Za, a nawet przeciw

W miniony wtorek około godz. 19.00 u menedżerów instytucji finansowych rozdzwoniły się telefony. Przez całą Polskę finansową przetaczało się jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego Rada Nadzorcza banku PKO BP odwołała prezesa Jerzego Pruskiego niespełna tydzień po tym, jak Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy udzieliło mu absolutorium? Dlaczego odwołanie nastąpiło kilka dni po tym, jak ta sama Rada chwaliła prezesa, choć wcześniej publicznie zrugała za pomysł wypłaty całego zysku za ubiegły rok?

Na posiedzeniu Rady Nadzorczej poleciały dwie głowy – oprócz Jerzego Pruskiego pracę stracił wiceprezes Tomasz Mirończuk. Obaj odchodzą z banku i kto wie, czy nie z „wilczymi biletami”. Komisja Nadzoru Finansowego zagroziła bowiem, że jeśli zarząd zaproponuje na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy wypłatę dywidendy z ubiegłorocznego zysku banku, KNF nie będzie pozytywnie opiniować ich kandydatur do zarządów spółek zajmujących się działalnością w sektorze finansowym. A to oznacza wizję wcześniejszej emerytury dla jednego i drugiego, bowiem mimo ostrzeżeń KNF zarząd zaproponował wypłatę dywidendy, co może znacznie osłabić nie tylko największy polski bank, ale i cały sektor bankowy w kraju.
Pełnienie obowiązków prezesa (do czasu rozstrzygnięcia konkursu na wakujące stanowiska) Rada Nadzorcza powierzyła dotychczasowemu wiceprezesowi odpowiedzialnemu za bankowość detaliczną – Wojciechowi Papierakowi.

W najbliższych tygodniach Rada Nadzorcza ogłosi konkurs na wakujące miejsca w zarządzie. Ogłosi w tym lub kolejnym składzie – przedstawiciele Skarbu Państwa nie ukrywają, że Radę Nadzorczą może czekać równie nieoczekiwane odwoływanie jej członków. Wszystkich, bądź większej części.
Gdzie drwa rąbią…

W zachowaniu Rady Nadzorczej PKO BP bezspornie kryje się zagadka. Zaledwie dwa tygodnie temu wnioskowała skwitowanie wszystkim członkom zarządu, komplementując przy tej okazji zasługi dla banku prezesa Pruskiego. Co się takiego stało w banku, że Rada tak diametralnie zmieniła zdanie? Otóż w samym baku – nic. Ale taż nie jest tajemnicą, że wokół banku od dłuższego już czasu toczy się wojna: ścierają się dwie siły i dwa różne interesy.

Przypomnijmy, że jeszcze nie tak dawno Rada Nadzorcza krytykowała pomysł zbyt drogiej akwizycji planowanej przez Jerzego Pruskiego. Chciał on bowiem odkupić od Amerykanów AIG Bank Polska. Radzie nie podobał się również pomysł przeznaczenia na dywidendę całego ubiegłorocznego zysku – czyli niemal trzech miliardów złotych. Skończyło się na miliardzie i zapowiedziach kolejnej, zaliczkowej transzy, ale też prawdą jest, że w PKO BP starły się dwie wizje – równoprawne z właścicielskiego punktu widzenia. Pierwsza – to wizja ministra finansów Jacka Rostowskiego, który był zainteresowany pozyskaniem od banku możliwie największych środków dla załatania dziury budżetowej i druga – ministra skarbu, Aleksandra Grada, który jako odpowiedzialny za jak najlepszą kondycję spółek z udziałem Skarbu Państwa wolałby przeznaczyć zysk na zabezpieczenie działalności banku i jego rozwój.
Nie pomógł nawet kompromis brawurowo przeprowadzony na ostatnim Walnym przez Jerzego Pruskiego, który namówił właścicieli na to, żeby wypłacili sobie trzecią część zysku za ubiegły rok, zaś pozostałą kwotę rozdysponowali dopiero po planowanej na jesień nowej emisji akcji banku, która w założeniach miała spółkę znacznie dokapitalizować.

Po Walnym wydawało się, że wszyscy są zadowoleni. Nawet grzmiące przed planowanym Walnym instytucje – Narodowy Banki Polski oraz Komisja Nadzoru Finansowego – dyskretnie przemilczały decyzje właściciela nie chwaląc ich, ale również nie ganiąc specjalnie.

Co jest grane?

Ministerstwo Skarbu już nie ukrywa, że oczekuje od okrojonego i z natury rzeczy tymczasowego zarządu banku zwołania na sierpień Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy. A na nim głównym punktem porządku obrad będą zmiany w składzie Rady Nadzorczej. Już tylko dla porządku przypomnijmy: większościowy udziałowiec banku, którym jest Ministerstwo Skarbu, ma również większość w Radzie Nadzorczej. Czy skasowanie Pruskiego i Mirończuka było realizacją woli większościowego udziałowca, czy też dezynwolturą członków RN, w większości powołanych wszak przez Ministerstwo Skarbu? Zapowiedź zmian w składzie Rady Nadzorczej banku wskazywałaby na niezadowolenie większościowego udziałowca i prostą odpowiedź, że chodzi o ową dezynwolturę. Ale w funkcjonowaniu banków, zwłaszcza mających państwowego i w dodatku dominującego właściciela, nie ma dzisiaj nie tylko prostych pytań, ale zwłaszcza prostych odpowiedzi.

Na razie – i to jest decyzja ostateczna – za dwa miesiące z bilansu banku zniknie miliard złotych, z czego ponad połowa trafi do budżetu państwa. To nie koniec wypłat. Walne – po decyzjach zarządu – zdecydowało się również wypłacić do końca grudnia 2-miliardową zaliczkę z zysku wypracowanego w tym roku, już po planowanej emisji nowej serii akcji, która ma znacznie dokapitalizować instytucję.

Pytanie jednak, czy po tak dramatycznych zmianach plany pozyskania pieniędzy z GPW będą miały realną szansę na realizację? A chodzi o niebagatelne plany. Według strategii na ten rok przygotowanej przez byłego już prezesa Pruskiego, dochody z emisji akcji miały mieścić się w przedziale od 5 do 6 mld zł. To pozwoliłoby na pokrycie „strat” związanych z wypłatą dywidendy obecnym właścicielom.

Plany, plany…

Jeśli przyjrzeć się ostatnim kilku latom działalności kolejnych zarządów PKO BP to widać, że razem z odchodzącym zarządem umierały plany – nawet te najciekawsze. Jeden z byłych prezesów – kto wie, czy nie najlepszy z dotychczasowych – młody Rafał Juszczak ambitnie chciał rozwijać sieć bankową za granicami Polski. Przede wszystkim w miejscach, gdzie była i jest najsilniejsza grupa Polaków emigrujących w poszukiwaniu pracy. Na pierwszy ogień poszła Wielka Brytania, gdzie po współpracy z angielskimi bankami PKO BP doczekał się pierwszej, i jak na razie jedynej dużej, zagranicznej placówki. Juszczakowi nie udało się zmienić logo banku, ani wyremontować ważnej dla warszawiaków rotundy.

Kolejne zarządy miały budować – na bazie banku PKO BP – polską supergrupę kapitałową. Połączony z PZU i Bankiem Pocztowym – PKO BP miał stać się gigantem zauważalnym na mapie największych instytucji finansowych w Unii Europejskiej. W Polsce bank stałby się nie do pokonania. W połączeniu z siecią Banku Pocztowego, który swoje usługi świadczy w okienkach pocztowych, a często również przez samych listonoszy, bank stałby się liderem w polskich finansach, do którego kolejny na liście miałby cały ocean dystansu.

Zamiast realizacji tych ambitnych planów dzisiaj okazuje się, że PKO BP traci na wartości na GPW i w ocenach międzynarodowych instytucji ratingowych. Na początku lipca agencja ratingowa Moody’s zmniejszyła oceny pięciu polskich banków. Najbardziej stracił w oczach analityków właśnie bank PKO BP, który ma obecnie nieco gorszy standing finansowy niż jego największy konkurent – bank Pekao.

Porównanie z konkurentem ma o tyle znaczenie, że wśród analityków coraz częściej pojawia się głos, że takie zachwianie pozycją banku nie było przypadkowe. Jerzy Bielewicz, prezes stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek” formułuje to wprost: – Każdy niepokój związany z PKO BP osłabia pozycję banku na rynku. Szczególnie wobec wyjątkowo wpływowej włoskiej grupy UniCredit i jej banku Pekao SA.

Pytań odnośnie wyjątkowo niezrozumiałych decyzji rządu w sprawie banku PKO BO jest zresztą więcej. Wciąż bez odpowiedzi pozostają pytania posła PSL Janusza Piechocińskiego o powiązania ostatnich wydarzeń z zamachem na złotówkę dokonanym przez doradcę rządu ds. PKO BP banku JP Morgan.

PAWEŁ PIETKUN