W USA początek “window dressing”?

W środę ostrzegałem, że prawdziwą reakcję na wynik posiedzenie FOMC bardzo często widzimy podczas następnej sesji i rzeczywiście chyba tak się właśnie stało. O czwartej też zresztą pojawił się Fed zmieniając w pożądanym przez rynki kierunku ramy i terminy swoich programów pomocowych.

Gracze odrzucili wszystkie wątpliwości (zresztą, jeśli chodzi o inflację na razie urojone) i tłumnie ruszyli kupować akcje. Bardzo wiele czynników bykom pomagało, ale chyba najmocniej jednak zbliżający się koniec półrocza, czyli „window dressing”.  

Zdecydowanie nie mogły bykom jednak pomóc raporty makro. Publikacja ostatecznych danych o PKB w pierwszym kwartale nie miała żadnego wpływu na zachowanie rynków, ale odnotujmy, że spadek został zweryfikowany z – 5,7 na – 5,5 procent. Bardzo słabe były jednak dane mówiące o tygodniowej zmianie sytuacji na rynku pracy. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła do 627 tys. Oczekiwano spadku z 608 do 600 tys. Gracze jednak ten raport zlekceważyli. Wygląda to tak jakby rynek już machnął ręką na rynek pracy i założył, że skoro nawet prezydent Obama mówi, że bezrobocie przekroczy 10 procent to nic dziwnego w tym, że dane są słabe.  

Wystąpienie Bena Bernanke, szefa Fed, przed komisją Kongresu (House of Representatives Oversight and Government Reform Committee) dotyczyło sprawy przejęcia Merrill Lynch przez Bank of America. Szef Fed gęsto się ze swojego postępowania tłumaczył, ale wyszedł z przesłuchania raczej z tarczą, co też nastroje poprawiło. W styczniu wygasa kadencja Bena Bernanke, a przecież rynki wolałyby w czasie kryzysu szefa Fed nie zmieniać.  

Na rynek akcji, oprócz powyższych czynników, wpływały informacje ze spółek i o spółkach. Deweloper, Lennar, poinformował, że zamówienia na domy wzrosły o 63 procent, co poprowadziło do góry cały sektor deweloperów. Środowy raport Bed Bath & Beyond pomagał sektorowi sprzedaży detalicznej. Poza tym JP Morgan podniósł rekomendację innej spółce tego sektora (J.C. Penney). Właściwie jedynym minusem było to, że Goldman Sachs obniżył rekomendację dla Halliburtona.  

Indeksy giełdowe rozpoczęły sesję małym spadkiem (wpływ danych z rynku pracy), ale bardzo szybko byki zabrały się do pracy i po 4 godzinach indeks S&P 500 rósł już o ponad dwa procent. Wtedy to zaczął się powoli osuwać. Byki jednak nie rezygnowały. Pierwsza próba pokonania sesyjnego maksimum nie powiodła się. Druga zresztą też nie, chociaż mało brakowało, a NASDAQ ustanowił nowy rekord sesji. W tej końcówce niedźwiedzie kompletnie straciły chęć do ataków. Dwuprocentowe zwyżki indeksów sygnalizują, że w końcu półrocza byki są nadal bardzo groźne. Układ techniczny się nie zmienił i nie zmieni się dopóki indeks S&P 500 nie pokona 944 pkt., ale atak popytu tak blisko tego poziomu pokazuje, że rynek jest nadal w „byczej” fazie.  

GPW rozpoczęła dzień od wzrostu indeksów, bo gracze reagowali na to, co działo się w nocy w Azji i na wzrost indeksów na amerykańskie indeksy. Wiadro zimnej wody wylali nam jednak na głowy inwestorzy z innych giełd europejskich, gdzie indeksy spadały. Nic dziwnego, że nasze też za nimi poszły. Po publikacji danych makro (sprzedaż, bezrobocie) WIG20 zabarwił się na zielono (dane o sprzedaży były nieco lepsze od oczekiwań), ale przede wszystkim dlatego, że w tym samym czasie indeksy na innych giełdach wróciły do poziomu środowego zamknięcia. Bardzo szybko, po komunikacie chińskiego banku centralnego indeks znowu zaczął spadać.  

Po południu poszliśmy śladem giełd europejskich i WIG20 powoli piął się na północ w nadziei, że Amerykanie pomogą wszystkim giełdom. Był to jednak ruch tak samo nietrwały jak ten obserwowany na innych giełdach, a po publikacji danych z rynku pracy w USA indeksy również u nas ruszyły szybko na południe. Potem, podobnie jak na innych giełdach nie udało się już odrobić strat i sesję zakończyliśmy też podobnie jak inne giełdy, bo spadkiem WIG20 o 0,6 proc. Obrót był mały, a spadek nieznaczący i niezmieniający (negatywnego) obrazu rynku.
 
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi