu kredytowego, czyli karty kredytowej. Złote, srebrne, pomarańczowe, platynowe – wybór kart kredytowych to istna tęcza, która zachwyca klientów bankowości detalicznej, w równym stopniu, co możliwości, jakie oferuje im taka karta. Szczególnie w okresie przedświątecznym, kiedy mając w dłoni plastikowy kredyt z pewnością nie zawahają się go użyć. Bez względu na konsekwencje.

Tymczasem świat kart kredytowych nad Wisłą to prawdziwa przygoda dla klientów – wymagająca nie tylko stalowych nerwów, ale również cierpliwości w przypadku chęci rezygnacji z karty. Często bowiem karta okazuje się produktem niemal dożywotnim, którego pozbycie się wymaga od klienta nie tylko jednorazowej spłaty powiększonej o opłatę za kartę, często również także o opłaty za nie wykorzystywanie jej, i całego zestawu opłat karnych związanych z nieterminową, bądź niepełną spłatą.

Problemy klientów z kartami wynikają m. in. z tego, że bankowcy – a chodzi o menedżerów średniego szczebla, którzy są premiowani  za jak największą sprzedaż produktów kredytowych – jeśli tylko mogą, uczynią sprzedaż karty możliwie najbardziej skomplikowaną procedurą dla klienta. Bądź pozornie bajecznie prostą – w obu przypadkach ważny jest efekt końcowy, czyli zadowolony klient, który bankową placówkę opuści z kartą w dłoni, gotów zadłużać się przynajmniej przez najbliższe dwa lata.

Z punktu widzenia sprzedawcy produktu najlepszy jest klient, który ma zdolność kredytową, choć nieszczególnie wysokie dochody. Oznacza to, że będzie korzystał z karty do końca jej ważności, nigdy nie spłacając jej do końca. Wówczas będzie można wysłać mu kolejną, nową kartę, z podobnym limitem i informacją, że aktywuje ją podczas pierwszej płatności, której dokona. A to automatycznie będzie oznaczało przedłużenie umowy o korzystanie z produktu.

Równie ważny jest sam moment podpisania umowy – nawet jeśli bankowiec trafi na świadomego klienta, który punkt po punkcie przeczyta dokładnie całą treść umowy, w tym również informacje o karach czekających go w przypadku ewentualnych opóźnień ze spłatami, to z pewnością oszczędzi sobie konieczność przebrnięcia przez bankowe regulaminy, które również mówią o karach, jakie poniesie w przypadku problemów. Niemal zawsze zdarza się, że zgadza się w ten sposób na podwójne kary, czy bierze na siebie odpowiedzialność za błędne działanie karty i wady systemów informatycznych banków. Często również godzi się na dobrowolne potrącanie składki na ubezpieczenie karty, nie wiedząc, że gwarancje wynikające z tego – nie najtańszego w skali roku – ubezpieczenia i tak przysługują mu w związku z międzynarodowym prawem bankowym, które obowiązuje w Unii Europejskiej.

W najbardziej skrajnych przypadkach klient musi liczyć się z tym, że bank zatrzyma jego kartę. Bądź bez uprzedzenia wypowie mu umowę w związku z niepoinformowaniem banku o zmianie sytuacji finansowej klienta. A taką zmianą niekoniecznie musi być zmiana pracy, czy podpisanie umowy o kredyt u konkurencji. Czasem wystarczy, że… urodzi mu się dziecko, co z punktu widzenia bankowca oznacza, że klientowi zmieniła się zdolność kredytowa.

Źródło: Gazeta Bankowa