Zwolennicy ustawy ograniczającej odsetki od kredytów czekają na czwartkowe posiedzenie komisji gospodarki i finansów publicznych od ponad trzech miesięcy. Dwa projekty nowego prawa, opracowane przez parlamentarzystów SLD oraz PiS, wyszły ze specjalnych podkomisji jeszcze w grudniu 2004 r. Od tego czasu utknęły w proceduralnej czarnej dziurze – nie weszły ani pod obrady komisji, ani tym bardziej – całego Sejmu.
Jak podaje „Gazeta” kilkumiesięczna zwłoka sprawiła, że pomysł wprowadzenia górnego pułapu oprocentowania kredytów, który ma pomóc ludziom wpadającym w pętlę kredytową, wisi na włosku. Kadencja Sejmu ma się ku końcowi, a wcale nie jest pewne, czy w czwartek prace ruszą z kopyta. Przewodniczący Szejnfeld liczy się z wnioskami członków komisji o zwrot projektów do podkomisji (w celu wypracowania jednego wspólnego projektu SLD i PiS), o zamówienie u niezależnych ekspertów dodatkowych analiz, a nawet o odrzucenie projektów już teraz.
Jeśli zwolennicy walki z lichwą nie zdołają w czwartek przeforsować szybkiej ścieżki rozpatrywania projektów, te ostatecznie polegną – do września nie uda się już przeprowadzić całej procedury legislacyjnej. Ich szeregi ostatnio zresztą stopniały (serce do projektów straciła część posłów SLD, nie wiadomo też, jak zachowa się PSL i LPR). I to mimo że autorzy projektów ostatecznie zrezygnowali z drakońskiego ograniczenia opartego na odsetkach ustawowych (nielegalne byłoby pożyczanie pieniędzy na więcej niż 16 proc. w skali roku), a w zamian wprowadzili łagodniejszy limit czterokrotności tzw. stopy kredytu lombardowego (granica odsetek przesunęła się do ok. 32 proc.).
Przeciwnicy ustawy antylichwiarskiej, którym w parlamencie przewodzi PO, mają w ręku coraz więcej argumentów. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową w opublikowanym wczoraj raporcie twierdzi, że wejście w życie ustawy antylichwiarskiej nie tylko nie zmniejszy liczby osób mających kłopoty ze spłatą kredytów, ale wręcz może doprowadzić do rozwoju rynku nielegalnych kredytów. A chętnych na pożyczki z szarej strefy na pewno nie zabraknie. IBnGR obliczył, że zadłużenie polskich gospodarstw domowych (w relacji do ich dochodów) jest pięć razy niższe od tego w Niemczech – czytamy w „Gazecie”.