Dynamiczne wzrosty wartości złotego z połowy roku zostały wyhamowane. Za euro płacimy raz 4,1 zł, innym razem 4,3 zł, za dolara albo 2,7 zł lub 3 zł. Tak czy inaczej – nasza waluta już nie zyskuje, ale też (póki co) nie traci. Analitycy nazywają to trendem bocznym lub konsolidacją.
Wydawało się, że bardzo mocny spadek kursu dolara wobec euro i pojawiające się głosy o zamianie zielonego na inne waluty w światowych rezerwach sprawią, że i nasza waluta zacznie zyskiwać. Nic z tego. Najważniejszą przeszkodzą w umocnieniu się złotego jest nasz przyszłoroczny deficyt budżetowy (52 mld zł).
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że przekroczymy drugi próg ostrożnościowy długu publicznego w relacji do PKB i budżet na 2011 r. będzie naprawdę kryzysowym. Dodatkowo rząd w przyszłym roku wyemituje obligacje za 82 mld zł. Tak duża ich podaż sprawi, że presja na spadek złotego będzie się zwiększać.
Możliwe, że ten scenariusz jest już dziś dyskontowany przez rynek – stąd słabsza postawa naszej waluty w porównaniu do mocnych fundamentów. Wszakże o tym, że złoty jest niedowartościowany, mówili ostatnio choćby analitycy Bank of America, podnosząc prognozy wzrostu PKB dla Polski do 3,5 proc. w przyszłym roku.
Najbliższe dni będą znów pod znakiem huśtawki nastrojów na rynku walutowym. Możemy spodziewać się krótkotrwałego umocnienia dolara, tak aby kurs EUR/USD znów znalazł się w okolicach 1,47. Wtedy powinno nastąpić odbicie potwierdzające trend wzrostowy euro. To znów przyniesie ulgę naszej walucie i złoty się wzmocni. Wydaje się jednak, że obojętność rynku na dobre dane i rekomendacje dotyczące naszego kraju oraz problemy z prywatyzacją spowodują, że z trendu bocznego nie będzie tak łatwo wyjść.
Tylko czy ta słabość złotego jest negatywną wiadomością? Przecież Amerykanie dziękują losowi (i Fed) za to, że dolara nikt nie chce kupować – słaba waluta wzmacnia bowiem eksport, a ten w dobie słabiutkiej gospodarki jest motorem napędowym. Przeciw rosnącemu kursowi euro wypowiadał się m.in. prezes EBC Jean-Claude Trichet, który jest zdania, że musi się on osłabić, aby europejska gospodarka odżyła.
Z mocnym jenem mogą mieć kłopoty z kolei japońscy eksporterzy, m.in. Toyota. Może więc nie jest tak źle: nie kupimy taniej MP3 z eBaya, ale może ktoś zza granicy chętniej kupi od nas nasz stary odtwarzacz na aukcji. Może warto spojrzeć na dobre strony obecnej sytuacji: raty kredytów są stabilne, podobnie przychody eksporterów. Ci cieszą się, że złoty nie umacnia się gwałtownie, a konsumenci nie powinni narzekać, bo jeszcze w lutym za euro płaciliśmy 4,8 zł, przeszło 60 gr. więcej niż dziś.
Paweł Satalecki, Finamo