Banki i giełdy to prawdziwe czarne charaktery, przy każdej okazji smagane krytycznymi ocenami internetowej społeczności. Nic więc dziwnego, że obarczone zostały winą za błyskawiczną przecenę akcji Facebooka. Jak do tej pory najbardziej spektakularny debiut giełdowy tego roku przebiega pod znakiem kilkunastoprocentowych spadków. Godzi to pośrednio w nasze, internautów, poczucie własnej wartości.
W samolocie można poczytać – WSJ i GW
Podróże lotnicze pozwalają (ze względu na dziwny zakaz używania gadżetów w trybie on-line) na odnowienie przyjaźni z prasą tradycyjną. Samo obcowanie z tym, zapomnianym po części, medium to pozytywne doświadczenie. Gazety (w moim przypadku była to Gazeta Wyborcza i The Wall Street Journal) stanowią namacalny dowód, że mimo narastającego tempa zmian funkcjonują nadal rzeczy podobne do tych sprzed lat. W dobie eksplodujących narzędzi internetu „społecznościowego” media papierowe mają zasadniczą wadę – trudność we współdzieleniu („sharowaniu”) treści. A treści są często ciekawe i zaskakujące. Na przykład: strona główna The Wall Street Journal (Europe) z 22 maja krzyczy: „Focus on Bankers as Facebook Slips 11%”.
Morgan Stanley nie odrobił lekcji …
Zamiast perfekcyjnego pierwszego dnia oferty publicznej (10-15% wzrostu nad cenę z oferty) ulubieniec internetu ledwo utrzymał się na plusie, w poniedziałek zanurkował o ponad 10% i kontynuował spadki we wtorek. The Wall Street Journal cytuje poglądy inwestorów, że Facebook i jego bank (w tym wypadku Morgan Stanley) zdecydowanie przeszacowali popyt oferując w ostatniej chwili zwiększoną pulę akcji. Jeden z funduszy hedgingowych miał ich otrzymać nawet pół miliona więcej niż oczekiwali jego zarządzający. Dodaje też wypowiedzi analityków, że oferta powinna być dwukrotnie mniejsza. Jak łatwo zgadnąć winny jest przede wszystkim bank, który jako lider oferty powinien wziąć na siebie odpowiedzialność.
… a potem się zagapił
Kolejny zarzut wobec banku to brak (zauważalnej przez rynek) reakcji na słaby przebieg notowań. Chociaż gazeta pisze, że bank gwarant nie ma prawnego obowiązku walki o pozytywny przebieg wydarzeń, to przypomina, że jest to powszechna praktyka giełdowa. Tak więc Morgan Stanley powinien rozpocząć zakupy by organizowany przez niego debiut zakończył się „na plusie”. Co więcej, w artykule znajdziemy enigmatyczne dość stwierdzenie, że w zależności od umowy i banku (sic!) takie wsparcie kursu może być kontynuowane także w kolejnych dniach. Na zarzut, że Morgan Stanley uchylił się od tradycyjnych obowiązków można by złośliwie odpowiedzieć, że przecież Facebook to nie zwykła, tradycyjna spółka, więc dlaczego jej oferta ma poddawać się tradycji.
Winny jest także NASDAQ
Kolejny czarny charakter to NASDAQ i jego systemy. Inwestorzy oczekują obecnie rekompensaty strat wynikających z błędnie działającego systemu zleceń. Niektórzy z nich, handlujący akcjami Facebooka w dniu oferty (piątek) do poniedziałku nie mieli żadnej informacji, czy ich zlecenia zostały zrealizowane. W innych przypadkach w ogóle nie doszło do transakcji. Ponieważ niektórzy kupowali w piątek akcje z nadzieją na wzrost i z planem szybkiego cięcia strat (które trzeba było realizować jeszcze tego samego dnia) to ich żądania mogą być całkiem pokaźne. Póki co rzecznik NASDAQ wspomina o około 13 mln dolarów, chociaż wg informacji The Wall Street Journal może to być kwota niedoszacowana.
Kozły ofiarne – przeniesienie odpowiedzialności
Oferta publiczna to skomplikowany proces, a pierwsza wycena kształtuje się zasadniczo w podażowo-popytowej interakcji. Strona podażowa z reguły chce dobrze sprzedać, a popytowa – kupić. Na rynku publicznym w proces angażuje się też trzecia strona – podmioty umożliwiające organizację i realizację transakcji. Morgan Stanley i NASDAQ należą w tym wypadku właśnie do tej trzeciej „realizacyjnej” grupy. Już na pierwszy rzut oka zrzucanie całej odpowiedzialności na operacyjnych uczestników oferty budzi wątpliwości. Inwestowanie w pierwotnej ofercie publicznej to gra podwyższonego ryzyka. Inwestowanie w świeżym trendzie spadkowym, w nieznanym (z punktu widzenia historii giełdowej) segmencie, w momencie globalnej niepewności – to już zdecydowanie gra o cechach hazardu. Akceptacja wyśrubowanej wyceny wskazuje na przekroczenie granic akceptowalnego ryzyka. Chociaż inwestorzy podejmują ryzyko (z nadzieją na zyski) na własny rachunek, to jednak nikt nie lubi się mylić. Tak więc, kiedy ryzyko straty zmaterializowało się już drugiego dnia notowań, trzeba było znaleźć kozły ofiarne. Najlepiej wśród instytucji o zszarganej opinii – banków i giełd.
Kolejny trick – wyparcie
Oprócz przeniesienia widać też jak na dłoni kolejny psychologiczny mechanizm – wyparcie. Przerzucenie odpowiedzialności na bank i giełdę pozwala ignorować fakt, że (przynajmniej w świetle dotychczasowych faktów) realna wartość Facebooka jest znacznie niższa od tej wymarzonej przez internautów i analityków. Tego samego dnia co The Wall Street Journal także GazetaWyborcza poświęciła sporo powierzchni debiutowi Facebooka, publikując tekst „Mitologia Facebooka”. Oczywiste fakty nierealnych wycen (np. Facebook ma wartość oferty kilkanaście razy większą od KGHM mimo mniejszych przychodów i zysków), zawyżone wskaźniki (kilkakrotnie w porownaniu z Google) i bolesne lekcje z historii mediów społecznościach (degeneracja MySpace) zostały przytoczone przez gazetę, ale czy trafiły do admiratorów nowej ekonomii? W tym samym tekście mamy przecież wyrażoną opinię, że jeśli przychody Facebooka będą nieprzeciętnie rosły, to obecne wyceny są uzasadnione. Wszystko pięknie, ale brak przekonującej argumentacji dlaczego właściwie te przychody miałyby nadzwyczajnie rosnąć.
Dlaczego niektórzy tak boją się przyznać, że aktualna cena Facebooka to gigantyczna pomyłka? Dlaczego ignorują prawie 20% spadek wartości akcji w ciągu praktycznie dwóch dni?
Może dlatego, że zasada, jakoby postęp był zjawiskiem bezwzględnie pozytywnym została nam silnie wszczepiona przez system edukacji. Jeśli fakty przeczą przewadze nowej ekonomii nad starą – tym gorzej dla faktów. Przecież nowe jest zawsze lepsze od starego.
Jesteśmy przeszacowaną inwestycją?
A może dlatego tak trudno nam przyznać, że przeceniliśmy wartość Facebooka, ponieważ oznaczałoby to, że przeceniliśmy także naszą wartość jako ludzi – jego pojedynczych użytkowników? Przecież podstawą wyceny firmy była liczba i wartość użytkowników oraz interakcji między nimi. Jeśli my sami, nasze dane, nasze kontakty i nasi znajomi w ciągu kilku dni straciliśmy jedną piąta wartości, to jak można się z tym dobrze czuć? Niewidzialna ręka rynku zweryfikowała nasze wewnętrzne wyceny. Okazuje się, że czytając komentarze naszych przyjaciół, naciskając na „Like it”, czy zmieniając facebookowy status nie dostarczamy aż takiej wartości dodanej jak sądziliśmy. Co gorsza ta wartość spada z dnia na dzień, wraz z nurkującymi akcjami Facebooka http://www.bankier.pl/wiadomosc/Akcje-Facebooka-nurkuja-na-gieldzie-2550964.html
PS
22 maja akcje Facebooka zamknęły się na poziomie 31 USD – co daje spadek dzienny 8.9% http://www.nasdaq.com/symbol/fb/historical
Wojciech Bolanowski,
Dyrektor Zarządzający kierujący Pionem Bankowości Elektronicznej w PKO Banku Polskim
Źródło: PR News