Złoty wzmacnia się coraz szybciej i to nie tylko do dolara, co byłoby po pierwsze korzystne dla gospodarki (ochrona przed wzrostem cen surowców), a po drugie wynikałoby z trendów na rynkach światowych. Wzmacnia się również w stosunku do euro, a to już nie jest pozytywem, bo zmniejsza konkurencyjność naszego eksportu hamując rozwój gospodarczy. Różne są szacunki opłacalności eksportu, ale generalnie mieści się gdzieś między 4,15–4,20 PLN. Do tej strefy właśnie dotarliśmy. Trzeba brać pod uwagę, że gospodarka Polski eksportem stoi (70 procent eksportu idzie do strefy euro), bo popyt wewnętrzny jest nadal dosyć słaby. Jak może być zresztą mocny przy bliskim 19 procent bezrobociu? Jest jeszcze i inny aspekt siły złotego. Dzięki temu importowane produkty są tańsze, więc konsumenci je kupują, przez co rośnie import. To po pierwsze zwiększy deficyt obrotów bieżących (widzieliśmy już sygnał w danych za wrzesień), a po drugie, kupując produkty zagraniczne, importujemy bezrobocie. Tak naprawdę bardzo silny złoty korzystny jest jedynie dla importerów i tych kredytobiorców, którzy wzięli kredyty w walutach.
Świetlana przyszłość
Siła naszej waluty wynika z kilku powodów. Po pierwsze na świecie panuje moda na „nowe kraje” Eurolandu. Waluty Czech i Węgier też biją rekordy. Oczekuje się, że te „nowe kraje” czeka świetlana przyszłość, że napłynie na nie dużo inwestycji bezpośrednich i w związku z tym ich waluty będą się wzmacniały. Trzeba jednak zauważyć, że we wszystkich krajach gospodarki słabną, a zryw przedakcesyjny nie musi i według mnie nie przełoży się na trwale ożywienie gospodarcze szczególnie, że na świecie gospodarki też się cofają. Po drugie nasze stopy procentowe są wyższe niż te w Eurolandzie czy w USA, a skoro nasz kraj jest już w UE to traktowany jest jako bezpieczny i inwestorzy lokują pieniądze w obligacje korzystając z relatywnie wysokiej ich rentowności. Po trzecie korzystają z poprzednich dwóch czynników spekulanci licząc na szybki i duży zysk i nadmiernie wzmacniając złotego. Co to znaczy „nadmiernie” tego, co prawda nikt dokładnie nie wie, ale nie przypadkiem wiele krajów z USA i Japonią na czele dba o to, żeby mieć słabą walutę. Dbają w ten sposób o rozwój gospodarczy i o rynek pracy.
Każdy ciągnie w swoją stronę
Jak jest u nas? Otóż u nas jest bałagan i każdy ciągnie w swoją stronę. Trudno nawet podzielić wypowiadających się według instytucji. Popatrzmy na NBP. Wiceprezes Krzysztof Rybiński stwierdził niedawno, że z analiz NBP wynika, iż złoty jest przewartościowany, jego siła wynika w dużej części ze spekulacji, a obecna zmienność jest niepokojąca. Powiedział również, że bank centralny, jeśli aprecjacja kursu wpłynęłaby na zbyt mocne zduszenie inflacji, może interweniować. Jednak prezes NBP Leszek Balcerowicz twierdzi, że polityka nieinterwencji na rynku walutowym dobrze Polsce służyła i służy. Jeszcze gorzej jest w rządzie. Premier Marek Belka powiedział, że tempo wzrostu gospodarczego może zwolnić, ponieważ stopy procentowe są bardzo wysokie, a wzmacniający się złoty może stanowić „zabójcze” zagrożenie dla eksportu. Zapowiedział ponadto rozmowy z RPP oraz NBP na temat polityki kursowej. Jerzy Hausner stwierdził, że rząd może prosić bank centralny, by sprzedawał złotego, gdyby jego wzmocnienie szkodziło eksporterom. A co na to Mirosław Gronicki, minister finansów? On z pełną dezynwolturą oznajmia, że nawet 4,10 PLN za euro nie jest dla gospodarki groźne. Twierdzi, że „mocny złoty nie szkodzi gospodarce. Złoty jest mocny ze względu na swoje fundamenty”. Podobnie mówi wiceminister finansów Wiesław Szczuka, a całe Ministerstwo Finansów w aktualizacji Programu Konwergencji oczekuje, że w 2005 roku może dojść do zacieśnienia polityki pieniężnej, co siłą rzeczy złotemu pomaga.
Czas spekulantów
Wygląda to wszystko niezwykle niepoważnie, a spekulanci korzystają z każdej wypowiedzi korzystnej dla złotego, żeby go wzmocnić. Wiadomo, że rządowi chodzi o niskie wycenienie zadłużenia zagranicznego (na 31.12), ale obawiam się, że panowie, którzy pomagają spekulantom wzmacniać złotego nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że rynki finansowe potrafią bardzo szybko zajść tam, gdzie mało kto chciałby je widzieć i potem żadne odkręcanie sprawy już nie pomoże. Na wykresie koszyka złotego (mieszanka euro i dolara) widać, że powstaje formacja podwójnego szczytu. Gdyby się wypełniła to złoty wzmocniłby jeszcze o 20 procent w ciągu dwóch lat. A tego gospodarka by już nie wytrzymała. W tej sytuacji należy natychmiast skoordynować wszystkie wypowiedzi i działać w kierunku osłabienia złotego. Jeśli to nie pomoże to trzeba interweniować. Ale można się poważnie obawiać, że pod obecnym kierownictwem do takiej interwencji długo nie dojdzie.
Piotr Kuczyński
kierownik działu analiz i doradztwa
Warszawska Grupa Inwestycyjna S.A.