Rok temu, 15 września, bank Lehman Brothers ogłosił swoją upadłość. To dokładna data pojawienia się kryzysu finansowego czy tylko taki symboliczny, umowny termin?
Każde wydarzenie międzynarodowe ma swoją datę symboliczną i taką jest wspomniany 15 września i związany z nim upadek wielkiego banku Lehman Brothers. To jednak tylko poważny objaw kryzysu, a nie jego przyczyna.
Wielu obserwatorów przestrzegało już wiele lat temu przed tym, co może się wydarzyć. Kryzys nadciągał od dawna?
Wydarzenie to uświadomiło nadzwyczajną i niekoniunkturalną głębię tego kryzysu. Jego symptomy, lekceważone przez wiele lat, zaczęły się nasilać gdzieś po 2001 roku.
W czym się przejawiały?
Narastał tzw. bąbel spekulacyjny pompowany masowym udzielaniem kredytów hipotecznych oraz duża skala kredytów, które nie były spłacane.
Czy informacja o upadłości tak wielkiej instytucji spowodowała, że ścierpła Panu skóra na plecach? To jednak był szok.
Rzeczywiście, upadek Lehman Brothers zaczął w nas budzić niemiłe wspomnienia Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX wieku. W związku z tym skłonił rządy wielu krajów do bardziej kategorycznej interwencji na rynkach finansowych łącznie z dokapitalizowaniem, a niekiedy nacjonalizowaniem banków. Robiono to po to, by uniknąć masowej paniki drobnych ciułaczy. A ona była objawem wielkiej spirali kryzysowej lat 30.
Czy to była dobra droga? Zakładam, że Pan, znany liberał, raczej jej nie pochwala?
Jest to krok kosztowny z punktu widzenia następstw. Natomiast nieunikniony w warunkach tego gigantycznego lęku, jaki pojawiał się w tej sytuacji na całym świecie, a w szczególności w krajach rozwiniętych gospodarczo. Był on niewystarczający, ponieważ najważniejszym kolejnym krokiem mającym na celu uspokajanie nastrojów były gwarancje rządowe dla oszczędności złożonych w bankach. Na początku składano je w formie pewnego wyścigu deklaracji i licytacji rządów państw europejskich, a potem już oficjalnie, na szczeblu międzyrządowym, gdy ustalono minimalną gwarancję dla depozytów.
Jak ocenia Pan skuteczność tych zabiegów? Panika jednak nie wybuchła.
Te działania skutecznie zatrzymały panikę, choć nie zatrzymały spadku zaufania do instytucji finansowych. Były najwyżej pewną protezą zbudowaną w formie gwarancji rządowych dla tego, co jest fundamentem gospodarki rynkowej, a więc zaufania. Ludzie trzymali swoje depozyty w bankach nie dlatego, że mieli do nich zaufanie, ale dlatego, że otrzymali rządowe gwarancje finansowe dla swoich pieniędzy. Dlatego zarówno wspomniane koło ratunkowe rzucone wielu bankom poprzez dokapitalizowanie czy nacjonalizację, jak również rządowe gwarancje dla depozytów uzgodnione na szczeblu europejskim trzeba widzieć razem.
To uratowało przed jakąś katastrofą?
To one w skali masowej odwróciły bieg wydarzeń.
Czy kryzys czegoś nauczył tych, którzy odpowiadają za kryzys – bankowców i twórców inżynierii finansowej? Za ich błędy zapłacili podatnicy, i to słono.
Dlatego do zadań państw narodowych i uzgodnień międzynarodowych należy dziś dokonanie takiej regulacji systemu finansowego, aby w przyszłości uniknąć podobnych zagrożeń. Na samoregulację bym jednak nie liczył. Pomimo tego wstrząsu widać przecież, że miliardy pomocy publicznej przekazywane bankom konsumowane są jako bonusy. Można więc mówić o pewnej nienaprawialności tej grupy menedżerskiej, która buduje swoje premie z pomocy publicznej. To skrajnie nieetyczne, co wzbudziło kontrreakcję w Berlinie i Paryżu.
Polska wychodzi z tych perypetii obronną ręką, choć nie brakowało bardzo trudnych tygodni dla złotego. Kryzys nas nie dotknął, bo jesteśmy zapóźnieni i nie konsumujemy na potęgę i na kredyt?
Polska jest spóźnionym uczestnikiem globalizacji rynków finansowych. To akurat zadziałało na naszą korzyść. Mamy dziś bardziej konserwatywną bankowość, mniej dotkniętą toksycznymi aktywami i mniej zaangażowaną w nowoczesne usługi finansowe. Poza tym rzeczywiście ukredytowienie gospodarki było dużo mniejsze. Mniejsze było także, gdy porównamy to choćby z naszymi sąsiadami z Europy Środkowo-Wschodniej, otwarcie jej na rynek zewnętrzny. Zacofanie zadziałało więc na naszą korzyść, ale nie jest to wskazówka na przyszłość – ani dla świata, ani dla Polski. Choć oczywiście nie zawsze to, co umownie uważamy za postęp, jest nim w rzeczywistości.
Czy w najbliższej przyszłości powrócimy więc do paradygmatu oszczędzania i książeczki PKO, czy jednak wciąż dominować będzie kult karty kredytowej i konsumpcji?
Nie sądzę, by świat zmienił styl życia i powrócił do oszczędzania. Doświadczenie kryzysu nakazuje większą asekurację tam, gdzie mamy do czynienia z większością, a więc graczem niedoinformowanym. A więc takim, który szuka bezpiecznej lokaty dla swoich oszczędności. To jednak nie zatrzyma rozwoju usług finansowych dla tych, którzy skłonni są do ryzyka i szybkiego zysku.
A więc jednak zawirowania na rynkach finansowych czegoś nauczyły, przynajmniej rządy poszczególnych państw i organizacje międzynarodowe takie jak UE. Czy ich działania będą skuteczne?
Na pewno obserwujemy dzisiaj jedno, że świat pokryzysowy rozdwoił się na bardziej przejrzyste rynki finansowe, których udziałowcami są drobni ciułacze szukający bezpieczeństwa dla swoich oszczędności. Drugą stroną tego świata jest jego część z usługami finansowymi dla szukających szybkich zysków i ryzyka. I tego obszaru skutecznie uregulować się po prostu nie da. Ani w skali państwa, ani w skali Unii Europejskiej.
Dlaczego?
Jeśli Unia drastycznie ograniczyłaby ich rozwój, to będą one dostępne spoza jej terytorium. Tego zatrzymać się nie da.