Zaraźliwy optymizm ze szczytu G20

W USA czwartkowa sesja rozpoczęła się od dużych wzrostów indeksów. Amerykanie poszli drogą wskazaną wcześniej przez Azjatów i Europejczyków. Teoretycznie powody były dwa: wyniki szczytu G20 i decyzje Financial Accounting Standardy Board (FASB). Praktycznie znacznie miała rzeczywiście (oczekiwana) decyzja FASB (o tym niżej) i nadzieje na poprawę sytuacja w gospodarce (wynik wielu programów pomocy).

Dane makro też trochę pomogły, ale nie były jednoznaczne. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła z 652 do 669 tysięcy (oczekiwano, że prawie się nie zmieni). Ilość Amerykanów pobierających zasiłek wzrosła do rekordowego poziomu 5,73 mln. Jednak dane o zamówieniach fabrycznych były optymistyczne. Zamówienia wzrosły (po raz pierwszy od siedmiu miesięcy) o 1,8 proc., a oczekiwano spadku. 

Popatrzmy teraz, czego dokonała robocza sesja szczytu G20. Liderzy krajów tworzących tę grupę zgodzili się wesprzeć globalny handel pakietem kredytów i gwarancji na kwotę 250 mld USD (w ciągu dwóch lat). Niby doskonała informacja, ale problem w tym, że zahamowanie handlu wynika ze spowolnienia gospodarczego, a nie z braku środków na handel. Nie ulega jednak wątpliwości, że taka pomoc się przyda. Poza tym ustalono, że fundusze MFW zostaną zwiększone trzykrotnie (do 750 mld USD). O 250 mld USD zwiększy się program SDR (też w MFW). MFW będzie też mógł zaciągać kredyty w bankach komercyjnych. 

Oczywiście uczestnicy szczytu przyrzekli sobie solennie, że nie będą stosowali protekcjonizmu. Przypominam jednak, że to samo mówili w końcu zeszłego roku, a od tego czasu wprowadzili 47 różnych regulacji protekcjonistycznych (dane Banku Świtowego). Zapowiedzieli też znaczne zwiększenie regulacji rynków finansowych (również sektora „shadow banking” wraz z funduszami hedżingowymi). Każdy kraj ma to zrobić we własnym zakresie „wtedy, kiedy sytuacja się uspokoi”. Zapowiedziano też stworzenie globalnego organu monitorującego sytuację na rynkach finansowych oraz utworzenie „czarnej listy” rajów podatkowych, które zostaną objęte sankcjami, 

Komunikat oczywiście promieniał optymizmem. Mówiono o „historycznym kompromisie, a Nicholas Sarkozy stwierdził nawet, że „szczyt przeszedł jego oczekiwania”. Musiały to być bardzo ograniczone oczekiwania, bo co prawda dobrze, że szczyt postanowił podjąć opisane wyżej działania, ale bardziej istotne jest to, czego nie zrobił i kiedy i jak państwa zrobią to, do czego się zobowiązały. Do wprowadzenia sensownych regulacji rynków finansowych jest jeszcze długa droga, a lobbyści zrobią wszystko, żeby były bardzo ograniczone. Jak sobie świat poradzi z rajami podatkowymi to też jeszcze zobaczymy – nie będzie to proste. Nie ustalono nic w sprawie reformy MFW (większy wpływ np. Chin) i nie osiągnięto kompromisu w sprawie środków stosowanych do zwalczanie kryzysu. Nie powiedziano też nic o zwalczaniu zmienności na rynkach walutowych. Prawdę mówiąc prawdziwym sukcesem było to, że szczyt zakończył się bez spodziewanych rozdźwięków między Stanami Zjednoczonymi i Wielka Brytanią, a Francją i Niemcami. Po prostu znaleziono najmniejszy wspólny mianownik, bo celem szczytu było pokazanie jedności i danie nadziei. I ten cel został osiągnięty. Z pewnością nie można mówić o zbudowaniu nowego ładu w światowych finansach, czyli nowego Bretton Woods. 

Gdyby rynki uwierzyły w to, co zostało postanowione na szczycie to powinny zareagować spadkami. Ostre regulacje i sankcje wymierzone w raje podatkowe nie są tym, co fundusze inwestycyjne pokochają. Nastroje jednak były takie, że gracze postanowili tego nie zauważyć. Zauważyli za to decyzje FASB. Ten organ regulacyjny (nasz KNF?) postanowił, że w księgowości nie będzie obowiązywała reguła „mark to market” zgodnie z która w księgach aktywa wyceniane były zgodnie z ich wartością ustalaną przez rynek. Teraz niektóre aktywa będą mogły być ustalane przez na przykład banki zgodnie z teoretycznymi wycenami ich wartości. Mało tego – te zasady będą działały wstecz. Inaczej mówiąc usankcjonowano kreatywną księgowość, dzięki której zyski banków w pierwszym kwartale wzrosną o więcej niż 20 procent. Nic dziwnego, że FASB miał problemy – przyjęto tę regulację stosunkiem głosów 3:2. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że indeksy tak mocno wzrosły? Wszystkie sygnały kupna zostały dodatkowo wzmocnione. Indeks S&P 500 będzie dążył ku 1.000 pkt. 

GPW rozpoczęła czwartkową sesję tak jak tego można było oczekiwać, kiedy widziało się optymizm rynków globalnych. Indeks WIG20 błyskawicznie wzrósł o cztery procent. Po trzygodzinnej stabilizacji indeks zaczął zwiększać skalę zwyżki, ale nadal można był mówić o stabilizacji pod poziomem 1.600 pkt. Cały rynek rósł jak na drożdżach. Taki szeroki rynek poparty dużym wzrostem obrotu sygnalizował, że naprawdę nadeszły lepsze czasy dla akcji. Nawet chwilowe pogorszenie nastrojów na innych giełdach i mniejsze od oczekiwań cięcie stóp przez ECB niczego na naszym rynku nie zmieniło. 

Przed publikacją danych w USA WIG20 podjął kolejną próbę ataku na poziom 1.600 pkt. Dane były jednak zbyt słabe, ale tuż przed rozpoczęciem sesji w USA to przedsięwzięcie się udało. WIG20 rósł wtedy już o ponad 5 procent. Trudno nawet wyróżnić jakąś branżę, ale z pewnością najsilniejsze były banki i sektor surowcowy. Po rozpoczęciu sesji w USA nasz rynek wszedł w fazę euforii. WIG20 wzrósł o 7 procent i jednym ruchem odrobił wszystkie straty i wrócił do poziomu z czwartku sprzed tygodnia. WIG20 ma już tylko 100 punktów do linii bessy idącej od listopada 2007 roku. Jej przełamanie (uważam, że do niego dojdzie) sygnalizowałoby, że rozpoczęła się korekta całej bessy.
 
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi