Złudzenia w finansach osobistych część II

W myśleniu i podejmowaniu decyzji związanych z pieniędzmi, często kierujemy się potocznymi poglądami, nawykami, niezbyt trafnymi opiniami, a czasem wręcz mitami i fałszywymi założeniami. To zaś, w połączeniu z niezbyt dużą wiedzą o finansach, może prowadzić do podejmowania działań nieskutecznych lub nawet niekorzystnych dla naszych portfeli.


Nie trzeba milionów, by dobrze żyć


Wielu z nas do oszczędzania zniechęca błędne przekonanie, że dopiero wielkie kwoty zapewniają komfort, otwierają drogę do spełnienia marzeń, a nawet dają szczęście. Jeśli nasze możliwości są skromne, oceniamy że nie mamy szans na zgromadzenie odpowiednio dużego kapitału. Nic bardziej mylnego. Świadczą o tym liczne przykłady ludzi, którzy nagle otrzymali znaczne kwoty, na przykład w spadku, bądź poszczęściło się im w grach losowych. Wcale nie stali się dzięki temu bardziej szczęśliwi, nie odmienili swojego życia, a często roztrwonili pieniądze, niewiele z nich korzystając.

W rzeczywistości większość ludzi nie pragnie wielkiego bogactwa lecz wolności finansowej, czyli stanu, w którym możemy bez wielkiego trudu i wysiłku utrzymać przyzwoity poziom życia i realizację racjonalnie określonych potrzeb. To właśnie ten ostatni element, czyli ustalenie realnych potrzeb, decyduje często o wolności finansowej i poczuciu życiowego komfortu. Wielu dobrze zarabiających ludzi lub przedsiębiorców, nie ma poczucia wolności finansowej. Goniąc wciąż za większą ilością bardziej luksusowych dóbr nie tylko nie osiągają satysfakcji, ale wręcz nie czują komfortu, a niejednokrotnie ta pogoń wpędza ich w kłopoty, także finansowe. Racjonalnie określając swoje potrzeby, większość ludzi może stać się wolna finansowo w ciągu niezbyt długiego czasu, wcale nie zarabiając milionów. O wiele trudniejszym zadaniem jest osiągnięcie takiego stanu wolności i niezależności finansowej, w którym jesteśmy w stanie zaspokoić swoje potrzeby nie mając przymusu wykonywania pracy zarobkowej. Możemy go osiągnąć jedynie oszczędzając, tworząc nadwyżki finansowe, które następnie racjonalnie inwestujemy.

Zniewalająca chęć posiadania wszystkiego naraz


Dążenie do zaspokojenia swoich potrzeb, między innymi przez dążenie do posiadania przedmiotów, o których sądzimy, że są do tego niezbędne, nie jest niczym zdrożnym, o ile utrzymane jest w rozsądnych granicach. W przeciwnym razie stanowi najprostszą drogę do finansowego zniewolenia i kłopotów. Mówiąc wprost, większości ludzi nie stać na wszystko, co chcieliby mieć. Jeśli mimo to będziemy za wszelką cenę zdobyć wymarzone przedmioty, pozbędziemy się pieniędzy lub co gorsza, popadniemy w długi. Wydawanie wszystkich dochodów na bieżące potrzeby nie jest oczywiście najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, bowiem odcina nam drogę do osiągnięcia choćby częściowej wolności finansowej, czyli posiadania choćby skromnych rezerw, nie mówiąc o budowaniu kapitału na całe życie. Nie zbudujemy go ze sterty wymienianych co kilka miesięcy telefonów komórkowych, plazmy, zajmującej pół ściany i wielu innych gadżetów, a drogi samochód okaże się wcale nie taki drogi, gdy zechcemy go sprzedać. To wszystko nie tylko zwiększa naszego majątku, ale wręcz go ogranicza lub obciąża.

Najbardziej niebezpieczną rzeczą jest niekontrolowane korzystanie z kredytu przy zaspakajaniu konsumpcyjnych potrzeb. Najbardziej podstępne są pod tym względem karty kredytowe i zakupy ratalne w sklepach. Czasem bywa tak, że gdy zliczymy wszystkie raty z tego tytułu, dodamy do tych na samochód i mieszkanie, okaże się, że trzy czwarte dochodów musimy oddać bankom. Warto również pamiętać, że zakupy na kredyt i na raty są dużo droższe. Do ceny towaru należałoby doliczyć odsetki od kredytu. Gdybyśmy takiego wyliczenia dokonali, okazałoby się, że nasz nowoczesny telewizor wcale nie kosztował promocyjne 4999 złotych, ale w zależności od okresu kredytowania i wysokości oprocentowania, od kilkunastu do kilkudziesięciu procent więcej.

Inflacja i nominał, czyli co się komu i kiedy opłaca


Inflacja, czyli wzrost cen towarów i usług, jest dla większości z nas czymś abstrakcyjnym, trudno dostrzegalnym i uchwytnym. Co prawda zwykle odczuwamy często, że kupujemy drożej niż w przeszłości, ale trudno nam to dokładnie zmierzyć. Jeśli się to udaje, to zwykle w odniesieniu do pojedynczych towarów, gdy denerwujemy się, że na przykład za chleb płacimy 50 groszy więcej niż jeszcze kilka tygodni temu. Jeszcze bardziej nieuchwytne jest odczuwanie inflacji jako erozję wartości pieniądza, czyli utratę jego siły nabywczej. Stopa inflacji to pojęcie abstrakcyjne, zaś trzymany w ręku banknot jest czymś realnym, wyglądającym tak samo jak kilka dni, tygodni czy lat temu. Te różnice w postrzeganiu realnej i nominalnej wartości pieniądza mogą prowadzić do mylnych wniosków i błędnych decyzji. Na przykład opłacalność lokat bankowych oceniamy zwykle biorąc pod uwagę tylko ich oprocentowanie, czyli wysokość otrzymywanych odsetek, nie porównując ich realnej wartości, jaką będą mieć po zakończeniu lokaty, czyli nie uwzględniając inflacji.

Tymczasem to właśnie ten realny rachunek, po uwzględnieniu podatku, daje obraz rzeczywistej opłacalności naszej decyzji. Nie należą do rzadkości przypadki, gdy wydaje się nam, że nominalnie osiągamy zysk, a w rzeczywistości inwestycja uszczupla nasz kapitał, zamiast go powiększać. Co więcej, spora część z nas zwraca uwagę jedynie na wysokość nominalnej kwoty, jaką otrzyma po zakończeniu lokaty. Jeśli nominalnie odsetki wynoszą na przykład 3 procent, to z ulokowanego tysiąca złotych otrzymamy 30 złotych, a po potrąceniu podatku dostaniemy „na rękę” 24,3 zł. Wiele osób uzna, że to gra niewarta zachodu. Nawet jeśli włożymy 10 tys. złotych, po roku otrzymamy 243 złote. Aby zilustrować sposób myślenia w kategoriach nominalnej wartości lokowanych pieniędzy, warto przypomnieć ogromną popularność lokat bankowych na początku lat 90-tych, kiedy przy kasach ustawiały się tasiemcowe kolejki chętnych. Wówczas odsetki sięgały kilkanaście i więcej procent w skali rocznej. Każdy był zadowolony, gdy za ulokowane 10 tys. złotych otrzymywał po roku 2 tys. złotych. Nie wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że 20 proc. inflacja zjadła cały zysk, a ryzyko że skok cen będzie jeszcze większy i realnie lokata przyniesie stratę, było bardzo duże.

Roman Przasnyski